FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

DEGUSTATOR

O spotkaniach z whisky, whiskey i nie tylko słów kilka

Ta strona traktuje o trunkach znamienitych ze swej natury. Ale na próżno szukać w niej politycznie poprawnej, właściwej, zgodnej z kanonami świata whisky oceny poszczególnych napitków. Otóż jam jest amator bardzo amatorski w tej dziedzinie. Potrafię się zachwycić whisky poślednią, a nie docenię gwiazdy na firmamencie. Nie jest dla mnie istotna destylarnia ta, czy owa. Piszę tak, jak czuję, jak smakuję, bez zważania na fachowe podpowiedzi.


Zapraszam do mojego subiektywnego świata uisge beatha - "wody życia"


CHIVAS REGAL 12YO

Chivas Regal 12YO. Nie jest tajemnicą, że tak jak pierwsze w życiu spotkanie z whisky (w ogóle) nie zawsze jest doznaniem pozytywnym, tak samo pierwsze spotkanie z Chivas'em 12YO jest przeżyciem naznaczonym pewną dozą twardego doświadczenia - oto spotykamy się z whisky dla prawdziwego mężczyzny. Tak też odebrałem Chivas'a gdy parę lat temu zaczynałem moją przygodę z odkrywaniem świata whisky. Tak, jak smakowania whisky jakiejkolwiek trzeba próbować długo, tak wspólnego życia z Chivas'em trzeba się uczyć. Ten związek jest, jak stare dobre małżeństwo - wymaga wytrenowania, a owoce choć soczyste, dojrzewają późno.
Wśród mieszanych whisky, dostępnych za cenę nie wymagającą zaciągnięcia kredytu hipotecznego, jest Chivas pozycją niezaprzeczalnie godną, by wyciągnąć rękę po kształtną pękatą butelkę. Ale dopiero zawartość tego szlachetnego opakowania, powoduje że budzą się uśpione dotąd receptory smaku i powonienia, o których istnieniu dowiadujemy się tak rzadko, jak rzsdko doznajemy tego niesamowitego, drżącego, niepokojącego zaskoczenia, kiedy to zupełnie nieoczekiwanie stajemy w obliczu trunku, który nie powinien być taki, jakim się okazuje. Chivas 12YO zaskakuje. Zaskakuje i wyrywa z nas rzeszę pytań o istotę próby, jakiej dokonaliśmy. Okazuje się, że zarówno bogaty, zrównoważony, owocowy bukiet, kolor, konsystencja, jak i zdecydowany, zadziorny smak, są całkowicie odmienne  od blendowanych whisky "pierwszego kontaktu". Ani to miękki, mglisty Ballantine's Finest, ani toporny JW Red Label, ani tym bardziej słodki, ale zdecydowanie "okopcony" Jack Daniels No.7 (choć whiskey, to jednak nie whisky). Chivas ledwie akcentuje tak charakterystyczną nutę wanilii, która często dominuje w blendach. Miast tego mamy złocisty trunek, którego szeroki bukiet aromatów oraz bezkresna paleta smaków zaskakuje, jak śnieg w lipcu. Stajemy oto na granicy gdzie ostrym cięciem oddziela się podłą "rudą", od trunku o wysublimowanym, pełnym, bez jakichkolwiek niedociągnięć smaku. Nie boję się twierdzić, że blisko Chivas'owi do single maltów, jeśli porównywać ich charakter i bezpretensjonalność.
Whisky jest trunkiem szlachetnym. A jeśli można stopniować szlachetność, to ta Chivas'a jest z górnej półki arystokracji. Whisky należy smakować, delektować się nią - w żadnym wypadku nie powinno się jej zwyczajnie pić, od tego jest wódka. Nie wyobrażam sobie mieszania Chivas'a z czymkolwiek. Należy go smakować w pokojowej temperaturze, ewentualnie z kroplą wody dla uwolnienia maksimum aromatu - wtedy oddaje całe swoje bogactwo. Dodanie lodu do szklanki - cóż, jeśli ktoś lubi, OK, choć w zaniżonej temperaturze smak staje się bardzie tępy, a aromat płaski. Natomiast byłoby już nietaktem, czy zwykłą nieprzyzwoitością, dolanie coli do Chivas'a - to byłoby już przestępstwo godne ścigania z urzędu. 
A więc próbujcie, smakujcie, poznawajcie się z Chivas'em ! Ta znajomość może przerodzić się w przyjaźń.


JOHNNIE WALKER BLACK LABEL


Johnnie Walker Black Label. Przez jednych uważana za kultową, przez drugich uważana za podłą i banalną - Johnnie Walker to jednak marka, którą zna każdy. 
Johnnie Walker Black Label z powodzeniem odżegnuje się od szemranej dwuznaczności swego "czerwonego" brata. Rzec by można, że to przeskok o całą klasę. Wśród mieszanych 12-latków, whisky ta zajmuje należne sobie miejsce dla trunków, które nie można od sztancy ocenić, jako nadające się jedynie do mieszania z colą. O nie, to zupełnie nie ta liga. 
Mocna, przepełniona głęboką słodyczą i dymem, ciemna, jak na nazwę przystaje, głęboko drażni kubki smakowe na długo pozostawiając na podniebieniu słodką gorycz whisky z charakterem. 
Pamiętam, jak dawno temu, usłyszałem od Najlepszej z Żon bardzo obrazową opinię na temat tego trunku. Ni mniej, ni więcej określenie, że "smakuje i pachnie jak palone opony". Jakby nie było to absurdalne, to jednak w pewien sposób oddaje charakter tego napitku - mocnego i przepalonego, pozbawionego łagodności, a doprawionego słodką nutą karmelu. Taki jest Johnnie Walker Black Label. Jest twardy, bezkompromisowy.
Nie do końca wiem, jak się ustosunkować do tego JW. W którym miejscu postawiłbym go w barku, w jakiej kolejności bym po niego sięgnął gdybym miał do wyboru inne. Hmm ... Nie jestem fanem JW, czy to jest Red, czy Black, czy Green (którego jednak już nie bardzo pamiętam). Potrafię jednak docenić. 
Jak raczyć się Black Label'em ? Jest na tyle wyrazisty, że nie zepsuje go kostka lodu. Ale ja wolę go w stężeniu nominalnym, na ciepło, w pokojowej temperaturze. Wtedy najdobitniej daje poczuć swoje zalety, a słodkie ciepło aksamitnie rozpływa się po przełyku.  Świetnie pasuje do sączenie drobnymi łyczkami, raczej nie do imprezowego, lecz nocnego jazzowego stylu. Może dać radość jeśli chce się jej doświadczyć, jeśli odrzuci się (jeśli się je ma) uprzedzenia do marki. Obiektywnie mówiąc - kawał porządnej whisky.


JACK DANIEL'S SINGLE BARREL


Jack Daniel's Single Barrel. Oh yes! Nie ma chyba innej takiej destylarni na świecie, która równie sprawnie, efektywnie i efektownie, budowałaby swoją markę, jak ta z Lynchburga w stanie Tennessee. Któż nie zna Jack'a ? Komu choć nie przemknęła przez głowę myśl z pragnieniem skosztowania tej legendarnej marki. A mówiąc "legendarnej", śmiało można szafować tym określeniem. Jack Daniel's, jak żadna inna destylarnia potrafił ukuć legendą swojej whiskey, tworząc mainstreamowy trunek wymykający się z banalności i równania do innych sobie podobnych. Jack Daniel's na stałe zagościł w szeroko rozumianej kulturze, jako synonim wolności, bycia cool, wymykania się regułom - i co ciekawe, nie tracąc przy tym swojej pop-kulturowości. Stał się marką kultową wręcz.
Ale do rzeczy.
Zanim spotkałem się z Single Barrel, wcześniej oczywiście Old No.7 był tym "prawdziwym" Jack'iem, tym jedynym, tym oryginalnym dogmatycznych trunkiem z Tennessee. Niech anegdotą parafującą to wyznanie będzie to, że we wczesnych latach '90, w dobie przemian ustrojowych i społecznych nosiłem w portfelu nobilitującą klubową kartę Jack'a Daniel'sa. I wszystko byłoby OK, gdyby nie to ... że takiego klubu nie było. Dla nas, młodych ludzi wchodzących w dorosłe życie, sama ułuda należenia do takiego klubu niosła wartość, nawet jeśli najbliższym pubem serwującym ten trunek był wtedy lokal oddalony o całe lata świetlne stąd.
Ale do rzeczy - raz jeszcze.
Z Single Barrel spotkałem się stosunkowo niedawno. Piękne, solidne, z grubego szkła opakowanie, zamykane sygnowanym korkiem. W środku zawartość o pełnej, dostojnej, ciemnej barwie. Do tego legendarna otoczka tego stosunkowo młodego trunku z destylarni Jack'a Danel'sa. Na wyobraźnię działa oczywiście etykieta i fakt naniesienia na szyjce butelki nr beczki, z której utoczono złocistego trunku. Poza tym moc (45%) odbiegająca od standardu, a dająca podwyższony nośnik smaków i aromatów.
Z miękkim dźwiękiem, z lekkim oporem wyciągamy korek. Pierwsze co trafia do naszych zmysłów, to aromat. Miękki, słodki, czysty, bez tępej alkoholowej nuty. Można by się spodziewać bardziej ostrego zapachu, a miast tego dostajemy kompozycję zrównoważoną, pełną słodkich niuansów z wyraźnie owocowymi odwołaniami. 
Barwa głęboka, herbaciana. W szklance kołysze się dostojnie. Czas spróbować.
Czego się można spodziewać po trunku, który jeszcze przed nalanie do szklaneczki otacza się czcią, nawet należną ? Otóż spodziewałem się właśnie tego, co otrzymałem. Nie było mowy o jakimkolwiek ingerowaniu w zawartość szklanki - żadnego, lodu, żadnej wody, nawet jeśli jest polecana dla pełnego poznania. I od pierwszego doznania wrażenie w pełni pozytywne. Brak rozczarowania, które gdzieś tam miałem w zanadrzu, jako że "to musi być świetne" z natury przekornej stawiałem pod wątpliwość. 
Głęboki smak, nadzwyczaj łagodny, ale i wyrazisty. Słodycz. Wyraźny posmak drewna ... no i ta słodycz ... owocowa, karmelowa ? Zdecydowana wanilia - w końcu to Jack. Wszystko skomponowane przez mistrzów z Tennessee i matkę naturę, tak jak należy. Można się pławić w tych smakach i aromatach, z zamkniętymi oczami i otwartą duszą czerpać tą boską opowieść o złocistym trunku. 
Niewątpliwie to jeden z najlepszych trunków, jakimi miałem okazję się raczyć. Aż szkoda, że mimo oszczędnego traktowania "od święta", dno butelki jednak kiedyś się osuszyło. 

BALLANTINE'S 12 YEARS OLD

Ballantine's Aged 12 Years. Tak. Wśród wielu butelek zapełniających sklepowe półki jest taka, którą przez nieuwagę można pominąć przechodząc do porządku rzeczy, gdy doznanie przedniej marki było o krok.
Jasnozłota, miodowa, słoneczna. Barwa 12 YO Ballantine'sa może przywoływać na myśl trunek może nawet nie lekki, a pozbawiony głębi. Tak samo opakowanie, które nie rzuca się w oczy stojąc korek w korek z młodszymi braćmi swymi. I już, jako lubujący się w trunku tej marki, sięgamy po Finest'a, gdy oto w rękę wpada ta biała, szklista butelka z płynnym złotem w środku.
Tak oto mamy okazję zapoznać się z czymś zupełnie odmiennym, czymś tak nietypowym i zaskakującym dla marki znanej wszem i wobec, jako podstawa do drinków wszelakich na czele z colą mieszanych. Ale nie! Nie tym razem. 
Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Pierwszy wysączony łyk najbardziej reprezentatywny. W ustach trunek ze wszech miar szlachetny. Zrównoważony, pełny, z balansem tak subtelnie wyważonym, że trudno doszukać się zbyt mocnej nuty, dysonansu aromatów i smaków, które nie walczą, nie znoszą się, a dopełniają z zawziętością dobrze zgranej drużyny. 12 YO, niepozbawiony słodyczy, jest jednakowoż trunkiem wyciągniętym z przeciętności karmelowych blendów. Nie odnosi się wrażenia przesytu słodkich nut, bo podszyte miękkością kompozycji smaki tworzą idealnie ułożony, dojrzały trunek, w którym trudno doszukać się czegokolwiek nieprzyzwoitego dla tej klasy whisky.
Lubię ją on the rock. Lód pasuje do niej, jak do żadnej innej blendy. Ale tylko do gwałtownego schłodzenia, kiedy to stróżki topiącego się lodu nie rozcieńczają sedna, nie mieszają się z nim, a jedynie opływają subtelnie wybijając delikatnie aromat z trunku. Niewątpliwie warta grzechu pozycja spośród mieszanych produktów dostępnych w przeciętnym markecie ze stoiskiem alkoholowym.




2 komentarze:

  1. Chivas Regal 12YO - smakowita i zaskakująca (nie tylko ze względu na to, ze ostatnio tak mi się podlizała ;) ), JWBL - smakuje.. na wieczorne degustacje w sam raz. I o ile Chivas "dwunastka" smakuje mi "ciepły", o tyle JWBL musi być z kostką lodu. A podobno (jak mówi Kaś) wszystkie łiskacze smakują tak samo, bez względu na to skąd są i z czym są podane ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To tylko wskazuje na to, że Kaś jest na początku drogi do poznania (nie mylić z Poznaniem) ... :)

    OdpowiedzUsuń