FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Jak nigdy dotąd

Się nie zdarzyło jeszcze, aby ostatni rozdział kończącego się roku, był pisany tak stonowanymi zgłoskami, tak miękkimi, leniwymi, spokojnymi. Jest bowiem niezaprzeczalnym faktem, że ostatni tydzień minął mi w atmosferze kompletnego wyciszenia i bezkompromisowego spokoju duszy. Nawet jeśli gdzieś tam na horyzoncie momentami zarechotała rzeczywistość, to i tak nie miała szansy dorwać się do głosu. Rzec by można, że bez przerwy i wciąż jeszcze bujam się w oparach mentalnego rauszu, który jak zasłona dymna przysłania to co kłuje na co dzień.
Jest dobrze.
Święta minęły zupełnie spodziewanie szybko i bez historii. Tutaj niczego nie można się było spodziewać, niczego ekstremalnego zakładać, niczego wielkiego oczekiwać. Mimo, że gdzieś tam przez chwilę błysnęła niecierpliwa myśl o Wigilijnej celebrze, choince, kolędach itd. to przecież z góry założyłem, że Święta szybciej przeminą niż się rozpoczną. Tak też było. 
Prawdziwą wartością minionych dni było oddanie się w ramiona boskiego relaksu. Późno się kłaść, jeszcze później wstać, długo spać - tymi nutami zapisałem pięciolinie mej osobistej kolędy, zapełniłem partyturę chwalebnej pieśni ku czci hedonistycznego, wręcz bałwochwalczego uwielbienia dla czasu wolnego.
Byłbym jednak nie do końca uczciwy, gdybym powiedział, że cały ten czas przeleżałem nie wyskakując z pidżamowych gatek. Gdzieś pomiędzy jedną, a drugą porcją smakowitego snu, przemieszczałem się jednak to tu, to tam, uskuteczniając tym samym i odwiedziny bliźnich, i diabelskie galerie handlowe, które niesmacznym kąskiem w tym torcie doznań były. Sam się sobie dziwiłem, że ... przeżyłem ... to ekstremalne konsumenckie przeżycie. Natomiast przeżyciem niemalże duchowym był niespodziewany wyjazd do M-B - nigdy o tej porze roku góry mnie nie widziały dotąd.
I co ? Co dalej ... ?
Ano celebry ciąg dalszy. Niezrozumiałe jest wręcz dla mnie, że jeszcze tydzień. Po drodze jutrzejsze świętowanie ostatniego i witanie pierwszego, nowego dnia. W towarzystwie, którego z całą pewnością łaknę i oczekuję na tą noc - zabawa nie może się nie udać. A już w Nowym Roku ... no cóż ... jeszcze parę dni przed powrotem do rzeczywistości, która niechybnie już zaciera ręce i ostrzy szpony - ale o tym na razie sza!

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Umenczon Pod Swojskim Kieratem ...

"Umenczon Pod Swojskim Kieratem
Ukrzyżowan, Prawie-umarł Nie-pogrzebion ..."

Ale jestem zryty ...
Nigdy dotąd zbliżający się koniec roku, bliska perspektywa sylwestrowej zabawy (jaka by nie była), święta po drodze ... nie były dla mnie na tyle emocjonujące, aby ich wyczekiwać. No tak, pewnie za bajtla tak było, ale w daleko już dorosłym wieku, stan oczekiwania na zmianę kalendarza, stał się dla mnie obcy. Ba, można by powiedzieć, że nawet fajerwerki za oknem budzą już jedynie grymas i westchnienie, że oto rok kolejny przeleciał między palcami - i tyle.
Latoś jednak jest nieco inaczej. Jakbym miał powrócić do młodzieńczego zwyczaju opisywania wszystkich rzeczy, stanów i historii, jakie wypełniły mój kończący się rok, to byłoby co opisywać. Pewnie skrajne byłyby to emocje i słowa i słodkie i cierpkie ... no bo wiele się działo. Ja powiem tylko jedno - jak nigdy dotąd, i mówię to z pełnym przekonaniem, nie czułem się tak zryty, tak zmęczony, tak wypruty z sił, jak po dogorywającym roku bieżącym. Mam dość. Najzwyczajniej w świecie mam dość. I pierwszy raz z utęsknieniem wyczekują zmiany kalendarza. Jakaś irracjonalna myśl tłucze mi się po głowie, że jak zerwę ostatnią kartkę tegorocznego kalendarza, to wszystko zacznie się od nowa, z zerowym kątem, bez energetycznego debetu, bez bagażu niedokończonych spraw, bez ogona historii niedokończonych, bez nierozliczonych bitew, bez mentalnego kociokwiku i długu w banku płochych nadziei. Miast tego czekam na czysta kartkę, która zapiszę własnymi słowami, które sam przed sobą rozliczę.
Naiwne ? Może tak .. a może nie. Wiedząc, to co wiem, oczekując na to, na co czekam, budując to, co buduje, mam prawo ufać, ba, mocno wierzyć, że kolejny rok będzie nie tylko inny, ale przede wszystkim lepszy. Gdzieś pewnie po drodze będę się potykał, ale koniec końców tryumf jest mi pisany. I tego będę się trzymał.
A teraz odpocznę ... bo jutro dopiero wtorek. 

czwartek, 5 grudnia 2013

Uchylona zasłona

 Za oknem szaleje orkan vel huragan o wdzięcznym imieniu Ksawery. Przyplątał się z zachodu i północy zamieniając świat za oknem w wirujący, świszczący kocioł. Leje deszcz. A jeszcze paręnaście godzin wcześniej dzień leniwie otwierał oczy. Przycupnął cichutko, bez drgnienia w powietrzu, bez zbędnych ruchów i dźwięków. Tak jakby wyczekiwał, przygotowywał się na coś. Na coś co nieuchronnie miało przyjść. 
Nienawidzę wiatru. Doprowadza mnie do szału. Wszystkie nerwy napięte, jak postronki, reagują na każdy kolejny podmuch wiatru, który ze świstem przedziera się przez szpary w oknach, przeciska się pod progiem drzwi, z impetem rzuca po szybach ciężkimi kroplami deszczu.
Jak długo pamiętam, zawsze miałem problem z akceptacją wiatru. Nie działa na mnie nów, ani pełnia księżyca. Zimna nie lubię, ale ścierpię. Gorąca pragnę, jak kania dżdżu. Może być ciemno, może być jasno. Na barometrze nie straszny mi niż, ani wyż. Byle tylko ... nie wiało.

Zasłona nieco uchylona wpuściła nieco światła. Jego promienie punktowo padły tu i ówdzie, ale tak po prawdzie, to wciąż jeszcze panuje mrok. Jeszcze. Ale kotara strzępi się. W końcu opadnie.

Gorąca herbata. Z cytryną. 
Gdzieś znowu się zaplątałem sam w sobie. Nie ogarniam ostatnio. Stan przejściowy, wiem, ale męczący, przynoszący wiele niedobrego. Paradoksalnie czekam na zmiany, za którymi z natury nie przepadam. Wystarczy jakiś znak, zdarzenie, obraz, dźwięk, zjawisko. Może śnieg ? Może gdyby kraina ta zapaćkana psimi gównami naciągnęła na siebie zimową pierzynę, to trochę by mi ulżyło. Ot taki banał. Ale nawet wyszorowanie tej zapyziałej szarości za oknem byłoby krokiem ku lepszemu.
Nie planuję daleko. Życie niejako samo pisze kolejne rozdziały rozświetlając mi drogę. Perspektywa wydaje się w tej chwili prosta, niezawikłana. Obrany kierunek, choć nie bez poślizgów, jest taki, jaki chcę. Dobrze mi z tym. Gdzieś tam pojawiają się oczywiście znaki zapytania, ale to raczej tylko nikłe cienie wcześniejszych niepewności. Już wszystko jasne.
Muszę tylko złapać oddech.
Odpocząć.