Nawet maj jakiś taki chujowy. Jeśli wierzyć śledczym pogodowym, to w całym XXI wieku nie było tak zimnego maja, a zaglądając jeszcze dalej w głąb historii, to można powiedzieć, że od trzydziestu lat nie było tak niepoprawnego maja. I nic to, że akurat takie jego wydanie pasuje, jak ulał do całej tej ponurej rzeczywistości A.D. 2020. Zastanawiam się jednakowoż, czy Najwyższy zaserwował nam taką aurę, aby nie było nam żal straconego kolejnego miesiąca życia - wszak maj tradycyjnie jest emanacją tego co najlepsze, co najbardziej żywotne, co najzdrowsze, najbardziej soczyste i przepełnione wolą istnienia - czy też postanowił nam dodatkowo jeszcze dojebać, abyśmy się przypadkiem zbyt szybko nie podnieśli z plagi tak skutecznie przyginającej nas do gleby? Jakby nie było, to takiego maja nie żal zapomnieć. Tak, jak całego tego początku roku ... a zaraz i jego połowy.
Czuję się okradziony. Dokładnie tak. Jakby mi ktoś wyrwał z kalendarza ostatnie trzy miesiące. Tylko nie wiem gdzie szukać winnego. W samym sobie? Bo nie potrafiłem się należycie ustawić się bokiem do tego całego syfu związanego z nieszczęsną pandemią? Historia oceni (pewnie, kiedyś...) czy, jako ludzkość, jako społeczeństwa, zareagowaliśmy adekwatnie do sytuacji, czy daliśmy się ponieść ogólnoświatowej panice. Każdy z nas z perspektywy minionego czasu pewnie już sobie wypracował własną opinię na ten temat, lecz za wcześnie przelewać krew w jej obronie. Ja w każdym bądź razie jeszcze nie jestem na to gotów. Ale za to, z pełną świadomością i odpowiedzialnością, mogę stwierdzić, że te minione miesiące to strata nie do odrobienia.
Mimo, że mam wrażenia ciągłego trwania w jakiejś cholernej prowizorce, to coś tam się jednak dzieje w naszym najbliższym domowym ogródku. Jak już o ogródku, to wypada odnotować, że papryczki, których to sadzonki terroryzowały nas od lutego zajmując każde wolne miejsce na parapecie, czy blacie bliskim okna, zostały wysadzone do ziemi. W ilości, jak dotąd 144 sztuk, a to nie jest nasze ostatnie słowo! Jeszcze kilka sztychów łopatą mnie czeka, aby zmieścić pozostałe jeszcze do wysadzenia sztuki. Pytanie tylko, czy Najwyższy w swej przychylności nie pozbawi ich życia żonglując zjawiskami pogodowymi zbyt gwałtownymi. Sorry, ale jak patrzę (w tej chwili) za okno, to optymizmu wiele w tych chmurach nie czytam. A temperatura? Mamy 31 maja, a na termometrze 12,4 st.C - jak to skomentować?
Z ważniejszych spraw, to decyzja odpuszczenia europejskich urlopowych planów, choć trudna, zapadła. Nie w tym roku. To bardzo bolesny - dla mnie osobiście - policzek od losu. Ale skoro na dzień dzisiejszy nic tak na prawdę nie wiadomo co przyniosą najbliższe tygodnie i miesiące, to chyba jedynym rozsądnym rozwiązaniem było ucięcie spekulacji i rozejrzenie się za urlopem w kraju. Tak też zrobiliśmy i na chwilę obecną mamy alternatywną przystań, gdzie mam nadzieję wypoczniemy niesamowicie dobrze i skutecznie. Oby już nic nie stanęło nam na drodze do realizacji tego planu.
Rower już po przeglądzie, smarowaniu, regulacji - czeka na dziewicze kilometry w tym roku. No nie było okazji i możliwości, jeszcze. Z bieganiem też porażka. Raz jedyny, po ponad dwumiesięcznej przerwie wybiegłem rozgrzać zastane stawy i mięśnie. Porażające jest to, w jak kiepskiej jestem formie. Po całym zimowym pauzowaniu nie byłem tak słaby, jak teraz. I pewnie niemałą rolę w tym odgrywa nagły i gwałtowny przyrost tkanki smalcowej w ostatnich dwóch miesiącach kwarantanny. Zamierzam jednak ostro zabrać się za siebie. Już od jutra. Trzeba wygrzebać się z tego marazmu. I to szybko. Nie tylko perspektywa plażowania już za dwa miesiące, ale po prostu poprawy samopoczucia jest niecierpiąca zwłoki.
To by było na tyle. Jakoś tylko za mało było "kurwa". Kurwa!
Pogodynka.
Temperatura ... no cóż ... 12,4 st.C. Szaro, buro i ponuro. I mokro.
Tymczasem we wszechświecie i okolicy.
ON na stacjach w okolicy już nie kosztuje poniżej "czwórki". No cóż, skończyło się rumakowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz