Kawa z rana? Czemu nie! Zwłaszcza w przyjemnych okolicznościach "przyrody". Np na rynku w Siewierzu.
Rower wytargałem z samego rana, tuż przed siódmą rano. Pogoda za oknem wymarzona do pedałowania. Zapowiadał się mało pogodny i chłodny, jak na lipiec, dzień. Taka aura sprzyja, jak żadna inna. A gdy jeszcze nieco pokropi z nieba - pokropi, nie leje - to jeszcze lepiej. Dzisiaj trzykrotnie mokłem i schnąłem w trasie. Ale po kolei.
Jestem kozak, więc nie jadę z włączoną nawigacją 😉. I to mnie czasami gubi. Na przykład dzisiaj. Ufny swym nawigacyjnym talentom, nawet jak mam wątpliwości, to jednak z grubsza trzymam się właściwego kierunku. Ale dzisiaj chyba moja intuicja, mój wewnętrzny kompas doznał usterki, albo nasza stara planeta nagle się przebiegunowała. Koniec końców, tak się zakręciłem, że w pewnym momencie jechałem dokładnie w przeciwnym kierunku, niż powinienem 😀. I to na samym początku wycieczki. Dobrze, że miałem w telefonie mapkę wcześniej przeglądaną, gdy ustalałem cel na dzisiaj. A cel był jeden - Siewierz, zamek biskupi, rynek. Tym razem nie zamierzałem niczego po drodze zwiedzać. Trasa na tyle długa, a dzień na tyle krótki, że postanowiłem prosto do celu pomykać.
Ułożyłem sobie trasę zadupiami galaktyki. Ba, jechałem przez miejsca, które moim zdaniem w ogóle nie istnieją 😀. To, że trafiłem, że przejechałem tamtędy wymykając się szponom baśniowych stworów - równie nieistniejących - to jakieś magiczne zrządzenie losu. A tak na serio, to wiele (zbyt wiele) razy zatrzymywałem się, aby zerknąć do telefonu, czy by na pewno jestem na właściwej ścieżce.
Wreszcie dojechałem. Nagle zza drzew wyłonił się siewierski zamek biskupi. Taki, jakim go pamiętałem. A byłem tu ostatni raz ... paręnaście lat temu. Niemiłą niespodzianką było, że nie można było wejść do środka. Rozebrany podjazd, most zwodzony, brama zamknięta. Dziwna polityka zarządcy, który w sezonie wakacyjnym pozwala sobie na taki prezent dla turystów. Szkoda, wielka szkoda, bo miałem nieskrywaną ochotę wejść do środka. Ale nie kombinowałem. Miast tego pojechałem na siewierski rynek, bo jeszcze większą ochotę niż na zwiedzanie zamku, miałem na ... kawę.
Rynek w Siewierzu. Hmm, pamiętam go z czasów, gdy dokładnie przez środek miasteczka odbywał się nieprzerwany ruch samochodów w kierunku Tarnowskie Góry - Zawiercie. Wtedy było to miejsce mało przyjemne. Natomiast od kiedy zbudowana południową obwodnicę miasta, nigdy już nie zawitałem do centrum. Dzisiaj pierwszy raz zobaczyłem, jak bardzo to miejsce zyskało na wyprowadzeniu ruchu tranzytu samochodowego z miasta. Metamorfoza rynku jest zaskakująca. Miejsce przebudowane, jasne (kojarzę, że dawnej było tam sporo drzew); wybrukowana płyta placu, dużo kwiatów; kolorowe i czyste kamieniczki. A, że byłem tam w niedzielny poranek, więc dodatkowo ciche i spokojne. Ale myślę, że ten senny spokój panuje tam teraz na co dzień. No ładnie, po prostu ładnie.
Podjechałem do jedynej (!) knajpki na rynku. Na moje szczęście już czynnej. Zamówiłem kawę. I szarotkę. która okazała się rewelacyjna. Swoją drogą, pewnie każda szarlotka po trzech godzinach kręcenia pedałami jest pyszna. Ale nie, nie ma co ujmować temu ciachu; na ciepło, z bitą śmietaną, z malinami, sosem czekoladowym i cukrowym pudrem, no ... no szkoda, że tak mało 😀. Kawa też dobra. Tylko zdecydowanie zbyt mała 😉.
Siedząc w restauracyjnym ogródku ukwieconym białymi petuniami, miałem okazję zasłyszeć ciekawe dialogi dwóch par siedzących przy sąsiednich stolikach. Nie żebym podsłuchiwał, po prostu stoliki gęsto poustawiane i nie dało się nie słyszeć bliźnich obok. Jedna z par, to ludzie, jak mniemam nieco młodsi ode mnie, natomiast z ego urośniętym, jak na sterydach. Co to były za indywidua! Ja pierd***! Chamstwo, buta, buractwo równie wysokiej jakości, co ciuchy i powierzchowność pani i pana. Aż żal mi było kelnerki, że musiała ich obsługiwać. Swoją drogą dziewczyna mało ogarnięta, ale może to niedzielna wczesna pora tylko.
Druga para była nieco inna. Tam również pani grała pierwsze skrzypce. O ile przy stoliku obok siedziała para "zasiedziała w sobie" i wtórująca sobie wzajemnie, to w tym przypadku ewidentnie pani baaaaaardzo chciała zrobić dobre wrażenie na panu. Ewidentnie zależało jej na "sprzedaniu" siebie, bo takiej autopromocji swojego wysokiego poziomu i obeznania w sprawach wagi wszelkiej, dawno nie słyszałem. Toż to był jeden nieprzerwany, jednostajny monolog. Zastanawiam się, czy mężczyzna na przeciwko tej pani, słuchał, czy tylko udawał. Aczkolwiek jakieś pomrukiwania, chrząknięcia, wskazywać mogły, że jednak miał kontakt z tyradą rzucaną nad blatem stolika.
Boże! Jak ja się cieszę, że jestem, kim jestem. Jak dobrze, że życie darowało mi dyspensę od tego typu społecznych interakcji do uskuteczniania względem bliższych i dalszych bliźnich. W całej tej mojej, często rozedrganej i zdrowo popieprzonej codzienności, dzisiaj, popijając kawę z mleczną pianką i wcinając przesłodką szarlotkę, poczułem się jak stoik w oparach nirwany. Poczułem się po prostu ... dobrze.
Droga do domu daleka. Na zachodnim horyzoncie ołowiane chmury. Zapowiadało się trzecie tego dnia zmoknięcie. I owszem było, ale najmniejsze. Woda wylała się z nieba, ale ja nie zdążyłem na spektakl. Widziałem jedynie nieliche kałuże świadczące o ulewie.
Wybrałem tym razem drogę najprostszą z możliwych. Nie omijałem teraz głównego traktu, tylko trzymałem się go kurczowo. Po prostu nie chciało mi się znowu co skrzyżowanie pośród pól, zastanawiać się, czy w lewo, czy w prawo. A że jechało się dobrze, to bez większego zmęczenia pokonałem dzisiejsze 100 km. Tak! To pierwsza rowerowa "stówa" w tym roku.
Po 9 tygodniach w okowach zdrowego odżywiania, zaliczam kolejny, drugi już, tydzień bez ... ekhm ... sukcesu. Na wadze -8,9 kg, a od początku maja -10,2 kg. Jest ok, wiem, ale do planu brakuje tak niewiele, a przecież przede mną ostatni tydzień, kiedy będę mógł w pełni świadomie sterować tym, co pochłaniam.
Pogodynka.
Lipiec nadal nie potrafi odbić się od dna. Temperatury krążę koło "dwudziestki". Jest nieco zbyt chłodno, jak na tą porę roku. No i pokapuje od czasu do czasu, choć ciągłe alerty o mega burzach, jak dotąd okazują się jedynie straszeniem. I dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz