Od jakiegoś czasu kołacze mi się po głowie myśl, aby na łamach tego bloga otworzyć zakątek dla autorelacji z przeżyć z degustacji szlachetniejszych z braci trunków,a właściwie sióstr. Mam pomysł, mam chęci, jedynie jeszcze myśli trzeba zebrać, aby nie wypatroszyć tematu z całego smaku. Pytanie jeszcze takie jest, czy pamięć ma szlachetna, ale krótkotrwała, zachowała wspomnienia na tyle żywe i barwne, że można je przelać na papier (albo klawiaturę) bez obawy o merytoryczną i subiektywną wartość recenzji. Byłoby bowiem głupio ... się wygłupić. Hmm, ale kusi perspektywa opisania kilku gatunków whisky, które miałem okazję posmakować. Najlepiej byłoby powtórzyć degustację każdej bohaterki - ale to byłoby trudne ... choć - nomen omen - pociągające :))
A tak poza tym: mam nie marudzić - to nie będę.
Niespodziewanie całkiem, pośród zawieruch i zadymy maści wszelakiej, trafił się wieczór będący niespodzianką równie niespodziewaną, co miłą. Było mi tego trzeba. Od razu lepiej wszystko wygląda. Trzeba pomału przeciągnąć zgarbione plecy i szykować się do zbiorów. Soczyste owoce pomału dojrzewają, więc nie ma się co śpieszyć, żeby nadkwasoty sobie nie zafundować. Ale nie ma na co czekać i narzekać, tylko brać się do roboty.
Dłuuuuuugi weekend, dodatkowo przedpremierowo przedłużony. W sumie dziewięć dni, z małymi paprochami, ale nie bądźmy aż takimi radykałami :)) To, że w środku nocy klepię te słowa nie świadczy może o należytym wykorzystaniu wolnego na regenerację i ładowanie akumulatorów, ale z drugiej strony jeśli nie w takiej sytuacji, to kiedy wychędożyć noc bez konsekwencji w postaci mierżącego budzika, hę ? So, let it be!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz