FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 24 kwietnia 2016

Liczba dnia -7,4

Drgnęło ... Tak więc to ten dzień, kiedy w aplikacjach fit można zmienić dane profilowe. Jest dobrze. Choć niewielka to zmiana, może nawet iluzoryczna, jednak mierzalna. Po tygodniach posuchy i to smakuje. Być może oto wreszcie wracam na właściwe tory. Jeżeli za tydzień okaże się, ze progres będzie się utrzymywał, to już niedługo odtrąbię sukces, którego zakres sobie nakreśliłem dwa i pół miesiąca temu. Jeszcze trochę wysiłku. Choć dzisiaj bilans energetyczny bez wątpienia na plusie będzie - zbyt wiele dobrego obiadu do strawienia. A nie wybieram się wieczorem biegać.

Niedziela. 
Poobiednia. Chwila ciszy, co poniektórzy drzemkę uskuteczniają, ja mam krztynę czasu ze słuchawkami na uszach. W słuchawkach muzyka wynaleziona wczorajszej nocy: Trivium - Strife [OFFICIAL VIDEO] . Kawał fajnej muzyki. Planów na resztę dnia brak. Zdecydowanie leniwe zakończenie tygodnia. 

Szabat

Zaczynam podejrzewać, że Pierworodna dokonała transferu do Starszych Braci w Wierze. Ponieważ twardo i niezmiennie twierdzi, że zadanie domowe robi się w niedzielę, a sobota jest "dla niej". Znaczy to ni mniej ni więcej, że ani kijem nie zagnasz leniwca do jakiejkolwiek roboty. No ręce opadają ... Szabat, to szabat.
A jak szabat, to weekend. Tradycyjnie krótki. Za krótki. Dlatego szklaneczka whisky w środku nocy, na granicy między dniami, jest niczym innym, jak wydzieraniem z kalendarza dodatkowych godzin do celebrowania tego, co poniedziałek zabija. Ale nie dramatyzujmy. Jest, jak jest. Trzeba się cieszyć chwilą.
Pobiegałem dzisiaj. Znowu. "I cały misterny plan w pizdu". Nie wytrzymałem ... i pobiegłem znowu "dychę". To ile przebiegnę, za każdym razem definiuje rozdroże 1200 m po starcie. Pobiegnę w lewo, czy w prawo? W lewo, to krótko. Pewnie szybko i fantazyjnie. W prawo, to długo. Z rozwagą i chęciami do pokonania samego siebie. Tak czy tak, wybór zawsze jest dobry. Bardziej podnieca mnie wybranie drogi w prawo, jakby to politycznie w dzisiejszych czasach źle nie brzmiało. Za każdym razem gdy skręcam pod spory podbieg już wiem, że tym razem znowu nie odpuszczę. I nie odpuszczam. Poza tym za każdym razem (jeszcze) to wielka przygoda z wyborem trasy. Dotychczas zawsze dłuższe trasy biegam ciut inaczej. Co prawda przebiegłem już chyba najważniejsze odcinki, ale wciąż ich dobór do kompozycji trasy jest bogaty. Toteż przebieram w tym garncu możliwości i zawsze upichcę jakieś smakowite biegowe danie.
Noc na całego. W telewizorni na godzinę 1:30 zapowiadają koncert Queen z 1986 roku w Budapeszcie. Dotrwam? Chcę dotrwać? Chyba chcę ... Nie znaczy, że mi się uda. Z drugiej strony jutro mogę przecież trochę odespać nieprzespaną noc.
Ostatnie dni sporo kosztują mnie energii życiowej. I nie chodzi o bieganie, które w dwójnasób oddaje mi sił, które zabiera. Bieganie bowiem zawsze kończy się tankowanie endorfin do pełna. Natomiast zżera mnie ostatnio (od tygodni ... w sumie) wysiłek, jaki muszę poświęcić pracy. Wychodzę z biura wlekąc za sobą nogi, a głowa ciąży mi od natłoku myśli. Gdybym musiał zanotować to wszystko co się wokół kręci, to nie starczyłoby grubej księgi do zapisania. Jest tego tyle, że czasami trudno wyłowić szczegóły, a wszystko zbija się w bezkształtną masę zdarzeń i myśli. To nie jest dobre. Kiedy kończy się dniówkę z dziwnym poczuciem niepokoju w sercu, przeczuciem że coś uciekło, że o czymś zapomniałem, czegoś nie załatwiłem, to reszta dnia nie może być dobra i wolna od złych myśli. A niestety ostatnio ciąży mi takie uczucie dosyć często. I znowu wrócę do tematu biegania, które jak twardy reset pozwala uwolnić się od tego ciężaru. Fizyczne zmęczenie jest dobre, jakby nie powodowało bólu i zawrotów głowy, to jest .... dobre.
Jeszcze tydzień, niecały, do Wielkiej Majówki. Czeeeeeeeeeekam! Jak tlenu potrzebuję tych kilku dni, które muszę (chcę!) spędzić nietuzinkowo, niecodziennie. To będzie taki mały urlop. Mały, ale w pełnym tego słowa znaczeniu, z całym ładunkiem urlopowych emocji i miejmy nadzieję ... spełnienia. 

wtorek, 19 kwietnia 2016

Maraton i trochę

Biegam. 
W niedzielę miałem już za sobą maraton i trochę - ponad 47 km ... w dziesięciu ratach, ale jednak. Dzisiaj dorzuciłem kolejne 10 km w rekordowym czasie. Zresztą ten sezon jeśli chodzi o życiówki jest the best of - poprawiam się na każdym dystansie. Trudno mi zachować cierpliwość i trzymać na wodzy fantazję. Dzisiejsze 10,2 km to najdłuższy dystans w rozpoczętym dwa tygodnie temu sezonie. Jest dobrze. Biega mi się fajnie, z wielką przyjemnością, bez zarzynania się. Staram się rozsądnie podchodzić do każdego treningu. Stopniowo zwiększam odległości, jakie połykam. Dzisiejszy dystans to to do czego dążę. Chciałbym raz w tygodniu biegać ok 10 km, lub 1 godzinę. Dodatkowo w tygodniu jeszcze dwa krótsze, mniej więcej o połowę, dystanse. Czy taki reżim utrzymam, tego nie wiem. Ale chciałbym. Póki czerpię nieudawaną radość z biegania, będę biegał.

Przez zimę powstały w okolicy świetne trasy do biegania szosowego. Budowa strefy ekonomicznej wymusiła powstanie pięknych dróg przecinających rozległe pola pomiędzy Rokitnicą, a Mikulczycami. Biegając zwiedzam rejony, które do tej pory były niedostępne. Fajnie, jak z każdym kolejnym treningiem odkrywam, że tu jest jakiś ciek wodny, tu staw o którym nie miałem pojęcia, a wśród drzew stoją zabudowania jakieś.

Pogoda sprzyja bieganiu. Jest umiarkowanie chłodno. Najlepiej biega mi się gdy temperatura wynosi 10-12 st.C - do dotychczasowe doświadczenia. Nie przeszkadza przy tym deszcz. Bieg w ciepłe dni (takie też były) jest zdecydowanie mniej efektywny ... mniej przyjemny ... bardziej męczący - wiem, Ameryki nie odkryłem, ale wolę w kurtce na grzbiecie i z kapturem na głowie, niż w pięknych okolicznościach letniej temperatury. Może z czasem nabiorę siły, żeby i w cieple efektywnie i bez efektu parowozu połykać kilometry.

Tymczasem włączyło mi się odliczanie do długiego majowego weekendu. Za dziesięć dni o tej porze będę chłonąć i nasiąkać uzdrowiskowym klimatem. Zegar tyka, Tik-Tak, Tik-Tak ... Już nie mogę się doczekać.

niedziela, 3 kwietnia 2016

Jest moc

Jest moc!
Po wczorajszej inauguracji jestem wielce kontent. Pierwsza wiosenna rozbieżka, trochę ponad  3 km w tempie spacerowy, w temperaturze ciut niedorastającej do oczekiwań i po ciemku, mam bardzo przyjemne wrażenia. No bo jest moc! Nie spodziewałem się, że jestem w tak niezłej formie po zimie. Być może niósł mnie entuzjazm, być może to niecierpliwe oczekiwanie na ten pierwszy raz, ale koniec końców bardzo fajnie mi się biegło. Już teraz z wielką radością czekam na kolejny raz ... i razy. Oby tylko moje stare ciało podołało i nie zrobiło mi jakiejś głupiej niespodzianki w postaci kontuzji. Musze się pilnować i trzymać na wodzy fantazję, żeby nie dać się ponieść.

Jest niedziela. Pięknie za oknem. Dzień doskonale się  rozpoczyna i według wszelkich prognoz pogoda ma być dzisiaj genialna, słonecznie i bardzo ciepło. Niestety nie mogę sprawdzić temperatury, bo nasza stacja meteo po blisko dwudziestu latach posługiwania, w końcu odmówiła dalszej współpracy. Ale krajobraz za oknem wygląda bardzo obiecująco.
Mimo, że to weekend, to nie mam dzisiaj "liczby dnia". W moim zmaganiu z zawartością samego siebie w sobie, miniony tydzień jest zupełnie stracony. Dwa dni Świąt, delegacja w Czechach, weekendowi goście - wszystko to sprawiło, że nie miałem złudzeń co do wyników. Na całe szczęście, mimo że nie ma postępu, nie cofnąłem się też. Status qou zachowany.
A'propos delegacyjnego wyjazdu do Czech. Taka mała konkluzja. Są dwie zdecydowanie najlepsze rzeczy w dobrych hotelach: meeeeega wygodne łóżka i śniadania po dobrze przespanej nocy. Choćby dla tego warto czasami spędzić hotelowa noc. Tym razem miałem okazję zatrzymać się w Hotelu Troyer **** w Troyanowicach, niedaleko Frenstatu - chyba najmilszy hotelik w jakim byłem. Polecam.
A teraz znikam. Obiad niedzielny trza warzyć.

Tymczasem we wszechświecie i okolicach
- Paliwo znowu trochę taniej. Wczoraj 3,85 PLN za litr ON