FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

sobota, 20 marca 2021

Spowiedź konserwatywnego liberała

Pandemia pandemią, a świat najnormalniej w świecie, we własnym standardowym tempie, stacza się uroczo.

W zeszłym tygodniu przemknął przez internety artykuł, ba, raczej newsowa wzmianka, że jeden z amerykańskich dziennikarzy, niejaki Charles M. Blow, postawił tezę, że postać sympatycznego skunksa w „Zwariowanych melodiach” w sposób niedopuszczalny „normalizuje” gwałt. Postać swawolnego lowelasa, który adoruje wszystkie biało-czarne zwierzątka, goni za nimi, przytula, stara się całować jawi się imć dziennikarzowi, jako ucieleśnienie gwałciciela (sic!). A ja się pytam: jak bardzo trzeba być popierd***m, jakim trzeba być zwyrolem, żeby doszukiwać się w kreskówce aprobaty czy wręcz pochwały dla takich zachowań? Co siedzi w głowie takiego gościa, że stawia takie tezy, że naraża swoją reputację na jakże zasłużone potępienie, ekhm, zdrowych? Czy to tylko desperacka clickbait’owa próba przyciągnięcia uwagi potencjalnego odbiorcy? Czy to jedynie pragnienie tego, aby „nieważne jak, ale żeby mówili”? Mam nadzieję. Nadzieję w tłustym cudzysłowie, bo tak małostkowa, miałka, słaba motywacja jest jeszcze do przełknięcia, natomiast gorzej, jeśli imć dziennikarz jest autentycznym zwyrolem, którego trzeba izolować i leczyć.

Temat z nieco innego zakątka gonienia za polityczną poprawnością level absurd. Też wiadomość z ostatnich dni. Koncern Unilever ogłosił - ta-dam! - że rezygnuje z używania na swoich produktach określenia „normalne, normalny… itp.”. Czyli, nie będzie już szamponu do włosów „normalnych”, kremu do cery „normlanej”, czy żelu do golenia dla skóry „normalnej”. Motywacja jest dosyć przewidywalna. Otóż, określenie że coś jest dla „normalnego” może wywoływać u niektórych klientów negatywne odczucia, czy wręcz poczucie wykluczenia (sic!). Czyli, jeśli ja, którego cera być może „nie jest całkiem normalna” stanę w Rossmannie przed regałem z żelami do golenia i sięgam po żel dla cery wrażliwej, to w poczuciu wstydu i zażenowania decyduję się na produkt pośledniej jakości, bo odbiegający od kanonu „normalności”. Czy tak? To tak, jakby kupując w aptece kondomy, czerwieniąc się prosić o te w rozmiarze extra small, zamiast na porządnego wielkiego kutasa? Chyba mniej więcej tak by to miało być – jeśli dobrze odczytuję tok myślenie Unilever. Dobrze, że w dobie pandemii musimy nosić skrywające nasze oblicza i wstyd maski, bo dopóki nie znikną ze sklepów produkty „dla normalnych” dopóty nie kupię szamponu do włosów przetłuszczających się z otwarta przyłbicą. Całe szczęście że znikną te wredne produkty dla „normalnych” i wszyscy będą czuć się … dobrze … i normalnie. Acha, zakładam że postulat Unilever nie jest fake newsem, bo brzmi całkiem prawdopodobnie w tych chorych czasach. A jest przecież prostsze rozwiązanie. Proponuję aby wszystkim produktom bez atrybutu normalności dodać dopisek „extra”, „inclusive”, „dla białych ludzi, którym dobrze się powodzi, a niekoniecznie są normalni”, albo po prostu „dla lepszych”. Ha!

I jeszcze jeden kolorowy newsik. Posiadaczka niebanalnej powierzchowności, będąca obiektem westchnień wszystkich facetów z listy wszelakich odmianach płci z zestawem chromosomów XY, ale zapewne i niejednej mniej lub bardzie dookreślonej niewiasty, powiła nie tak dawno maleństwo. Emily O’Hara Ratajkowski, bo o niej mowa, nie wiem czy przez sentyment do swojsko brzmiącego nazwiska, czy też sugerując się ładną buzią, w mojej percepcji jawiła się jako osoba, hmm, rozsądna, fajna, taka… no ok – żadnych ku temu podstaw nie miałem, ale tak ją postrzegałem. Do czasu. Albowiem pani Emily stwierdziła, że swe nowo narodzone dziecko będzie wychowywała w duchu neutralności płciowej. Znaczy to mniej więcej tyle, że do 18-go roku życia nie będzie „narzucała” swemu dziecku płci. Jak dorośnie i zdmuchnie osiemnaście świeczek na urodzinowym torcie, to owo latorośle (owa latorośl) oznajmi kim i czym jest i … i mama to przyjmie. Abstrahując już od faktu, że pewnie owo dziecko gdzieś jeszcze przed przedszkolem zorientuje się, że ma siusiaka (albo nie) i niezbyt mu blisko (albo odwrotnie) do różu, to zastanawia mnie fakt czysto praktycznego podejścia mamy do wychowywania dzieciaka w realnym świecie. W każdym bądź razie trochę dziwnie będzie wyglądał podrostek (podrostko…?), owo dziecko, uczące się golić pierwszego wąsika i wycierające krem do golenia we własną spódniczkę. Z drugiej strony, to są też plusy – będzie mogło korzystać z dowolnej toalety publicznej, a co więcej zgłaszać zażalenia, że w damskiej nie ma pisuaru. Albo jeszcze bardziej popuszczę wodze fantazji, ha! Niech ten, ta, to gdzieś tam w liceum zrobi swej zdecydowanej na płeć koleżance dzieciaka, ale będzie się bronił, że to nie on, że niby jak skoro on poczuwa się być, ekhm, samicą niezdolną do kreacji nowego życia tym … czymś. Tym, co to, mu się majda pomiędzy nogami, a co to tylko narzucony ideologicznie i z premedytacją przez zatwardziałe darwinowskie tradycjonalistyczne betony narząd, którego ono nie chciało, nie chce i nie będzie chciało! 

Mało? Proszę bardzo.

Któż nie pamięta animacji Disneya takich jak „Dumbo” czy „Piotruś Pan” ? Niezliczone rzesze dzieciaków wychowało się na tego typu produkcjach i nawet dzisiaj, w wieku doskonale już dojrzałym, wspomina je z sentymentem i żalem, że „teraz już takich bajek się nie kręci”. No tak. Tylko okazało się, że takimi oto produkcjami indoktrynowano całe pokolenia maluchów zaszczepiając im systemowy rasizm. Serio???!!! Katalog Disney’owskiej autocenzury pewnie nie domknie się tak szybko i niejeden tytuł z naszego dzieciństwa znajdzie się na liście wyklętych. A filmy dla doroślejszego widza? A „Przeminęło z wiatrem”? Ha! Klasyka! Majstersztyk! Uwielbiany przez miliony … a jednak niepoprawny politycznie na tyle, że w dzisiejszych czasach należy się go wstydzić. Serio??? No to idziemy dalej. Czy w wieku pacholęcym z wypiekami na twarzy przeżywaliście przygody razem ze Stasiem i Nell? Oj, to niedobrze, niedobrze … Otóż „W pustynie i w puszczy” – cytuję – „… uczy pogardy, braku szacunku i poczucia wyższości nad każdym, kto nie jest białym chrześcijaninem”. No to się teraz dowidzieliście, jak wcześniej się nie zetknęliście z tym twierdzeniem, które nie jest cytatem z jakiejś ekstremistycznej organizacji, a z wykształconej, światłej kobiety, bo nauczycielki, której nazwiska celowo nie przytoczę. Jak już wiecie, to zastanówcie się jeszcze czy przypadkiem nie czytacie swojemu dziecku wierszyka „Murzynek bambo”. Chyba sobie nie zdajecie sprawy jak szkodliwym jest to dzieło dla rozwoju waszego malucha! „Mein Kampf” to przy nim artykuł z „Bravo girl”. Toż to chyba najbardziej jaskrawy przykład rasistowskiego pamfletu o wyższości białej rasy!

Poprawność polityczna…

Zawsze się miałem za człowieka ogarniętego, o światopoglądzie zdrowym i roztropnym. Świat, który mnie otacza, przyjmuję z pokorą, a bliźnich ze zrozumieniem. Świadomy swych wad nie doszukuję się ich w innych. Co więcej, uważam, że ludzie są z natury dobrzy, co najwyżej głupi na co większego wpływu nie mają. Przy liberalne podejściu do człowieka i zajęciu miejsca pośrodku światopoglądowej zawieruchy, zawsze stroniłem od ekstremum w jakiejkolwiek postaci. Butnych Czarnych (… i nie Murzynów mam na myśli, if you know what I mean), groteskowych Brunatnych, czy Tęczowych zadymiarzy trzymam na dystans niezbędny do ochrony własnej sfery bezpieczeństwa (nie mylić ze strefą komfortu!). Ale nie walczę o ich nawrócenie. Wiem, że głupoty nie zwalczy się reakcją na tym samym poziome wrażliwości (lub jej braku), a nie czuję się na siłach, i nie czuję misji, zbawiania świata. Jestem przeciętny do bólu i centrowość mych poglądów uważam za wartość nie do przecenienia w dzisiejszych chorych na „bycie innym” czasach.

„Bycie innym”

W jakich czasach nam przyszło żyć, gdy wartością samą w sobie jest zajęcie najbardziej ekstremalnej światopoglądowej postawy? Daleki jestem od piętnowania, bo każdy wybiera swoją drogę przez życie, ale staram się zrozumieć. Co ma na celu, a tak samo, gdzie tkwi źródło ciągot do burzenia starego i kreowania najbardziej wydumanych, bądź budzących skrajne emocje postaw? Rewolucjonizm mentalny, społeczny, logiczny, który nierzadko staje w kontrze do nauki, dogmatów i zdrowemu rozsądkowi. Nic nie ma wartości, lub każda wartość jest godna dewaluacji, odrzucenia, przemodelowania. Siła odśrodkowa kręcącej się karuzeli kumuluje, prasuje i odsącza od treści te ekstremalne, młode i czasami może i wartościowe idee, pozostawiając z nich twarde, niestrawne mentalne gnioty. Po dwóch stronach barykady stają naprzeciwko siebie zapatrzone w samych siebie obozy, które za własne widzenie świata są gotowe zabić. I nieważne, czy będą pluć tęczowym jadem, czy strzelać brunatnymi pociskami z przystrzyżonym wąsikiem – jedni drugich warci. Pośrodku my.

Mam wrażenie, że cywilizacji zaszła tak daleko, że nie ma pomysłu na dalszy marsz. Tak trochę, jak chyba najbardziej rozwinięte społeczeństwo japońskie, które staje się areną chyba najbardziej wyuzdanych eksperymentów z własną tożsamością kulturową, społeczną i szukaniem drogi do następnego poziomu gry. Ale o ile azjatyckie ekstrema są dla nas li tylko ciekawostką, to podobne zmiany w zachodnim kręgu kulturowym budzą już większe – i słusznie – emocje. Tocząca się od dłuższego czasu dyskusja o płci i tożsamości płciowej, która w skrajnych przypadkach nie tylko mnoży w nieskończoność kolejne jej przejawy, ale i dopuszcza świadome i arbitralne określenie własnej płci na podstawie „widzi mi się”. Co więcej, wydawałoby się, że biologiczne określenie płci – poza przypadkami łamiącymi regułę, acz będącymi wyjątkami natury medycznej, biologicznej – jest ogólnie przyjęte. Natomiast coraz częściej biologiczną płeć zestawia się w jednej parze z tożsamością płciową, co daje pole do mieszania w garze mętnej zupy niedomówień, niejasności i nieobiektywnych decyzji przypięcia komuś jeśli nie płci jako takiej, to przynajmniej poczuwania się do niej. Albo i stwierdzenie, że „ja to ani on, ani ona”, ha! I gdyby jeszcze to wszystko działo się w sferze akademickim, naukowym, czy nawet w ramach kontrkulturowej rewolucji sankcjonującej rozwój cywilizacyjny, to można by powiedzieć „Ok. Nie zgadzam się, ... ale ok”. Natomiast rozmiar i intensywność kampanii dla przyzwolenia i akceptacji tego swoistego „new age” może budzić (i budzi) niesmak, strach i zrozumiały sprzeciw. Nie potrafię zrozumieć skąd ta agresja tzw. mniejszości w „walce o swoje prawa”? Czy aby na pewno jest racjonalny powód, jakikolwiek? Mam się za człowieka tolerancyjnego. Nienawidzę jednak jak ktoś cokolwiek mi narzuca nie dopuszczając sprzeciwu lub rzeczowej dyskusji. Czasami wydaje mi się, że najgorsze co może się w życiu przydarzyć to bycie heteroseksualnym białym mężczyzną ze sprawnym kutasem albo normatywną matką-Polką, która kocha swojego faceta, lubi gotować, prać, zajmować się domem i przytulać własno-narodzone dzieci.

Na drugim biegunie usadowili się łysi w brunatnych koszulach. Archetyp współczesnego wyznawcy prezesa. O ile irytują mnie w swej nachalności tęczowe zastępy, to traktuję ich rewolucyjną rejteradę z przymrużeniem oka. Natomiast prawicowych jedynie prawych się po prostu… brzydzę. I wstydzę. I jest to wstyd osobisty, a zarazem narodowy. Choć akurat „narodowość”, podobnie jak „prawo” i „sprawiedliwość to pojęcia, które w ostatnich latach zupełnie się zdewaluowały i w wielu przypadkach ich użycie – zwłaszcza w sferze polityki – wypełnia znamiona kpiny, jeśli nie zwykłej prowokacji. Rodzi się jednak pytanie, które ze zwalczających się stron wyrosło na plecach którego? Co było pierwsze, jajko czy kura? Nie znając odpowiedzi wydaje mi się jednak, że ksenofobiczne prawicowe nastroje, dodatkowo uzbrojone w krzyże i wspomagane czarnymi zastępami, są reakcją na obstrukcję społeczeństwa z rozluźnieniem wszelkich norm i prawideł, na których zbudowało się dwudziestowieczne społeczeństwo tzw. zachodu. To smutne. Ale chyba tak jest. Nie negując prawa jednostki do samostanowienia o swojej tożsamości (w jakimkolwiek zakresie), trzeba przewidywać reakcję strony, która – co może smutne – niestety nie jest tą bardziej, ekhm, lotną, otwartą na zmiany, inność, lub po prostu niestandardowość.

Niespokojne czasy nie są trafionym momentem, aby nawoływać do przemyślenia swoich postaw. To musi, niestety, wypalić się w ogniu, zetrzeć, dopasować. Powrotu do dominacji postaw liberalnych, ale takich zdrowych nie będących nihilistycznym odrzuceniem, możemy się spodziewać dopiero gdy świat znowu odbije się od dna po którym teraz szoruje. Tylko w momencie prosperity można oczekiwać wystudzenie złych emocji i przeciągania kołdry na własna stronę łóżka. Jak jest dobrze, to jest … dobrze. Wtedy brak powodów do walki. Aż do momentu, aż znowu znudzimy się własnym spokojem.

Normalności! Normalności za konia!

Można być postępowym. Można łamać bariery i rugować z codzienności zatwardziałe postawy nie przystające do współczesności. Można dużo. Ale…


Tymczasem we wszechświecie i okolicy.

ON przekroczył magiczną granicę „piątala” – na BP, czy Shellu dzisiaj po 5,14 PLN za litr.


Pogodynka.

Wiosna nie chce się zadomowić w marcu. Ciągle jeszcze zimno, a i śniegiem sypnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz