Dzisiaj w drodze do pracy towarzyszyła mi dobra muzyka. Z płyty. Nie z radia. Normalnie to jedna z mainstreamowych stacji towarzyszy mi i karmi muzyką (a jakże! – mainstreamową), która ma utrzymać mnie przy trzeźwości umysłu, ale dzisiaj radia jakby brak. Jakby, to mało powiedziane. Otóż z eteru płyną jedynie komunikaty o proteście nadawców, które to związane są z planami nałożenia na media podatku od reklam, którym to nasz niemiłościwie panujący reżim postanowił podreperować budżet. Ja nie wiem czy to rozwiązanie słuszne, ja nie znam rozwiązań jakie stosuje wolny świat w tej materii, nie będę się więc mądrzył i komentował… skoro nie wiem. Jednak poczułem się trochę, jakby mnie ktoś wrócił do 13-go grudnia 1981 roku. Tyle, że tym razem radio zamilkło same.
Media cierpią dzisiaj w niemym proteście. Pomijając subiektywne poczucie niesprawiedliwości, cały ten protest jest zupełnie, ale to zupełnie bezproduktywny i z góry skazany na niepowodzenie. "Na złość mamie odmrożę sobie uszy". Sorry, ale tak to wygląda... Ja się tylko dziwię, że nasz reżim tak nieudolnie, bez pomysłu postanowił docisnąć media. W sumie, to czemu ja się dziwię - zrobili to jak zwykle. Jednakowoż można założyć, że podpalenie kolejnego stosu ma odwrócić uwagę od .... Ha! Przecież to sprawdzony sposób, na który nabieramy się już drugą kadencję. No to kto pobawi się w zgadywankę co to, jaką bombę teraz w kamerliku na zapleczu nam szykują, no kto?
Ale, że „uderz w stół, a nożyce…”, niejako przy okazji, to ja o mediach, zwłaszcza tych internetowych, trochę, bo się to temat od dłuższego czasu kołacze mi pod czaszką … albo i w duszy. Parę zdań jeno. Nie ukrywam, że lubię sobie przy śniadanku i porannej kawce poczytać jakieś wiadomości ze świata. A, że czasu niewiele, więc zdaję się na przegląd newsów, które to Bill serwuje mi na głównej stronie swojej przeglądarki. I nie będę dochodził, szukał, nawet nie będę się starał zrozumieć, jaki jest klucz doboru treści, które są podlinkowane do tej właśnie strony www. Skupię się jedynie na suchych faktach i poczynionych obserwacjach przez moi. A te nie są oczywiście odkrywcze, ale że lubię sobie popierdolić o wszystkim (prawie) i o niczym co mnie otacza, więc nie omieszkam pominąć i tego jakże kolorowego półświatka.
Żyjemy w czasach, jakich żyjemy – bez kałacha lub shotguna niczego nie zmienimy, jest jak jest. Media funkcjonują w nieustannej walce o zwrócenie na siebie uwagi potencjalnego klienta. Celowo mówię o kliencie, a nie o czytelniku czy słuchaczu, bo wszystko sprowadza się do jednego – do sprzedaży. O ile w radiowym świecie sprawa jest bardziej skomplikowane i format przekazywania informacji wymusza drogę na skróty, o tyle w mediach – nazwijmy je – wizualnych pole do popisu jest nieograniczone. Internet jest oczywistym hegemonem na tym polu. Natomiast clou wszystkiego jest … tadam! … dobry tytuł. To nagłówki stanowią o clickbaitach – czyt.: udanej sprzedaży. Chęć, ba, przymus ściągnięcia zainteresowanie w miejsce wyświetlania reklam jest istotą życia tego czy innego medium, portalu, wydawnictwa etc. – no taki jest świat, taki jest rynek i smutna medialna rzeczywistość. Nie treść, a jego dobra reklama ma przyciągnąć czytelnika, widza, klienta.
Wracając do porcji codziennych newsów serwujących mi przez przeglądarkę. Z listy linków do kliknięcia systemowo wyrzucam wszelkie patoportale typu „plotek”, „kozaczek”, czy inny „bambosz”. Chociaż tytuły jakie serwują są niesamowite! Aż poniektóre sobie, ku pamięci, zapisałem, bo to warte jest zachowania dla potomności. Ha! Na ten przykład takie, 100% autentyki: „Martyna Wojciechowska pozuje z grzywką, która jest zaczesana na bok”, albo rarytas typu „Skupiona Paulina Sykut w szlafroku depiluje nogę siedząc na wannie”. No jak tu nie kliknąć po więcej ?! A tak serio, to tytuły zachęcają tak samo, jak … hmm … „przegląd wieści z płaskiej Ziemi”. Chociaż, gdyby taki był, to chyba jednak byłbym stałym czytelnikiem, bo dobrze się jest dobrze, lepiej poczuć, a w takim towarzystwie byłoby łatwo i przyjemnie. Ostatnimi czasy odkryłem mocnego zawodnika, jeśli chodzi o tytuły i treść ,a właściwie jej brak – to planeta.pl. Wywodzący się rodziny radia Zet portal jest obecnie kwintesencją badziewia w sieci. Przerost formy tułów na pozbawioną kompletnej treści zamieszczanych notatek – bo nie można ich nazwać artykułami – jest porażający. Ja wiem, że wszyscy żerują na sensacji, podsycaniu emocji, przerysowywaniu i zwyczajnym przekłamywaniu, ale planeta.pl jest „miszczem”. Zupełnie mnie nie dziwi to, że w większości przypadków nikt z imienia i nazwiska nie przyznaje się do tego czy innego steku bzdur, które spłodził – ja też bym się nie podpisał. Smutne natomiast jest to, że i uważane za poważne i szanowane na rynku prasowym tytuły wpisują się w ten trend. Coraz częściej dobra marka nie gwarantuje dobrego produktu, jakim jest przecież dobrze napisany artykuł, który nie powoduje niestrawności u czytelnika. Rzygam już tym chłamem, który wylewa się z internetowych gardzieli. Tęsknię za dobrymi, wartościowymi publicystycznymi tekstami z hipotezą, tezą i rozumnym, argumentowanym wnioskiem wynikającym z analizy tematu lub budującym kolejnym pytaniem na końcu artykułu. Mam dość i tytułów i tekstów nastawionych na aferę, tanią sensację, przekolorowywanie problemów lub ich tworzenie na siłę. Sorry, nie dla wszystkich jest miejsce, nie każdemu warto dawać długopis do ręki. Rzewnie wspominam czasy, kiedy pachnące drukarskim tuszem gazety, czasopisma połykałem od pierwszej do ostatniej strony. Trywialne „kiedyś było lepiej”, akurat w tym przypadku chyba jest na miejscu.
Pogodynka.
Zima nie odpuszcza. Śnieg jest, a jakże!. Temperatura za oknem -6,7 st.C
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz