FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

wtorek, 31 stycznia 2017

Styczeń

To był wyjątkowo mroźny styczeń. Od samego początku, po dzień dzisiejszy. Może śniegu nie było zbyt wiele (choć leży nieprzerwanie cały miesiąc), jednak temperatury nocne dwucyfrowe poniżej zera nie były żadnym ewenementem, a i w dzień było po kilkanaście stopni mrozu.
Styczeń był też gorący. A to za sprawą wyjazdu na tygodniowy urlop do Zębu. W przysiółku Bustryk mieliśmy wynajęty przepiękny domek, gdzie z wysokości 1000 m.n.p.m codziennie i nieprzerwanie mieliśmy za oknem niesamowity widok na Tatry. Przepiękna mroźna pogoda, słońce, śnieg i błękit nieba. Na wprost czubek Gubałówki na tle Giewontu. Na prawo w całej okazałości Tatry Zachodnie, a po lewej nieco przysłonięte zabudowaniami Wysokie. Przy całej mojej miłości do gór, nie mogłem sobie wymarzyć piękniejszego widoku na dzień dobry i dobranoc. Bajka!
Domek, który wynajęliśmy, to też bajka. Dwa poziomy, urządzone w góralskim stylu, w drewnie. U góry dwie sypialnie (jedna z balkonem) i łazienka; na dole wielki salon z kominkiem, urządzony kompletnie aneks kuchenny, taras oraz ... druga łazienka. Wszystko nowe, czyste, pachnące. Mimo siarczystego mrozu domek tak dogrzany, że przez 24 h mieliśmy otwarte okno w sypialni. Codzienne wieczory przy rozpalonym kominku, wyłożeni na tapczanie lub owczej skórze wprost na podłodze; do tego szklaneczka czegoś dobrego i relaks na całego. W dzień igraszki w śniegu, którego nie trzeba było szukać, bo krok za drzwiami naturalna, półtora metrowej wysokości zaspa, tworzyła naturalna górkę wystarczająca dzieciakom do zabawy,a za płotem (zasypanym po czubek) pole śniegu hen! po horyzont. Ale Wiktoria miała zafundowaną przez ciotkę Agat ę lekcję na prawdziwych nartach. Było bosko!
Styczeń był też ... zadymiony. Ha! Tej zimy bardzo modny jest smog. Widać sezon ogórkowy w TV wyhodował latoś właśnie smog. Moim skromnym zdaniem zawsze tak było, ale akurat w tym roku jest moda na smoka-smoga. Tak jak pleśń w jogurtach, jak ptasia grypa i wiele innych podobnych zjawisk względem, których jest sezonowa jazda. Jednak jakby kierować się wskazaniami apki monitorującej jakość powietrza (zapodałem sobie taką na telefon), to już nie żyjemy.
W pracy, jak w pracy. Bywa różnie. Ukułem sobie nawet takie powiedzonko, że "każda firma ma swój powen" 😉. Ogólnie rzecz biorąc jest ok. Byłbym niepoprawnym malkontentem, jakbym narzekał. Takim prostym przykładem na zmiany na lepsze, jest np to, że mogłem sobie bez stresu pozwolić na tydzień urlopu i nie drżeć, o to będzie, jak wrócę. To świadczy o pewnym poziomie ... normalności, której od lat nie miałem za biurkiem.

Styczeń za nami. Czas myśleć o wiośnie, bo zimy już dość. Toteż myślimy. I nawet tak usilnie, że zaplanowany i zarezerwowany mamy już majowy, jakże sympatyczny w tym roku, długi weekend. 😀Ale o tym to napisze później, kiedyś, może.

niedziela, 8 stycznia 2017

Zmiana kalendarza

No to 2017 zameldował się na pokładzie. Co prawda tydzień temu, ale ja tak długo oswajałem się z tym wydarzeniem, że dopiero dzisiaj fakt ten niezaprzeczalny odnotowuję na mych stronach osobistych, w anglosaskim obszarze językowym blogiem potocznie zwanymi.
Rok nowiusieńki przywitał nas w pierwszych dniach zimowo niejako. Trochę śniegu, i mroźno. Cała Polska fascynuje się tym faktem. Jeden przez drugiego melduje, jak to u niego najzimniej było, co pokazuje jakim fenomenem potrafi być dla współczesnego Polaka sam fakt zimy z prawdziwego zdarzenia. Sam popadłem w ten szał odnotowywania temperatur czym niższych, tym bardziej podniecających. I otóż w mej krainie w nocy z piątku na sobotę (6 na 7 stycznia) termometr pokazał -23,5 st.C. Faaaaajnie! 😀
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do roku minionego A.D.2016. I zacznijmy od samego jego końca. Zabawa sylwestrowa w gronie znajomych naszych bliskich, udała się niesamowicie bardzo. Niczego więcej od takiego właśnie żegnania starego roku nie oczekiwałbym. Jestem kontent po krańce mego jestestwa. Było na tyle uroczo, że obudziliśmy się w Nowym Roku wiąż poza domem.
Ale może kilka słów o całym 2016. Należy się, bo rok to był dla mnie ze wszech miar przełomowy, co odnotować warto. Do sierpnie nic nie zwiastowało zmian, które jesienią nastąpiły. Zawirowania w pracy, które katalizowały gwałtownie drzemiące gdzieś tam wcześniej we mnie potrzeby zmian, okazały się zbawienne. Koniec końców, nie wdając się szczegóły, po 12 latach zmieniłem pracę. Ktoś powie - i co z tego? Ludzie zmieniają pracę i żadnej afery z tego nie robią. Ale u mnie zmiana pracy wywołała zmiany na każdym polu mego istnienia. Zmieniło się wszystko. A to tylko zmiana miejsca pracy.
Nie pamiętam już kiedy to się zaczęło. Kiedy przestałem normalnie funkcjonować, a zacząłem bronić się przed życiem. To nie miesiące, raczej lata, kiedy wpadłem w sidła permanentnej walki ze wszystkim wokoło. Przywdziany pancerz i ciągłe życie w niezdrowym napięciu nie tylko przysporzyły mi siwych włosów, zmarszczek na twarzy, ale przede wszystkim odcisnęły piętno na mym wnętrzu, jak i na stosunkach rodzinnych. Obłęd w jaki wpadłem stal się stanem normalnym, choć niebezpiecznie niestabilnym. Zatraciłem się w tym. 
Zmiana środowiska pracy, po okresie akomodacji do nowych warunków, wskrzesiła we mnie radość życia. Jakkolwiek zabrzmi to infantylnie, to tak właśnie określam stan w którym po trzech miesiącach od początku rewolucji, teraz jestem. Okazuje się, że można wrócić do domu i być w dobrym nastroju. To tak niewiele, a tak dużo. Nie znalazłem się w żadnym niebie, nie złapałem Pana Boga za nogi, nie otworzył się przede mną skarbiec możliwości, a jednak czuję się teraz dobrze. Co więcej. Przy okazji oczyszczenia umysłu z grubego nagaru, jakiego dorobiłem się spalając się w beztlenowym ciężkim środowisku, okazało się że potrafię odpuścić. Co? Różne sprawy. Głównie niepotrzebne, zabetonowane w głowie oczekiwania względem świata, który mnie otacza. Przestałem się tak nagminnie rozczarowywać, co jest zmianą mega na plus, która oczyszcza głowę skuteczniej niż domestos dezynfekuje kibel. Skreśliłem też oczekiwania względem losu, że coś mi się od niego należy. Odpuściłem tę dziecinadę, której zawsze się wypierałem, ale podskórnie zapałem diabłu ogarek. Już nie. Wraz z powrotem normalnych relacji ze samym sobą, jakoś inaczej patrzę na ... siebie, co mogę, co muszę, co potrzebuję. To dobry moment w moim życiu. Niezależnie od tego co przyniesie przyszłość, która ani zbytnio różowo się nie jawi, ani w melancholię nie pakuje, to teraz jestem pogodzony sam ze sobą. Rozgrywam moje dni wg zasad, na które się zgadzam. 
Kamienie milowe 2017 roku są już oznaczone. I nie jest tajemnicą, że jak co roku najważniejsze są urlopowe wyjazdy z rodziną. Może dla niektórych jest to beznadziejnie lichy plan i marnotrastwo środków i możliwości na błahe i niepotrzebne zbytki, ale dla mnie zawsze cenniejsze było spędzenie kilku niezwykłych dni z najbliższymi, niż remont łazienki, czy zmiana samochodu. Na pytanie mieć czy być, zawsze odpowiem tak samo - być. Nawet za cenę nieporównywalnie większą, niż rozsądna. A nasze urlopowe plany zaczynamy reaizować już wkrótce. Już za tydzień. Najpierw zimowe góry. Potem pewnie w maju Kudowa (bardzo bym chciał!). Latem oczywiście tradycyjnie nasze Dębki ukochane. Poza tym nic spektakularnego na ten rok nie planujemy. Na takie plany przyjdzie czas, gdy okrzepnę nieco w nowej rzeczywistości, którą od trzech miesięcy buduję. I tu o jedno los poproszę - żeby i się zbytnio w to budowanie nie wtrącał 😋
Szczęśliwego Nowego Roku Wszystkim !!!!