Mimo, że zwiastują zawsze to samo, to są z natury złe, lub gorsze. A ta, jak jest, jaka była?
Ten tydzień przewalił się przeze mnie z huraganowym impetem. Żadna to odmiana, bo daleko by się trzeba cofnąć, żeby znaleźć inne tygodnie, jakieś normalniejsze, nie tak nakręcone do granic wytrzymałości sprężyny, która je napędza. W tym tygodniu zerwałem kolejną ważna (lub nie) kartkę kalendarza. Ile bym nie zapewniał, że to nic nie zmienia, to jednak w głębi, budzone wieczorowo-nocną porą przemyślenia, każą jednak pochylić się nad faktem dokonanym. Dokonało się co zaskoczyć nie mogło. I tyle.
No to jaka ta niedziela? Ano taka, że chyba jednak z głową do góry podniesioną. Rozstawiając parawan oddzielający mnie od przenikliwych, kąsających wiatrów, gdy tylko nieco ogrzewam się w jesiennym słońcu, taje we mnie ten lód, który zamraża we mnie każdą chęć działania, który pozbawia życiowej energii. Dzisiaj kończę ten dzień w równowadze. Dlatego ta niedziela nie jest z tych gorszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz