FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

sobota, 28 października 2017

Delegacja

Się wydarzyło.
Dwa tygodnie temu, trochę niespodziewanie, znalazłem się w innej krainie. Służbowo, fakt, ale to nie zmienia tego, że wyjazd ten był wielce udany i satysfakcjonujący. W kilka godzin znalazłem się w innej krainie. Nie tak odległej w jednostkach metrycznych, za to zupełnie mentalnie odległej od Naszej Ziemi. A biorąc pod uwagę, że akurat na te parę dni pogoda w Europie pokazała swą ludzką twarz, to przez chwilę przeniosłem się do lata tak mi brakującego.

Chorwacja. Nie ta turystyczna, chociaż Varazdin znanym i polecanym miejscem bywa, na pewno nie kurortowa. Daleko od zgiełku jest owe miasteczko, które nawet jesienią tętni życiem. Mimo swej zaściankowości, jest urocze; może zwłaszcza dlatego. Spędzone tam popołudnie i wieczór, w letniej atmosferze, to był bardzo miły czas. Dobre towarzystwo, dobry hotel, dobre jedzenie w ładnym otoczeniu natury zarówno martwej, jak i ożywionej, bo Chorwatki są wielce urocze w swej powierzchowności przynajmniej - czego chcieć więcej? Kolejny dzień, właściwie poranek, już ten służbowy, nie zmył w żadnym zakresie pierwszego wrażenia co do tej krainy. Choć sama Chorwacja, jawi się raczej jako kraina skromna, bez rozmachu, żeby nie rzec uboga. Może ta ocena, po kilkunastogodzinnej bytności, jest w moich ustach niezbyt wiarygodna, ale tak właśnie odebrałem północną Chorwację.

Słowenia. Po przekroczeniu granicy Chorwacko-Słoweńskiej, inny świat. Ten szlaban pomiędzy dwoma krajami nie jest li tylko symboliczny. I nie chodzi tu o dziwną w tej podróży kontrolę graniczną, ale o to że po słoweńskiej stronie, jakby słońce jaśniej świeci. Widać, że to kraina bardziej bogata, jakby bardziej kolorowa. I nie trzeba mieć encyklopedycznej wiedzy, że Słowenia to najbogatszy kraj w regionie, żeby zauważyć różnicę. Nawet jakby mniej tu jesiennych mgieł, których osobiście nie spodziewałem się na Bałkanach. 
Bytność w Słowenii rozpoczęliśmy od służbowych zadań, ale docelową destynacją była Lublana. Stolica, po której wiele sobie obiecywałem. I nie zawiodłem się. Ba, pełen zachwyt. To miejsce, w którym można się zakochać. Tak mało czasu, tak wiele wrażeń. Zwiedziliśmy szybkim marszem ścisłe centrum, pod przewodnictwem naszego gospodarza, Słoweńca z firmy, która zaprosiła nas na wizytację i rozmowy techniczne. Ale to nie tak, że w te parę chwil można poznać, zobaczy to miasto. Nie starczyło też wieczora, na uzupełnienie niedosytu. Kiedyś bardzo chciałbym tam jeszcze raz zawitać.
I znowu: towarzystwo, dobre jedzenie i niesamowity klimat miejsca. I znowu piękno wokół, nie tylko kamienic i zabytków, ale jeszcze bardziej urodziwych Słowenek. Jak by nie było, to wieczór był zdecydowanie zbyt krótki, względem apetytu na Lublanę. A potem krótka noc i wyjazd o 6 nad ranem w okowach mgieł spowijających to piękne miasto.

Alpy Julijskie. Po spełnieniu ostatniej służbowej powinności, pozostała droga do domu. I tu już nie będę się rozpisywał, bo brakuje mi słów na opisanie Alp, przez które wiła się droga. Powiem tylko tyle: pięknie było...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz