FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 16 lutego 2014

Chory, chorszy, trup.

Znowu wychodzi na to, że zaglądam w te strony, tylko wtedy gdy mnie coś - nomem omen - gryzie. Ale z drugiej strony, jakem nadworny poeta imć siebie Ja, potrzebuję wenę swą mizerną karmić "nieszczęściem". Bez względu na to, jakie to owo "nieszczęście" przybiera oblicze.
A co! Wolno mi. Wolno mi narzekać, ślimtać, że jestem przeziębiony. Nie dość, że weekend pod psem z tego powodu, to jeszcze czuję się jakby mnie walec rozjechał. Nie ma się czym chwalić - fakt. Ale też nie będę zgrywał gieroja i robił dobrej miny do złej gry. Jestem prawdziwym facetem i mam prawo jęczeć, że katar, że w gardle drapie, że mięśnie bolą, oczy pieką i nie mam siły "sięgnąć po pilota". Jestem macho, nie płaczę jak w palec przyp******ę młotkiem, nie wzrusza mnie "Przeminęło z wiatrem", ani nie ronię łez nad zdechłym chomikiem. Nie jestem kobietą, która "mężnie" rodzi dzieci i ból życia jej niestraszny - moim doznaniem jest przeziębienie.

Mówi się, że "co nie mnie zabije, to wzmocni". Jasne ... ! Wczoraj, przy akompaniamencie rozwijającego się podłego samopoczucia, którego zaranie miało miejsce w piątkowe popołudnie, postanowiłem wbrew wszystkiemu pójść z Tuśką na basen. Tak mi się bowiem zadawało, że skoro zaneguję szarżującą infekcję, to najzwyczajniej w świecie zostanie zabita (zakładając hipotetyczne jej jednak istnienie) basenowym chlorem. Ale albo na basenie chloru nie sypią, albo przeliczyłem się z jego możliwościami. Wróciłem więc nieco wymoczony, ale nijak zdrowszy. Swoją drogą - tydzień temu było o wiele przyjemniej na nowym "moczy-dupsku". Gawiedź zabrska się już na dobre zwiedziała i weekendowo tłumnie przybywszy skutecznie zapchała ten nowy przybytek.

No to się kuruję. Łykam tony pastylek (kurde, chyba muszę przeczytać ulotkę, lub skontaktować się z lekarzem, bądź farmaceutą) i wykańczam kolejną paczkę chusteczek z Lidla <sięgam po następną>. Herbata z miodem i cytryną (tu rodzi się pytanie wszelako znamienne dla sytuacji: A gdzie rum w tym zestawie się podział, hę?) , witamina C w dawce grożącej krwotokiem, a zaraz nastawię jeszcze wodę <wypad do kuchni> na napar z czarnego bzu - wsio, żeby postawić się jakoś na nogi. Już mi się odbija tą chemią, a w nocy to chyba zacznę świecić. Przydałoby się ze dwa dni poleżeć w łóżku i zdusić to coś, co mnie rozbiera od środka (wolałbym być rozbierany na zewnątrz). Ale wiadomo, nic z tego: "Trabajo! Trabajo!", jak mawiają ci od Realu i Barcelony FC. Nie ma zmiłuj. Trza na posterunku trwać i doglądać. <przerwa techniczna na czyszczenie nosa> Taki już człowieczy los. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz