Dokonane.
Wczoraj porządkowanie, dzisiaj zeznanie. Poszło.
Jeno smutna refleksja taka, bo jakby z roku na rok PIT znacznie schudł. Eh ...
Nie lubię składania PIT-a. Nie żebym miał coś do ukrycia, czy obawiał się czegoś, tylko co roku pieczołowicie wypełniony druk jest rozczarowaniem. Zaskoczeniem być nie może, bo niby dlaczego, ale końcowy wynik starcia z finansowym potworem, jest jak z góry przewidziana bolesna szpila pod żebro.
Jest jednak też ten dreszczyk emocji, czy poszła e-deklaracja, czy nie? No, uff, poszła, jest potwierdzenie. No i czy aby na pewno wszystko OK? Czy nie pomyliliśmy się? To taki sport, rosyjska ruletka, bo nigdy nie postawiłbym swojej głowy na to, że zeznanie na pewno było bezbłędne.
A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- KSG na dnie, Legia (o zgrozo) na szczycie tabeli.
- Litr ON na stacjach w centrum miasta 3,59-3,63 PLN/l.
- Pogoda byle jaka, coś powyżej zera w dzień i w nocy, mokrawo.
niedziela, 28 lutego 2016
niedziela, 21 lutego 2016
belVita
To rzecz niesłychana, bo mamy, po raz pierwszy raz w historii tego bloga, do czynienia ze świadomym lokowaniem produktu poczynionym przez autora. Product Placement. Tyle, że nie do końca takim normalny, klasyczny, biznesowy, oparty o kasę, nachalny, taki "brrrr", jeno zgodnym z mym osobisty poczuciem przyzwoitości i - nota bene - smaku. I pisze to ja, ten który ciastek ... nie lubi. Ale ponieważ Streetcom uraczył mnie wielką paką słodkości belVita do wypróbowania (i wypromowania), to przystąpiłem do zadania z ochotą - karton pełen słodkości zobowiązuje :))) Zanim rozrzuciłem po najbliższym wszechświecie paczuszki ciasteczek, sam musiałem spróbować co to.
I ? No i okazało się, że pierwsze wbicie zębów w wypiekane z pełnoziarnistych zbóż ciastka, skończyło się miłym zaskoczeniem. O ile za kruchymi ciastkami nigdy nie przepadałem, to ta degustacja zakończyła się pełną satysfakcją. Naprawdę ! Ani belVita, ani nikt inny mi nie płaci za taką opinię - ciastka bronią się same.
Smaczne - to raz. Chrupiące - to dwa. Jak się wczytać w skład, to nie ma się czego przyczepić: pełnoziarniste zboża, błonnik, witaminy, owoce ... Wysokokaloryczne - fakt, ale w końcu to "Energia na cały poranek". Na pewno nie jest to dmuchana buła, po której po kwadransie znowu chce się jeść. Wierzę, że kilka takich ciasteczek może rozpędzić chmury zaspanego poranka.
Reasumując, jeśli miałbym sięgnąć w sklepie po kruche ciasteczka, to już wiem po jakie - belVita !!! :)
I ? No i okazało się, że pierwsze wbicie zębów w wypiekane z pełnoziarnistych zbóż ciastka, skończyło się miłym zaskoczeniem. O ile za kruchymi ciastkami nigdy nie przepadałem, to ta degustacja zakończyła się pełną satysfakcją. Naprawdę ! Ani belVita, ani nikt inny mi nie płaci za taką opinię - ciastka bronią się same.
Smaczne - to raz. Chrupiące - to dwa. Jak się wczytać w skład, to nie ma się czego przyczepić: pełnoziarniste zboża, błonnik, witaminy, owoce ... Wysokokaloryczne - fakt, ale w końcu to "Energia na cały poranek". Na pewno nie jest to dmuchana buła, po której po kwadransie znowu chce się jeść. Wierzę, że kilka takich ciasteczek może rozpędzić chmury zaspanego poranka.
Reasumując, jeśli miałbym sięgnąć w sklepie po kruche ciasteczka, to już wiem po jakie - belVita !!! :)
#dlaMistrzówPoranka #belvita #streetcom
sobota, 20 lutego 2016
Total number of shutter releases
Retrospekcja.
Jest rok 2009. Marzec. I jest ON. Nowa, cyfrowa era trwa już od 2006, ale współczesność zaczyna się teraz. Zaczyna się sześć lat życia z D90. I trwa do połowy 2015 roku, Kiedy to pojawia się "Nowy" w rodzinie. Stary nie umiera, nie pokrywa się kurzem, nie zarasta pajęczynami, ale jednak przesiada się na tylne siedzenie. A dzisiaj ni stąd ni zowąd poddany zostaje sprawdzeniu licznika. I ... zaskoczenie. Zaskoczenie z niedowierzaniem. Szacowanie moje mocno przesadzone. Stawiałem na kilkukrotnie większy przebieg, który wskazuje dzisiaj ... 52090 strzałów. Tylko tyle ?! Przez te sześć lat wspólnego podglądania świata? Przez szczenięce lata Pierworodnej i Młodego narodziny, przez pędzące i płodne czasy Fotosesji, przez niezliczone wyjazdy tu i tam ...? Tylko tyle ...? Czy aby ktoś mnie tu nie robi w konia ... ? W mojej jaźni te minione lata, to nierozstawanie się z Nim ani na krok. A tu proszę, taki wynik. W sumie to dobrze, bo połowa życia jeszcze przed nim.
Jest rok 2009. Marzec. I jest ON. Nowa, cyfrowa era trwa już od 2006, ale współczesność zaczyna się teraz. Zaczyna się sześć lat życia z D90. I trwa do połowy 2015 roku, Kiedy to pojawia się "Nowy" w rodzinie. Stary nie umiera, nie pokrywa się kurzem, nie zarasta pajęczynami, ale jednak przesiada się na tylne siedzenie. A dzisiaj ni stąd ni zowąd poddany zostaje sprawdzeniu licznika. I ... zaskoczenie. Zaskoczenie z niedowierzaniem. Szacowanie moje mocno przesadzone. Stawiałem na kilkukrotnie większy przebieg, który wskazuje dzisiaj ... 52090 strzałów. Tylko tyle ?! Przez te sześć lat wspólnego podglądania świata? Przez szczenięce lata Pierworodnej i Młodego narodziny, przez pędzące i płodne czasy Fotosesji, przez niezliczone wyjazdy tu i tam ...? Tylko tyle ...? Czy aby ktoś mnie tu nie robi w konia ... ? W mojej jaźni te minione lata, to nierozstawanie się z Nim ani na krok. A tu proszę, taki wynik. W sumie to dobrze, bo połowa życia jeszcze przed nim.
niedziela, 7 lutego 2016
Chillout
O! ............... ale niedziela!
Słońce, przez otwarte okno wpada rześkie powietrze o zapachu wiosny. Do wiosny daleko, a nad głową cały czas wisi topór lutowych mrozów, które będą, albo nie ... kto wie, ale coś już optymistycznego krąży nad głowami.
Poobiednie. W TV jakoś nie mogą się zebrać do skakania na nartach, bo w Norwegii wiatry, mgły, i ogólnie rzecz biorąc syf pogodowy. Stopy mi zmarzły, bo od rana nie wzułem na nie ni skarpet, ni czegokolwiek innego - cały czas jestem w statusie "dopiero co przebudzony".Na grzbiecie jeno ciepły polar, bo ta rześkość z otwartego okna jednak po nerach ciągnie.
Niedzielne rozpasanie. Lenistwo do cna. Chillout totalny.
Jeszcze rano, zanim stanąłem przy garach niedzielnego gotowania, miałem w zamiarze popołudniowy spacer pełno-rodzinny. Teraz mi już przeszło. Zresztą połowa składu ucina właśnie poobiednią drzemkę, 1/4 szykuje się do szkoły, a ja podwinąwszy zziębnięte stopy pod siebie zastanawiam się, jak tu samą siłą woli sprawić, by czajnik sam postawił się na gazie i uwarzył wody na kawę.
Za mną ciężki tydzień w pracy. Na okrasę we wtorek niezbyt planowany wyjazd w okolice Wrocławia, co z jednej strony urozmaiciło codzienną orkę, z drugiej jednak zagęściło mi mnogość spraw wszelakich do załatwienia w uszczuplonej liczbie roboczogodzin. Ostatnimi czasy nic jakoś nie idzie właściwymi torami, wszystko się pieprzy, za wszystkim trzeba ganiać i ogarniać kolejne kłopoty. Wysysa to ze mnie siły. Poza satysfakcją wygranych potyczek, pozostaje zmęczenie w skali ponadprzeciętnej. Mimo iż od świątecznej pauzy nie minęło aż tak wiele czasu, to już tęskno mi do jakiegoś momentu oddechu. Gdzieś tam za odległym horyzontem majaczy już letni wypoczynek, zaklepany domek w naszym prywatnym raju nad zimnym Bałtykiem, ale do tego jeszcze wiele, wiele dni. Przyszłemu weekendowi planujemy nadać nieco kolorytu, pomału planujemy i już chyba nic tego nie odwróci, ale na razie jeszcze o tym sza!
Niepokoi mnie to, że czajnik nadal nie ruszył tyłka w kierunku kuchenki. Widocznie siła mej woli zbyt mała, aby kawa zrobiła się sama. Mimo iż próbowałem użyć mocy, to stalowy baniak dalej gwiżdże na to gwizdkiem. Będzie trzeba się ruszyć i pląsać gołymi stopami z jednej bladoniebieskiej kafli, na drugą, aż do pieca.
Słońce, przez otwarte okno wpada rześkie powietrze o zapachu wiosny. Do wiosny daleko, a nad głową cały czas wisi topór lutowych mrozów, które będą, albo nie ... kto wie, ale coś już optymistycznego krąży nad głowami.
Poobiednie. W TV jakoś nie mogą się zebrać do skakania na nartach, bo w Norwegii wiatry, mgły, i ogólnie rzecz biorąc syf pogodowy. Stopy mi zmarzły, bo od rana nie wzułem na nie ni skarpet, ni czegokolwiek innego - cały czas jestem w statusie "dopiero co przebudzony".Na grzbiecie jeno ciepły polar, bo ta rześkość z otwartego okna jednak po nerach ciągnie.
Niedzielne rozpasanie. Lenistwo do cna. Chillout totalny.
Jeszcze rano, zanim stanąłem przy garach niedzielnego gotowania, miałem w zamiarze popołudniowy spacer pełno-rodzinny. Teraz mi już przeszło. Zresztą połowa składu ucina właśnie poobiednią drzemkę, 1/4 szykuje się do szkoły, a ja podwinąwszy zziębnięte stopy pod siebie zastanawiam się, jak tu samą siłą woli sprawić, by czajnik sam postawił się na gazie i uwarzył wody na kawę.
Za mną ciężki tydzień w pracy. Na okrasę we wtorek niezbyt planowany wyjazd w okolice Wrocławia, co z jednej strony urozmaiciło codzienną orkę, z drugiej jednak zagęściło mi mnogość spraw wszelakich do załatwienia w uszczuplonej liczbie roboczogodzin. Ostatnimi czasy nic jakoś nie idzie właściwymi torami, wszystko się pieprzy, za wszystkim trzeba ganiać i ogarniać kolejne kłopoty. Wysysa to ze mnie siły. Poza satysfakcją wygranych potyczek, pozostaje zmęczenie w skali ponadprzeciętnej. Mimo iż od świątecznej pauzy nie minęło aż tak wiele czasu, to już tęskno mi do jakiegoś momentu oddechu. Gdzieś tam za odległym horyzontem majaczy już letni wypoczynek, zaklepany domek w naszym prywatnym raju nad zimnym Bałtykiem, ale do tego jeszcze wiele, wiele dni. Przyszłemu weekendowi planujemy nadać nieco kolorytu, pomału planujemy i już chyba nic tego nie odwróci, ale na razie jeszcze o tym sza!
Niepokoi mnie to, że czajnik nadal nie ruszył tyłka w kierunku kuchenki. Widocznie siła mej woli zbyt mała, aby kawa zrobiła się sama. Mimo iż próbowałem użyć mocy, to stalowy baniak dalej gwiżdże na to gwizdkiem. Będzie trzeba się ruszyć i pląsać gołymi stopami z jednej bladoniebieskiej kafli, na drugą, aż do pieca.
Subskrybuj:
Posty (Atom)