FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 30 czerwca 2019

Ekstremalnie fajnie

To był dzień! To był dzień gorący! Temperatura w cieniu, w najcieplejszym momencie dnia wahała się od 36 do 38 st.C. Ha! To się nam lato rozochociło! I nic, że przyszły tydzień ma być i z opadami, i z temperatura z innej już bajki. Nawet, jeśli z nieba poleci deszcz, a termometry pokażą o dychę mniej, to i tak będziemy w "letniej strefie wpływów".

Wstałem dzisiaj wcześnie. Po węglowodanowym śniadanku, już o 6:30 siedziałem na rowerze i pomykałem w kierunku zachodnim. Tak wcześnie, bo prognozy pogody na ten dzień były mi znane. Plan więc był taki, aby rowerową wycieczkę odbyć na tyle szybko, aby wrócić do bazy przed południem. Jak się później okazało, ledwo co zdążyłem przed zagotowaniem się świata od południowego słońca.

Trasa na dzisiaj była tak ułożona, aby zaliczyć trzy kolejne miejsca na Szlaku Architektury Drewnianej Górnego Śląska. Ale zacząłem od Kamieńca i znanego mi już tamtejszego pałacu. Znanego, to może zbyt wiele powiedziane. W pałacu funkcjonuje placówka sanatoryjna i już na bramie tablica krzyczy, że "obcym wstęp wzbroniony". Furtka jednak nie zamknięta, więc... Ale od razu wypatrzył mnie przenikliwym wzrokiem jakiś prominentny (sądząc po schodzonym dresie), samozwańczy kierownik turnusu, który szepnął mi tajemniczo, że dzisiaj niedziela, że kadry nie ma, i że mogę sobie dookoła pałac pooglądać. Podziękował uprzejmie za objęcie mnie
protektoratem i zaparkowawszy rower tuż za bramą (jakby uciekać trzeba było szybko, czy coś...) i uzbrojony w telefon robiący zdjęcia obszedłem dookoła budynek pałacu. To o cały rząd wielkości więcej niż w zeszłym roku, kiedy to odważyłem się na chybcikiem robione zdjęcia frontu budynku.

No i dalej w trasę. Tak się rozpędziłem, że minąłem drogę, w którą miałem odbić. Jak się później okazało, zerkanie na googlową mapę było dzisiaj równie potrzebne, jak zapas napoju izotonicznego w kolorze niebieskim. Nawróciwszy się na właściwy szlak podeptałem pedały zamaszyście. I kiedy już oczami wyobraźni byłem przy pierwszym właściwym przystanku mojej wycieczki, zacząłem
powątpiewać czy aby na pewno jadę we właściwym kierunku. No i słusznie, bo okazało się, że wujek Google wyprowadził mnie w pole. Dosłownie, w pole pszenicy. Odstawiłem rower elegancko na stopce i nie wierząc jeszcze w to co widzę podeptałem stopami swymi w pole przede mną. I .... i nic nie wskórałem. Może wuj pomyślał, że jadę nie rowerem, a "bizonem" i wykoszę sobie wśród złotych łanów drogę na przełaj. No nie, jednak nie. Trzeba mi było zawrócić, bo nijak drogi do jazdy do przodu nie było. Ale owa omyłka, pozwoliła mi odwiedzić przeuroczą kolonię Łubki. To takie miejsce, gdzie jak już będę duży i bogaty, to wybuduję dom i będę się ganiał z hazokami po okolicznych marchewkowych polach.

Pomylona droga wywróciła do góry nogami moją dzisiejszą trasę. I tak oto dojechałem do Księżego Lasu, który to planowo miał być ostatnim punktem wycieczki. Drewniany kościółek pw. św. Michała Archanioła datowany jest na koniec XV wieku. To całkiem działająca na wyobraźnię data. Na moją wyobraźnię. Dookoła kościoła niewielki cmentarzyk. Sama świątynia już z daleka pachnie historią. A gdy się do niej podejdzie, to zapach starego, rozgrzanego słońcem drewna, świdruje w nozdrzach.
Obszedłem wkoło, obwąchałem, porobiłem zdjęcia i ... pocałowałem klamkę. To, że kościół był zamknięty, to mnie nie zdziwiło. Nie wygląda na użytkowany. Tajemnicą pozostanie więc dla mych oczu barokowe wnętrze tego kościółka. Zamykanie takich miejsc na klucz, z jednej strony irytuje, ale z drugie strony nie dziwi. No bo kto ma tego pilnować przez dewastacją i rozkradaniem? No kto?

Dalej w drogę. Jak już kolejność przystanków mieszać, to na całego. Toteż na punkt drugi trafiła pierwotna jedynka. Mimo wszystko ufając podpowiedziom wujka G, pomknąłem dalej. I jak to dzisiaj miało już miejsce, ponownie począłem wątpić w obraną drogę. Ja, dziki człowiek z miasta, jak kończy mu się asfalt pod kołami, a zastępuje go szuter, to ściągam znacząco brwi, a bruzda na czole pogłębia się wielce.
Kiedy natomiast ów szuter nabiera zieleni trawiastej ścieżki wśród łąk i pól, to tracę rezon. Całe szczęście, że tym razem nawet najwęższa ścieżyna prowadziła już we właściwym kierunku. Ba, wyprowadziła mnie na całkiem cywilizowaną szosę nr 901. A z niej już jedynie rzut beretem do wsi Sieroty. Tam miała na mnie czekać najbardziej okazała drewniana świątynia na dziś.





I czekała. Już z daleka widoczna wśród pól wieża z cebulastym hełmem, ściągała wzrok. Sam kościół pw. Wszystkich Świętych robi wrażenie.
To już "kawałek" porządnej budowli. Nie to, co mały wiejski kościółek widziany w Księżym Lesie. Zadbane otoczenie, przystrzyżona trawa, kwiaty; współczesny, acz z kamienia wybudowany, polowy ołtarz; ławeczki dla strudzonych wiernych. I tylko jedno, poza zapachem starego drewna, takie samo, jak w Księżym Lesie - zamknięta drzwi do świątyni. Tak więc, ani gotyckich polichromii, ani barakowego i renesansowego wyposażenia, nie było im dane oglądać. Szkoda. To już 2:0 dla zamkniętych drzwi. Cóż, skorzystałem z jednej z ławeczek z widokiem na kościół, spożyłem pierwsze tego dnia łyki niebieskiego izotonika. 

Do ostatniego przystanku było już zupełnie niedaleko. Jeszcze tylko wspiąć się na kolejne wzniesienie drogi, co przy wzrastającej ekspresowo temperaturze i dującym już zdrowo wietrze nie było łatwe, a powinienem po prawej wypatrywać wieży kościoła w Zacharzowicach. A tu nic nie widać! Okazało się, że zbudowany w 1570 r. kościółek pw. św Wawrzyńca stoi w dolnej części wsi, a jego rozmiary pozwalają mu się skryć w cieniu wielkich, wiekowych dębów rosnących wokół niego.
Niewielka ta budowla, z niewielką wieżyczką, z malutkim cmentarzykiem. No uroczy. Ale co najciekawsze, to już z daleka widać, że drzwi otwarte! No to już ci porzucić jeno rower i pakujemy się do środka. W kameralnym wnętrzu modli się mężczyzna. Zająłem miejsce w ławce po przeciwnej stronie, aby uszanować jego modlitewne skupienie, a i samemu zmienić słowo ze Wszechmocnym. Ale w kieszeni już odpalony aparat w telefonie.
Bo wnętrze... bo wnętrze kościoła... bo bo , no piękne jest. Głównie barokowe. Niewiele miałem czasu na podziwianie wnętrza, albowiem mężczyzna, który okazał się księdzem, zapowiedział że zaraz musi zamykać kościół. Ale com sfocił, to moje. Tak oto "zamknięte drzwi" wygrały dzisiaj ze mną jedynie 2:1.

I nuże do domu czas! A że ciepło i wietrznie, to droga choć niedaleka, swoje kosztować musi. Mając w pamięci poranne wzgórza i górki na trasie, wybrałem nieco inną drogę. Mając nadzieję, że ominę najbardziej uciążliwe podjazdy. O ja naiwny! Ale przynajmniej nie po własnych śladach wracałem. Dystans podobny, wzniesień do pokonania nie mniej, ale asfaltowa wstęga malowniczo wiła się wśród pól i lasów.
Koniec końców, licznik wskazał prawie 54 km. To były dobre kilometry.


.................................

A teraz z innej beczki. 
Po siedmiu tygodniach diety, waga pokazuje -8,4 kg. Po dwóch miesiącach, to w sumie -9,3 kg. Jest dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz