Mnie naprawdę dużo do szczęścia nie trzeba. Życie nauczyło wymagać niewiele i cieszyć się drobnostkami. Taka postawa zupełnie zmienia percepcję świata. Długo się do tego dorasta. Całe szczęście, że w ogóle. 😉 Ale niezależnie, w którym momencie życia to następuje, ciąg dalszy zmagania się z codziennością odbywa się już na znacznie zdrowszych warunkach.
Ale ja tu pierdzielę, jakieś filozoficzne głodne kawałki, zamiast do rzeczy gadać. Chodzi o to, że lato mnie cieszy. Jeszcze nie w kalendarzu, ale za oknem, jak najbardziej. Za nami cały tydzień, dzień po dniu, słońce, błękit i na termometrze nie mniej niż 30 st.C w cieniu! A był i taki początek dnia, że wedle świtania termometr wskazywał 23 st.C! (godz: 4:57). No bajka! Uważają mnie ludziska za wariata, ale ja rozpływam się przy takiej aurze nie tylko z gorąca, ale i z autentycznej szczęśliwości. Czuję się, jakbym był na urlopie. Z tą różnicą, że z powodu permanentnej diety, piwa się napić nie mogę. 😀
A'propos diety. Jesteśmy już - my: ja i mój brzuch - po piątym tygodniu zdrowego odżywiania, ukierunkowanego na efekt oczywisty. I po dzisiejszym ważeniu mogę z dumą (a jakże!) zakomunikować, że po pięciu tygodniach waga pokazała -6 kg; a po półtorej miesiąca, to już -7,3 kg. Ha! Aż sam sobie przybiję piątkę! 😎
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz