FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

środa, 10 lutego 2021

Futro z norek i szpilki

W poniedziałek miałem okazję spędzić jakiś czas w szpitalu. Ok, nie ja, nie sam ze sobą, ale jako asysta. I ok, nie w szpitalu, tylko na przyszpitalnym terenie, bo pandemia i do środka postronnych, nie-pacjentów, nie wpuszczają. Ta druga sytuacja od razu skojarzyła mi się z niedawno czytaną dyskusją na forum w temacie nie wpuszczania zziębniętych turystów do górskich schronisk, bo wypizgało mnie skutecznie. Miałem sporo czasu i liche (liche – nie znaczy, że z Lichenia. przp. autora) skarpetunie wzute na stopy w wydeptanych trzewikach, więc naspacerowałem się, że hej! Ale też robiąc ileś tam OS-ów pomiędzy szpitalnymi zabudowaniami miałem okazję poprzyglądać się co nieco temu i owemu.  

Ten tekst wziął się nie tylko z tego, że mózg odciągnąwszy ze stóp mych krew wtoczył ją w wątrobę i inne śródbrzuszne organy, ale i z zaobserwowania pewnej postaci, która stała się katalizatorem do spłodzenia owego wiekopomnego dzieła literackiego. Otóż postać ta, w osobie niechybnie pani doktor tutejszej placówki, wypadła z jednego z budynków, po czym wdrożyła w plan dostania się do swoje A-ósemki, która zaśnieżona stała nieopodal. Na lekarski kitel zarzuciwszy futro z norek (lub innego lisa), z rozwianą blond fryzurą w lokach, w ciemnych okularach (pewnie ją biel śniegu raził), w szpilkach filuternych poczęła się przedzierać przez dziewicza śnieżne pole. Cały koloryt tej postaci, tak nieadekwatny do zimowego, szpitalnego pejzażu, właśnie te próby pokonywania śnieżnych zasp "na gwoździach", został tak podbity, że oczu oderwać nie było można. Ale to nie koniec. Albowiem A-ósemkę zdobywszy odpaliła silnik i kompletnie bez odśnieżania (wycieraczki jedynie zaszurały po zmrożonej szybie) imć dama postanowiła ruszyć w drogę. Nie wiem, może postanowiła zaufać wszelakim sensorom zbliżeniowym i czujnikom cofania, w każdym bądź razie ruszyła… co dwa metry uchylając drzwi i sprawdzając czy dobry azymut obrała. W każdym bądź razie niezła komedyja. Natomiast nie do śmiechu może być panu Mietkowi, który dzielnie zasuwał szuflę nieopodal, a pani doktór zawczasu auta do trasy nie przygotował. Oj! Może zebrać niezły ochrzan nazajutrz, ha!

Powyższa opowiastka to tylko folklor, taka tęcza nad miastem albo barwna papuga, która przysiadła na szaro-białym ośnieżonym jesionowym konarze. Chociaż czy aby na pewno tylko folklor? Przecież takie irracjonalne zachowania i styl bycia, noszenia się, czy nawet obnoszenia, nie jest aż tak jednostkowym przypadkiem wśród lekarzy. Ba, powiedziałbym nawet, że to pewien standard, który jak w każdym środowisku – nie tylko lekarskim – pojawia się w którymś momencie, na jakimś określonym poziomie zasobności konta i utraty kontaktu z szarą rzeczywistością. Życiowe rozterki przeskakują na inny poziom i stają się problemami „białych ludzi”. Ja wiem, każdemu może odpierdolić, pewnie i mnie by odpierdoliło jakbym w którymś momencie swojego życia stwierdził, że oto mam dość … i nie wiem co dalej. Lekarska społeczność ma jednak chyba do tego specjalne predyspozycje.

Żeby była jasność, ja nikomu nie zazdroszczę, nie żałuję jeśli ktoś własną pracą, wykorzystując własne zdolności osiąga sukces – wręcz podziwiam. Gdybym to ja był zdolny i zdeterminowany pewnie też bym mógł osiągnąć więcej – nie byłem, to i nie jestem, nie mam; amen. Natomiast drażni mnie bardzo pewna ludzka przypadłość – nie trawię bufonady i braku taktu. Epatowanie dostatkiem jest po prostu… słabe. Tak mnie wychowano, tak uważam. Zwłaszcza obnoszenie się z majątkiem względem tych, którzy mając tak niewiele na co dzień pracują na rzecz tych w dostatku. A wystarczy tylko przejść się po parkingu dla lekarzy i porównać go z tym dla pacjentów. Nooo panie! Od razu widać różnicę! Ja wiem, ja rozumiem, ja wierzę, że te porsche, mercedesy, bmw i inne takie to w leasingu, pożyczone od taty, albo to zastępcze z serwisu bo akurat dacia w naprawie. Ale mimo wszystko musi to boleć tych maluczkich. A potem się dziwimy, że sfrustrowane pielęgniarki czy recepcjonistki nie są zbyt uprzejme, dla nas pacjentów.

Uogólnienia są często niezbyt trafioną metodą wnioskowania o naturze rzeczy. W każdym stadzie może się znaleźć czarna owca. Choć może akurat w tym przypadku powinniśmy powiedzieć, że w każdym stadzie znajdzie się i biała owca. Nie dziwi też więc ogólna niechęć do lekarzy jako grupy zawodowej. Owszem, potrzebujemy ich więc czujemy respekt i przyginamy dumne karki, ale czy aby aż tak bardzo szanujemy? No nie wiem. Mam wrażenie, że na początku drogi zawodowej każdego z przyszłych medyków była pasja. Drogi natomiast do wyboru dwie. Jedni pewnie po latach widzieli się ratujących na co dzień życie na misji lekarskiej w Ugandzie. Drudzy pewnie wybierali studia z jasno doprecyzowaną wizją kariery i osiągnięcia wysokiego statusu zawodowego i społecznego, który to plan z determinacją realizowali. Podziwiam jednych i drugich. Tych pierwszych jeszcze szanuję. Problem w tym, że w przypadku lekarskich „celebrytów”, trudno ich porównywać do gwiazd sportu czy kultury. Lekarz bowiem funkcjonuje na cierpieniu. Nie daje rozrywki tylko nawet ratując komuś życie wciąż operuje na wrażliwym i drażliwym polu czyjegoś braku komfortu, bólu, cierpienia. Ja nie mógłbym być lekarzem, ani z powołania, ani z wyrachowania. Nie potrafię patrzeć na czyiś ból, na cierpienie, mam wysoce nieuregulowaną empatię i zupełnie nie mam poczucia misji. Jeśli ktoś podnosi brak empatii u lekarzy, to ja osobiście potrafię to zrozumieć. Tego zawodu nie da się wykonywać na permanentnym współczuciu; trzeba być twardym, wyrugować empatię z życia zawodowego, nawet jeśli na zewnątrz wygląda to nieludzko. Natomiast brak empatii, brak okazywania uczuć względem pacjenta, nie może być zastąpione arogancją, brakiem taktu czy pospolitym chamstwem. Nie bez powodu najbardziej szanuje się lekarzy twardych, skromnych, opanowanych, którzy mają …hmm … klasę. To im powierza się swoje zaufanie, nie strojnym, kolorowym, skrzeczącym papugom w szpilkach. Ten zawód, jak żaden inny, opiera się – poza oczywiście fachowością – na zaufaniu. A o sukcesie relacji lekarz-pacjent często decyduje pierwsze wrażenie. A owo wrażenie ma robić osobowość, a nie złoty wisior czy porsche na parkingu przed gabinetem.

Tymczasem we wszechświecie i okolicy.

- ON 4,61 PLN/L. EUR po 4,51 PLN.

Skupiona Paulina Sykut w szlafroku depiluje nogę siedząc na wannie

Dzisiaj w drodze do pracy towarzyszyła mi dobra muzyka. Z płyty. Nie z radia. Normalnie to jedna z mainstreamowych stacji towarzyszy mi i karmi muzyką (a jakże! – mainstreamową), która ma utrzymać mnie przy trzeźwości umysłu, ale dzisiaj radia jakby brak. Jakby, to mało powiedziane. Otóż z eteru płyną jedynie komunikaty o proteście nadawców, które to związane są z planami nałożenia na media podatku od reklam, którym to nasz niemiłościwie panujący reżim postanowił podreperować budżet. Ja nie wiem czy to rozwiązanie słuszne, ja nie znam rozwiązań jakie stosuje wolny świat w tej materii, nie będę się więc mądrzył i komentował… skoro nie wiem. Jednak poczułem się trochę, jakby mnie ktoś wrócił do 13-go grudnia 1981 roku. Tyle, że tym razem radio zamilkło same.

Media cierpią dzisiaj w niemym proteście. Pomijając subiektywne poczucie niesprawiedliwości, cały ten protest jest zupełnie, ale to zupełnie bezproduktywny i z góry skazany na niepowodzenie. "Na złość mamie odmrożę sobie uszy". Sorry, ale tak to wygląda... Ja się tylko dziwię, że nasz reżim tak nieudolnie, bez pomysłu postanowił docisnąć media. W sumie, to czemu ja się dziwię - zrobili to jak zwykle. Jednakowoż można założyć, że podpalenie kolejnego stosu ma odwrócić uwagę od .... Ha! Przecież to sprawdzony sposób, na który nabieramy się już drugą kadencję. No to kto pobawi się w zgadywankę co to, jaką bombę teraz w kamerliku na zapleczu nam szykują, no kto?

Ale, że „uderz w stół, a nożyce…”, niejako przy okazji, to ja o mediach, zwłaszcza tych internetowych, trochę, bo się to temat od dłuższego czasu kołacze mi pod czaszką … albo i w duszy. Parę zdań jeno. Nie ukrywam, że lubię sobie przy śniadanku i porannej kawce poczytać jakieś wiadomości ze świata. A, że czasu niewiele, więc zdaję się na przegląd newsów, które to Bill serwuje mi na głównej stronie swojej przeglądarki. I nie będę dochodził, szukał, nawet nie będę się starał zrozumieć, jaki jest klucz doboru treści, które są podlinkowane do tej właśnie strony www. Skupię się jedynie na suchych faktach i poczynionych obserwacjach przez moi. A te nie są oczywiście odkrywcze, ale że lubię sobie popierdolić o wszystkim (prawie) i o niczym co mnie otacza, więc nie omieszkam pominąć i tego jakże kolorowego półświatka.

Żyjemy w czasach, jakich żyjemy – bez kałacha lub shotguna niczego nie zmienimy, jest jak jest. Media funkcjonują w nieustannej walce o zwrócenie na siebie uwagi potencjalnego klienta. Celowo mówię o kliencie, a nie o czytelniku czy słuchaczu, bo wszystko sprowadza się do jednego – do sprzedaży. O ile w radiowym świecie sprawa jest bardziej skomplikowane i format przekazywania informacji wymusza drogę na skróty, o tyle w mediach – nazwijmy je – wizualnych pole do popisu jest nieograniczone. Internet jest oczywistym hegemonem na tym polu. Natomiast clou wszystkiego jest … tadam! … dobry tytuł. To nagłówki stanowią o clickbaitach – czyt.: udanej sprzedaży. Chęć, ba, przymus ściągnięcia zainteresowanie w miejsce wyświetlania reklam jest istotą życia tego czy innego medium, portalu, wydawnictwa etc. – no taki jest świat, taki jest rynek i smutna medialna rzeczywistość. Nie treść, a jego dobra reklama ma przyciągnąć czytelnika, widza, klienta.

Wracając do porcji codziennych newsów serwujących mi przez przeglądarkę. Z listy linków do kliknięcia systemowo wyrzucam wszelkie patoportale typu „plotek”, „kozaczek”, czy inny „bambosz”. Chociaż tytuły jakie serwują są niesamowite! Aż poniektóre sobie, ku pamięci, zapisałem, bo to warte jest zachowania dla potomności. Ha! Na ten przykład takie, 100% autentyki: „Martyna Wojciechowska pozuje z grzywką, która jest zaczesana na bok”, albo rarytas typu „Skupiona Paulina Sykut w szlafroku depiluje nogę siedząc na wannie”. No jak tu nie kliknąć po więcej ?! A tak serio, to tytuły zachęcają tak samo, jak … hmm … „przegląd wieści z płaskiej Ziemi”. Chociaż, gdyby taki był, to chyba jednak byłbym stałym czytelnikiem, bo dobrze się jest dobrze, lepiej poczuć, a w takim towarzystwie byłoby łatwo i przyjemnie. Ostatnimi czasy odkryłem mocnego zawodnika, jeśli chodzi o tytuły i treść ,a właściwie jej brak – to planeta.pl. Wywodzący się rodziny radia Zet portal jest obecnie kwintesencją badziewia w sieci. Przerost formy tułów na pozbawioną kompletnej treści zamieszczanych notatek – bo nie można ich nazwać artykułami – jest porażający. Ja wiem, że wszyscy żerują na sensacji, podsycaniu emocji, przerysowywaniu i zwyczajnym przekłamywaniu, ale planeta.pl jest „miszczem”. Zupełnie mnie nie dziwi to, że w większości przypadków nikt z imienia i nazwiska nie przyznaje się do tego czy innego steku bzdur, które spłodził – ja też bym się nie podpisał. Smutne natomiast jest to, że i uważane za poważne i szanowane na rynku prasowym tytuły wpisują się w ten trend. Coraz częściej dobra marka nie gwarantuje dobrego produktu, jakim jest przecież dobrze napisany artykuł, który nie powoduje niestrawności u czytelnika. Rzygam już tym chłamem, który wylewa się z internetowych gardzieli. Tęsknię za dobrymi, wartościowymi publicystycznymi tekstami z hipotezą, tezą i rozumnym, argumentowanym wnioskiem wynikającym z analizy tematu lub budującym kolejnym pytaniem na końcu artykułu. Mam dość i tytułów i tekstów nastawionych na aferę, tanią sensację, przekolorowywanie problemów lub ich tworzenie na siłę. Sorry, nie dla wszystkich jest miejsce, nie każdemu warto dawać długopis do ręki. Rzewnie wspominam czasy, kiedy pachnące drukarskim tuszem gazety, czasopisma połykałem od pierwszej do ostatniej strony. Trywialne „kiedyś było lepiej”, akurat w tym przypadku chyba jest na miejscu.

Pogodynka.

Zima nie odpuszcza. Śnieg jest, a jakże!. Temperatura za oknem -6,7 st.C