FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 7 lipca 2019

Nie wyżeraj dzieciom cebuli!

"Nie wyżeraj dzieciom cebuli! Zjedz se jakieś brzoskwinie!". Tak się w naszej krainie miodem i mlekiem płynącej porobiło, że nie tylko kartofle stały się na dobre towarem luksusowym, nie tylko zakup korzeniowej pietruszki odkłada się na "po wypłacie", a zakup czereśni stał się potwierdzeniem wyższego statusu społecznego. Dawniej naprawdę biedni, przymierający głodem ludziska, wpierdzielali cebulę. A.D. 2019 owo warzywo o wielu warstwach, kosztuje 5 PLN/kg, co stawia je na półce wyższej niż większość rezydentów regałów w "zieleniaku". Świat się w kamela uobroco! - jak starka godali.
Jak już o jedzeniu, to z wielkim niezadowoleniem muszę zameldować (samemu sobie... głównie), że po 8 tygodniach diety, właśnie ów ósmy (ha! dwa wyjątki w polskiej ortografii pod rząd) okazał się pierwszym bez sukcesu. Nic nie zeszło z wagi. Hmm... Dlaczego? Czyżby nieco popuszczone lejce pozwoliło się wyrwać dietetycznej szkapie spod kontroli? Otóż, ja jako szkapa, nie uważam żebym aż tak brykał w minionym tygodniu. Głęboko wierzę w to, że to tylko błąd systemu, że coś tam nie postykało i tak mi spieprzyło wynik. I równie głęboko wierzę w to, że w przyszłym tygodniu wszystko wróci do normy. A że już dzisiaj odżywiałem się bardzo oszczędnie, jednocześnie wracając do pilnowania się co do reprezentacji na talerzu, to z pewnością moja wiara ma podstawy bardzo mocne. Do tego też przez minione ostatnie trzy dni udzielałem się fizycznie - 64 km na rowerze; 11 km biegania - co powinno być dobrym prognostykiem do dalszej aktywności na tym polu w najbliższych dniach. Nie powinno więc być źle. Hehe, zabawne, bo sam siebie tak zapewniam, tak motywuję.
Wczoraj przejechałem na rowerze 52 km. Trasa trochę taka "z dupy". Jedno miejsce, bo chciałem bardzo zobaczyć co to. Drugie, bo w zeszłym roku jakoś omijane. Reszta, jako uzupełnienie, bo widziane nie raz.
Pogoda bardzo sympatyczna. O 6:30 wyruszyłem. Pierwszy przystanek, to Ogród Botaniczny w Radzionkowie. Niemały podjazd dał się we znaki. Wszak Księża Góra, na którym ogród został utworzony, to prawdziwe 356 m.n.p.m. Ogród... fajny, ale bez rewelacji. Inny, niż inne - dziki taki, surowy. Za to fajny zjazd z góry potem. Asfaltowa droga w przepaść. Nigdy tak szybko jeszcze nie jechałem na rowerze - 58,5 km/h. Śmierć w oczach. 😉😎😀
Drugi punkt programu, to Park w Świerklańcu. Klasyka. Po raz n-ty. I fajnie. Chwila na ławeczce w porannym słońcu; moment nad brzegiem jeziora, tuż poza parkiem. Z tym jeziorem to tak, że poziom ciszy w tym miejscu, o tej porze, jest doznaniem nie-sa-mo-wi-tym! Można siąść i tak siedzieć... siedzieć... siedzieć. 
Trzeci punkt na trasie, to Nakło Śląskie i pałac Donnersmarcków. Milion razy mój wzrok przyciągała wystająca ponad drzewami neogotycka wieża, gdy przejeżdżałem przez Nakło. W końcu pojechałem zobaczyć pałac z bliska. I rozczarowanie. Bardzo zaniedbany. mały park wokół też. Długo tam nie zabawiłem. Jeszcze tyko na sekundę pod kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa po drugiej stronie ulicy i dalej w trasę.
Czwarty i ostatni przystanek, to Tarnowskie Góry, a konkretnie rynek. W końcu dobre doznania! To miejsce ma po prostu klimat. Nawet w sobotni poranek żyje. Kafejki pootwierane, ludzi nie brak, a mimo to cisza, spokój. Zasiadłem więc przy rewelacyjnej kawie po wiedeńsku i wystawiłem dziób do słońca przy cukiernianym stoliku. Przede mną kolorowy rynek, za mną XVI-wieczne kamienice z podcieniami. Nie wiem właściwie czy ta kawa taka dobra sama z siebie, czy to właściwe otoczenie dodało jej wykwintnego smaku.
W końcu czas do domu. Bardzo nie chciałem wracać drogą 78 do domu - pedałowanie nią nie należy do największych przyjemności. Toteż wytyczyłem sobie drogę zadupiami i ... pobłądziłem. A, że nie przepadam za wracania po własnych błędnych śladach, to uruchomiłem system w ostatnim działającym ustawieniu - a konkretniej wybrałem pierwszą drogę, co do której nie miałem wątpliwości. I tak oto, po raz drugi tego dnia, musiałem się wspiąć na Suchą Górę. Tak oto mogłem sobie ochrzcić sobotnią wycieczkę, mianem górskiej wyprawy rowerowej. 😉
Dzisiaj natomiast solidnie pobiegałem. Wczorajsza wycieczka krzywdy mi nie zrobiła, wręcz przeciwnie. Sił i ochoty miałem na tyle, że wybiegałem sobie najlepszą w tym roku dychę. Ha! I nie przeszkodziło mi w tym nawet słońce, które nie wiadomo skąd wylazło zza chmur po kwadransie od startu. Bardzo starało się tak przygrzewać, żeby zagotować wodę w mym czajniku. Ale ni ch***! To był bardzo dobry dzień na bieganie.

Pogodynka.
Gdzieś nam lato się trochę schowało. Dzisiaj zaledwie 17-18 st.C. Pół na pół chmury ze słońcem. Wciąż nie pada. Cały następny tydzień ma być taki nijaki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz