Żyję... spokojnie, jeszczem nie another one który bites the dust.
Ja tu zaglądam już tylko po to, żeby przypomnieć się samemu sobie. Bleeee.....
Jeśli dzisiaj jest październik, to ni mniej nie więcej od prawie miesiąca zmagam się z samym sobą w okowach jakiegoś cholernie upierdliwego przeziębienia, czy innego gówna. Zamiast bluzgać, a ubierając w poetyckie frazy ów stan powiem, że ... zmagam się z osobistą jesienią - ta-dam! Q**...! Tak na marginesie, to dzisiaj FB przypomniał mi, że ten okres roku często przypłacam mniejszym, lub większym niedomaganiem. No i dzieci też się pochorowały ... i Najlepsza z Żon też bywała już w lepszej formie. Ehhh....
Wrzesień był ...- i żeby znowu nie przekląć - pogodowo tak "mało sympatyczny", że z samych myśli na jego temat trzeba by się spowiadać. W sumie to nie pamiętam tak paskudnego września zlanego deszczem i wyziębionego do kości. Były seryjnie dni, z których obscenicznie kapało, jak z dziurawego dachu. Poza tym tak chłodno, że rarytasowe słońce nie dawało rady z ogrzaniem tej zapomnianej przez Boga ziemi.
Miniony miesiąc to nie tylko wyglądanie słońca i wycieranie nosa na przemian z łykaniem pigułek, które i tak niczemu nie pomagają. Przede wszystkim nie biegałem przez bity miesiąc, a patrząc na swój aktualny fizyczny stan, to nie widzę w najbliższych dniach poprawy na lepsze. To dołujące nieco. Zdecydowanie brakowało mi tej dawki serotoniny, pozwalającej zwalczyć wszystkie "podgórki" i "piachywoczy" dnia codziennego prywatnego i roboczego. Czy to już koniec sezonu? Bo niedosyt mam wielki ...
Z bardziej optymistycznych wieści, to fakt że udało nam się z Najlepszą z Żon nazbierać znaczne trochę grzybów. Zapas, może nie powalający, ale jednak solidny jest. Tydzień temu, tak nas na ten przykład zlał deszcz, że przemoczeni byliśmy - i tu nie przenośnia! - do majtek. Bo gdy ładna pogoda, to las jest tak pełny, jakby podobnych nam łowców podgrzybków autobusami zwozili. Ale fajnie było, bo przynajmniej konkurencji w lesie nie było wielkiej. Mokrzy, ale szczęśliwi, z dwoma wiadrami wracaliśmy na reklamówkach siedząc, co by nie przemoczyć foteli w aucie.
No i jeszcze jedno udało się doprowadzić do końca, po dyskusjach opierających się niemalże o rozwód - Nocna Furia ujarzmiona. Ale o tym to kiedyś indziej jeszcze. To też pochłonęło sporo mej i tak nad wyraz lichej energii. Energii, której rzutem na taśmę, wystarczyło do posprzątania piwnicy (!). Jeny, kto by pomyślał, że takie rzeczy tam znajdę! Toż to niemalże, jak odkopywanie starożytnych artefaktów! Nie wiedziałem, że takie rzeczy mieliśmy w naszej graciarni. A teraz dumnie znalazły tam swoje miejsce przetwory na zimę made by Najlepsza z Żon.
Trudno powiedzieć czy więcej na wrześniowym koncie plusów, czy minusów. Może gdyby słońca było więcej, to ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz