Tak, przyznaję, że przesiedziałem dzisiaj całe popołudnie w telefonie. I jest mi wstyd z tego powodu. Może to przez to załamanie pogody, które zaatakowało nas chłodem niespotykanym w ostatnich tygodniach. Dzisiaj słupek rtęci na termometrze poleciał na łeb na szyję i zatrzymał się ok 22 st.C. Toż to jakiś kataklizm niebywały! I po co było nas przyzwyczajać do tego całego dobra, hę? Przecież nic tak nie boli, jak upadek z wysokiego konia w postaci pomniejszenie pensji, nawet takiej złożonej ze stopni celsjuszowych. A dzisiaj było to lądowanie z perszerona. Ku pokrzepieniu serca i duszy, oraz uzupełniając wczorajszą pizzę odgrzaną w mikrofali, otworzyłem więc pszeniczniaka czeskiego i pocieszyłem skołatane me serce i wlałem weń pięć setek otuchy najwyższej klasy. Wraz z nastaniem mroku za oknem wlazłem do wanny, by rozgrzać zziębniętą duszę i rozczarowane ciało pozbawione pieszczoty słonecznych promieni. Koniec końców wylądowałem tu, przy klawiaturze bez 'c' i 'v', aby wyznać swą winę zaniechania czerpania hedonistycznej radości z lata i zmysłowego obcowania z gorącem lipca, który porzucił dobre wzorce przyniesione na tacy przez miniony czerwiec. Gdyby lipiec byłby kobietą, to w tej chwili zrzuciłby kuse bikini i wzuł jutowy worek z wyrżniętymi, nożem pana Rambo, trzema dziurami na ręce i głowę. I na nic zdało by się przepasanie w talii kawałkiem kabla tego ordynarnego stroju. Powabności ni uroku by to i tak nie przysposobiło.
Taplając się w waniennej kąpieli, mając wciąż przeklęty telefon na podorędziu, zarzuciłem z serwisu, którego tarczę herbową zdobi biały trójkąt na czerwonym tle zwrócony w stronę Rosji, melodyjki od dawna nie słuchane. I niech mi nikt nie wmawia, że pozazmysłowe zdolności parapsychiczne nie są dane nawet tak maluczkim, jako ja. Otóż ze stereo głośników małego koreańskiego pudełka popłynęły jedna za drugą, ludowe pieśni z filmu pod tytułem "The Crow". I bym na tym poprzestał, nie wspominał więcej ni słowa, ale puściwszy w ruch fantazyjne buszowanie pilotem telewizora po kanałach licznych, acz zupełnie zbędnych, gdzieś w jednej trzeciej peletonu natrafiłem na zapowiedź filmu "The Crow", który niniejszym zaordynowałem jednym kliknięciem "memory" do oglądania na dobranoc. Tak oto moje pozazmysłowe postrzeganie i serfowanie po burzliwej fali nadświadomości, zaplanowało mi późny wieczór. Przypadek? Nie sądzę. Ten stan duchowej energetyczności trzeba spożytkować, zanim sczeźnie. Jużem zaplanował eksperyment z wyłączeniem telewizora siłą woli, kiedy to znużony nocną porą nie będę w stanie odnaleźć pilota zakopanego w pościelach z satyny.
I na tym koniec, bo właśnie seans się rozpoczyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz