W sumie to już po.
Lodówka jeszcze nabita wiktuałami po dach, przede mną góra łupin z mandarynek, szklaneczka aromatycznego, słodkiego martini z plastrem pomarańczy ... ale mamy już "posprzątane" po tegorocznych Świętach. Całe szczęście, że jutro jeszcze poświąteczna niedziela na osłodę, albo raczej na regenerację.
W sumie to były bardzo ... fajne trzy świąteczne dni. Potrafiłem się przestawić z trybu codziennego na świąteczny, jak rzadko. Może dlatego tak łatwo mi się udało, bo tak hardcorowe były ostatnie powszednie tygodnie i miesiące; nawet w sumie cały rok. Na podsumowanie jeszcze czas, ale tak po prawdzie to wszystko jest jasne, wszystko ma już dawno przypięte metki i wystawione cenzurki. A przyszłość jawi się raczej zrozumiale i bez znaków zapytania, jak na razie. Wiem na czym stoję i margines plusów i minusów mego planu na przyszły rok, jest nadspodziewanie wąski w niedopowiedzenia. Daje to pewien komfort, bo pozwala skupić się na konkretach miast szarpać się, głupio rozczarowywać. Pozostało niewiele dni do końca. Mam zamiar jeszcze odpocząć kilka dni na przełomie starego i nowego roku, jeszcze wyciszyć się, jeszcze trochę bardziej zluzować napięcie - dobrze spędzić czas.
Taka refleksja. Niezwiązana ze świąteczną melancholią ...
Dziesięciolatka, która domaga się przytulania przed snem, a której to tak często odmawiam, bo ... bo mi się nie chce, bo nie mam nastroju, bo jestem wykończony, bo jestem na nią zły, bo jestem zły na siebie, na świat, na czas, na okoliczności, na ... Dotarło do mnie, trochę za pośrednictwem wyrzutu Najlepszej z Żon, że coś mi ucieka, że bezpowrotnie mija czas, że ta mała - wciąż jeszcze dziewczynka - za chwilę, za moment przestanie chcieć się przytulać. Przytulać więc póki czas!
I jeszcze trochę o Świętach. Przystrojone nasze gniazdko. Na choince górna połowa lampek przestała świecić. No to co. Są anioły karnie, jak o roku, rzędem ustawione pod telewizorem; są sanie z Mikołajem, reniferami i innymi na czerwono ubranymi stworami; jest betlejka od bodajże pięciu, sześciu lat ta sama, z której tak dumny jestem, bo sam ją zrobiłem wspinając się na osobiste wyżyny talentu; bożonarodzeniowe kolorowe świece; migająca gwiazda w oknie ... wszystko to jest. Jest i mnie cieszy. A ciszy chyba aż tak, bo wpisuje się, albo raczej jest emanacją mojego świątecznego nastroju. Ha!
Jeszce łyk martini. W TV "Tango & Cash" - co nie ma większego znaczenia. Noce te świąteczne mamy raczej krótkie, bo senność jakoś mało dokuczliwa, bo szkoda godzin na sen. Możemy sobie na to pozwolić w imię odpuszczenia wszystkiego co tak ogranicza, bo zrzuciliśmy świadomie brzemię obowiązku świętowania we "właściwym stylu". Nie tym razem. Teraz odpoczywamy. Amen.
niedziela, 27 grudnia 2015
sobota, 26 grudnia 2015
Boże Narodzenie
W świątecznym nastroju. Jakoś bardzo ...
Kolejne narodziny ...
Msza pasterska. Wśród nocnej ciszy. Z ceremonią i duchem świąt, który wypełniał mury świątyni. Ta jedyna msza w roku, na którą idę z pełną wiary ochotą, niemalże na nią czekam. Jedyna msza podczas której czuję, że ma sens, że w niej uczestniczę. Jedyna msza poruszająca duszę.
Wierzę, że mój Bóg nie jest małostkowy, a przede wszystkim nie jest próżny. Wierzę, że kiedy będzie mnie rozliczał, to nie z częstotliwości padania na kolana w jemu poświęconej świątyni, lecz za to kim byłem. Wierzę, że nie czeka na to aby mu bić pokłony, lecz chce żebym był dobry człowiekiem.
Ubraliśmy Boga w nasze ludzkie przywary, zapominając że jest ponad nie. Jest ludzką jakże przypadłością, że szukamy u drugiego tych samych ułomności, które nas trapią. Dlatego ubraliśmy Boga w najgorsze słabości, jakie nam doskwierają. A to nie tak. Skoro Bóg jest doskonały, to jestem przekonany, że nie oczekuje poklasku, podziwu, czołobitności, a tym bardziej wypełniania rytuałów i nakazów, które wymyślił człowiek. Człowiek, tak słaby i niedoskonały w swym osądzie rzeczy i pojmowaniu istoty Boga.
Jeśli tak jest, a jestem o tym przekonany, to religia w postaci, jaką kultywujemy, jest tylko otoczką, kulturową nakładką na wiarę, która jest ściśle osobistą częścią każdego z nas. Religia i wiara, to zupełnie dwie inne sprawy. Jedna dotyczy ludzkiej istoty, druga boskiej. I jakkolwiek ta kulturowa szata zarzucony na ramiona wiary jest istotna, bo zapewnia ciągłość przekazu prawd, bo zapisuje historię, bo obrazuje często sprawy, których namalować nie można, to jest li tylko dodatkiem do wiary, tej duchowej, tej płynącej z głębi ludzkiej jaźni, tej niepojętej, niedopowiedzianej.
Religia jest instytucją, która od wieków jest narzędziem zawłaszczania ludzkiej wiary w Boga, opisywaniem jej w ziemskich kategoriach, ziemskimi epitetami. Poza tym ludzie, którzy religię tworzyli i tworzą stawiają się w roli sędziów, którzy wiedzą co Bogu jest miłe, i jaką ma to ziemską cenę. To boli. To sprawia, że tak często rodzi się sprzeciw, narasta niechęć.
Nie potrzebuję przebijać się do Boga okrężnymi drogami.
Kolejne narodziny ...
Msza pasterska. Wśród nocnej ciszy. Z ceremonią i duchem świąt, który wypełniał mury świątyni. Ta jedyna msza w roku, na którą idę z pełną wiary ochotą, niemalże na nią czekam. Jedyna msza podczas której czuję, że ma sens, że w niej uczestniczę. Jedyna msza poruszająca duszę.
Wierzę, że mój Bóg nie jest małostkowy, a przede wszystkim nie jest próżny. Wierzę, że kiedy będzie mnie rozliczał, to nie z częstotliwości padania na kolana w jemu poświęconej świątyni, lecz za to kim byłem. Wierzę, że nie czeka na to aby mu bić pokłony, lecz chce żebym był dobry człowiekiem.
Ubraliśmy Boga w nasze ludzkie przywary, zapominając że jest ponad nie. Jest ludzką jakże przypadłością, że szukamy u drugiego tych samych ułomności, które nas trapią. Dlatego ubraliśmy Boga w najgorsze słabości, jakie nam doskwierają. A to nie tak. Skoro Bóg jest doskonały, to jestem przekonany, że nie oczekuje poklasku, podziwu, czołobitności, a tym bardziej wypełniania rytuałów i nakazów, które wymyślił człowiek. Człowiek, tak słaby i niedoskonały w swym osądzie rzeczy i pojmowaniu istoty Boga.
Jeśli tak jest, a jestem o tym przekonany, to religia w postaci, jaką kultywujemy, jest tylko otoczką, kulturową nakładką na wiarę, która jest ściśle osobistą częścią każdego z nas. Religia i wiara, to zupełnie dwie inne sprawy. Jedna dotyczy ludzkiej istoty, druga boskiej. I jakkolwiek ta kulturowa szata zarzucony na ramiona wiary jest istotna, bo zapewnia ciągłość przekazu prawd, bo zapisuje historię, bo obrazuje często sprawy, których namalować nie można, to jest li tylko dodatkiem do wiary, tej duchowej, tej płynącej z głębi ludzkiej jaźni, tej niepojętej, niedopowiedzianej.
Religia jest instytucją, która od wieków jest narzędziem zawłaszczania ludzkiej wiary w Boga, opisywaniem jej w ziemskich kategoriach, ziemskimi epitetami. Poza tym ludzie, którzy religię tworzyli i tworzą stawiają się w roli sędziów, którzy wiedzą co Bogu jest miłe, i jaką ma to ziemską cenę. To boli. To sprawia, że tak często rodzi się sprzeciw, narasta niechęć.
Nie potrzebuję przebijać się do Boga okrężnymi drogami.
niedziela, 13 grudnia 2015
Ostatni.
Rapsod żałobny. Ostatni mój komentarz polityczny w tym roku. Potrzebuję wyciszyć się, złapać dystans, odpocząć od tego. Nigdy dotąd nie zajmowała mnie tak polityka, jak teraz. Jeszcze nigdy tak bardzo nie czułem, że dzieje się w tej materii, aż tak źle. Jeszcze nigdy tak bardzo nie czułem takiej złości i ... bezsilności.
Ale zanim zamilknę, ostatnie wiadro pomyj, ostatni paw rzucony na wszystko to, co się dzieje w ostatnich tygodniach. Ale zanim zamilknę: Krzyk! Bo nie wolno siedzieć cicho i dawać milczącego przyzwolenia na to, co Brunatny Prezes, zwierzchnik pod-Prezesa Rady Ministrów i p.o. Prezydenta RP robi z krajem. Nie można biernie patrzeć, jak w końcu udało mu się podzielić społeczeństwo, postawić na przeciw siebie z siekierami słów, i stalowymi kosami w kieszeniach. Mimo, że dotąd to wojna na słowa, bluzgi, i zgrzyt zębów, ale kto wie, czym się to wszystko skończy.
Pozostaje mówić. Pisać. Zostawić świadectwo tego, że nie ma zgody i przyzwolenia na gnojenie większości przez mniejszość, która dorwała się do władzy. Pamiętajmy, że u władzy znalazła się partia, która reprezentuje zaledwie 1/3 obywateli tego kraju. I na nic wciskanie ciemnoty, że jest inaczej. Smutne jest jednak to, że za obecną sytuację nie trzeba winić tych, którzy taki scenariusz dla Polski wybrali. Prawdziwą winę trzeba przypisać tym, którzy mają na sumieniu grzech zaniechania, którzy olali kraj i własną przyszłość. To ci właśnie powinni się wstydzić, a nie te stado baranów, które przy urnach dało się omamić Brunatnemu Prezesowi i jego świcie.
Nie wolno nam pozostawić bez komentarza tego co się dzieje, bo kto wie w jakiej Polsce przyjdzie żyć naszym dzieciom. Niech wiedzą, że nawet jeśli będzie źle, to będą mieć świadomość kiedy to się zaczęło. Tym razem brunatni nie dadzą rady spalić słów.
W ostatnich dniach przeszły dwa marsze: jeden w obronie Prawa i Demokracji; drugi w obranie Prawa i Sprawiedliwości. Hasła brzmią podobnie, prawda? Ale jakże inny niosą ładunek emocji.
W pierwszym przypadku, mimo że obecna władza poddaje w wątpliwość szczerość intencji ludzi, próbuje dyskredytować tych, którzy stoją pod sztandarami obrony porządku i prawa, mamy oddolny ruch społeczny spontanicznie reagujący na zło, które się szerzy po ostatniej zmianie warty. Nawet jeśli to teraz tylko krzyk, to ufam, że do następnych wyborów - jeśli oczywiście takie będą - doczekamy się nowych elit. Elit, które zastąpią te, które po porażce zapadły się pod ziemię, jakby ich nigdy nie było - wstyd! Gdzie są teraz ci, których dawna pycha wypchnęła na tak głęboki margines?
W drugim przypadku mamy zwarte szeregi szwadronów, karnych wyznawców i płatnych najemników bez zasad, honoru i skrupułów; którzy będą bronić władzy, dla władzy. Władzy, której celem jest konfrontacja i szczucie jednych Polaków na drugich. To stary i wypróbowany sposób na rządzenie, gdy rządzący są słabi i bez autorytetu. Tak rządzą autorytarni kacykowie, którzy potrzebują słabych poddanych, którym podołają.
Zło nęci, jest atrakcyjne, przyciąga o wiele mocniej niż nudna przyzwoitość, o dobru nie wspomnę. Jednak ufam, może naiwnie, że jednak jeśli nie dobro, to przyzwoitość zawsze tryumfuje. Sprawiedliwość może jest nierychliwa, ale w końcu zawsze znajduje swój czas. Pewnie tym razem musimy przeczekać te cztery lata. Nie wierzę, że ludzie się nie opamiętają. Jestem przekonany wręcz, że ci którzy w tym roku zbłądzili przy urnach, przynajmniej wielka ich część, już teraz ze wstydem chodzi opłotkami i w życiu się nie przyzna, na kogo postawiła krzyżyk.
I tak na koniec. Wydarzenia ostatnich tygodni tak zaprzątnęły wszystkimi umysłami, bagno we własnym domu jest tak wciągające, że zupełnie ucichł temat terrorystów ISIS i mniej-lub-bardziej uchodźców potocznie zwanych Syryjczykami. Pewnie do następnej bomby nasza własna polska rzeź będzie na tyle nośna i atrakcyjna, że będziemy się pławić we własnych pomyjach. Smutne.
Ale zanim zamilknę, ostatnie wiadro pomyj, ostatni paw rzucony na wszystko to, co się dzieje w ostatnich tygodniach. Ale zanim zamilknę: Krzyk! Bo nie wolno siedzieć cicho i dawać milczącego przyzwolenia na to, co Brunatny Prezes, zwierzchnik pod-Prezesa Rady Ministrów i p.o. Prezydenta RP robi z krajem. Nie można biernie patrzeć, jak w końcu udało mu się podzielić społeczeństwo, postawić na przeciw siebie z siekierami słów, i stalowymi kosami w kieszeniach. Mimo, że dotąd to wojna na słowa, bluzgi, i zgrzyt zębów, ale kto wie, czym się to wszystko skończy.
Pozostaje mówić. Pisać. Zostawić świadectwo tego, że nie ma zgody i przyzwolenia na gnojenie większości przez mniejszość, która dorwała się do władzy. Pamiętajmy, że u władzy znalazła się partia, która reprezentuje zaledwie 1/3 obywateli tego kraju. I na nic wciskanie ciemnoty, że jest inaczej. Smutne jest jednak to, że za obecną sytuację nie trzeba winić tych, którzy taki scenariusz dla Polski wybrali. Prawdziwą winę trzeba przypisać tym, którzy mają na sumieniu grzech zaniechania, którzy olali kraj i własną przyszłość. To ci właśnie powinni się wstydzić, a nie te stado baranów, które przy urnach dało się omamić Brunatnemu Prezesowi i jego świcie.
Nie wolno nam pozostawić bez komentarza tego co się dzieje, bo kto wie w jakiej Polsce przyjdzie żyć naszym dzieciom. Niech wiedzą, że nawet jeśli będzie źle, to będą mieć świadomość kiedy to się zaczęło. Tym razem brunatni nie dadzą rady spalić słów.
W ostatnich dniach przeszły dwa marsze: jeden w obronie Prawa i Demokracji; drugi w obranie Prawa i Sprawiedliwości. Hasła brzmią podobnie, prawda? Ale jakże inny niosą ładunek emocji.
W pierwszym przypadku, mimo że obecna władza poddaje w wątpliwość szczerość intencji ludzi, próbuje dyskredytować tych, którzy stoją pod sztandarami obrony porządku i prawa, mamy oddolny ruch społeczny spontanicznie reagujący na zło, które się szerzy po ostatniej zmianie warty. Nawet jeśli to teraz tylko krzyk, to ufam, że do następnych wyborów - jeśli oczywiście takie będą - doczekamy się nowych elit. Elit, które zastąpią te, które po porażce zapadły się pod ziemię, jakby ich nigdy nie było - wstyd! Gdzie są teraz ci, których dawna pycha wypchnęła na tak głęboki margines?
W drugim przypadku mamy zwarte szeregi szwadronów, karnych wyznawców i płatnych najemników bez zasad, honoru i skrupułów; którzy będą bronić władzy, dla władzy. Władzy, której celem jest konfrontacja i szczucie jednych Polaków na drugich. To stary i wypróbowany sposób na rządzenie, gdy rządzący są słabi i bez autorytetu. Tak rządzą autorytarni kacykowie, którzy potrzebują słabych poddanych, którym podołają.
Zło nęci, jest atrakcyjne, przyciąga o wiele mocniej niż nudna przyzwoitość, o dobru nie wspomnę. Jednak ufam, może naiwnie, że jednak jeśli nie dobro, to przyzwoitość zawsze tryumfuje. Sprawiedliwość może jest nierychliwa, ale w końcu zawsze znajduje swój czas. Pewnie tym razem musimy przeczekać te cztery lata. Nie wierzę, że ludzie się nie opamiętają. Jestem przekonany wręcz, że ci którzy w tym roku zbłądzili przy urnach, przynajmniej wielka ich część, już teraz ze wstydem chodzi opłotkami i w życiu się nie przyzna, na kogo postawiła krzyżyk.
I tak na koniec. Wydarzenia ostatnich tygodni tak zaprzątnęły wszystkimi umysłami, bagno we własnym domu jest tak wciągające, że zupełnie ucichł temat terrorystów ISIS i mniej-lub-bardziej uchodźców potocznie zwanych Syryjczykami. Pewnie do następnej bomby nasza własna polska rzeź będzie na tyle nośna i atrakcyjna, że będziemy się pławić we własnych pomyjach. Smutne.
środa, 2 grudnia 2015
Płakać się chce ...
Dzieje na scenie politycznej. Prawicowa totalitarna komuna zawłaszcza w imię odwetu kolejne kawałki Polski. Śmiejąc się w twarz robi wszystko, co chce, bez w owijania w bawełnę pokazując, że to na przekór wszystkim i wszystkiemu. Wszystko to pomału staje się nowym obrazem Polski malowanej w szaro-szarych barwach. Wydawałoby się, że żyliśmy w jako-takim kraju, ani dobrym, ani złym. Ani zbytnio się czym chwalić, ani zbyt wiele powodów do wieszania na nim psów, tak na prawdę, nie było. No to teraz mamy. Z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień, coraz bardziej się staczamy w odmęty absurdu, czegoś, czego nie wymyśliłby nawet najbardziej czarnomyślący pisarz political fiction. Jeszcze nie tak dawno nie do pomyślenia było, aby przypuszczać, że ktokolwiek jest w stanie podnieść rękę na podwaliny prawne państwa, na konstytucję, na ustalony ład społeczny. Okazało się, że wszystko to było ułudą. Do skuteczności tego zamachu potrzeba było jedynie frustracji i ... zaniechania. Mamy do czynienia z bezprecedensowym upadkiem, z powrotem do najczarniejszych czasów nowożytnej Polski. Chyba już nikt nie jest w stanie stanąć obojętnie wobec tego co się dzieje. To bardzo ciekawe. Dlaczego?
Populistyczne hasła, które porwały 1/3 wyborców do tego aby zagłosować, jak zagłosowali, okazały się pożywną paszą. A to, że można się nią udławić? Kogo to obchodziło, kto się nad tym pochylił ... ? Nieważne, teraz to już nieważne. Mleko się rozlało. Czy ktoś chwyci ścierę, żeby to posprzątać? Nie sądzę. Jeszcze nie teraz. Ale wydaje mi się, że coś się zaczyna dziać. Po pierwsze w skali makro, globalnej, bo ludzie się organizują w swym lęku, oburzeniu, sprzeciwie. Nawet, jeśli na razie, to tylko żyje gdzieś w sieci, to jednak jest jakiś zaczyn z którego może się coś wykluć w realnym świecie. Po drugie, w skali lokalnej. Zauważam bowiem, że ci którzy do tej pory nigdy nie interesowali się polityką, teraz o niej dyskutują. Ci których nie podejrzewałbym o jakiekolwiek zdanie czy poglądy polityczne, teraz artykułują swoje opinie. Tak jakby dojrzali do tego, aby być zwierzęciem politycznym (jak to człowiek), lub przynajmniej obywatelem kraju, w którym żyje, ba, może nawet mu na nim zależy. Musi się na prawdę źle dziać, skoro ludzie się budzą. Tym lepiej - i mówię to bez przekąsu - że pobudka jest taka bolesna. Strach potrafi zdecydowanie bardziej motywować do działania, niż letnio-ciepły stan zadowolenia.
Pozostaje pytanie: jak dużo i jak długo jeszcze? Lista faux pas, kolejnych zbrukanych zasad, kolejnych złamanych praw, kolejnych gwałtów na demokracji robi się coraz dłuższa. Czas pokaże na ile to zaszkodzi obywatelom tego kraju, a na ile okaże się jedynie polityczną zadymą. Obawiam się jednak, że nowi władcy sporo krwi utoczą ze społeczeństwa, które stało się zakładnikiem chorych ambicji podbudowanych ideologią zemsty na znienawidzonych, poprzednikach. Poprzednikach, których największa zbrodnią było zaniechanie, spoczęcie na laurach i pycha. Tej zbrodni i ja nie wybaczę, bo teraz muszę płakać nad dniem dzisiejszym i niepewną przyszłością swoją i mojej rodziny ... i kraju, w którym żyję i mam zamiar, mimo wszystko, żyć.
Populistyczne hasła, które porwały 1/3 wyborców do tego aby zagłosować, jak zagłosowali, okazały się pożywną paszą. A to, że można się nią udławić? Kogo to obchodziło, kto się nad tym pochylił ... ? Nieważne, teraz to już nieważne. Mleko się rozlało. Czy ktoś chwyci ścierę, żeby to posprzątać? Nie sądzę. Jeszcze nie teraz. Ale wydaje mi się, że coś się zaczyna dziać. Po pierwsze w skali makro, globalnej, bo ludzie się organizują w swym lęku, oburzeniu, sprzeciwie. Nawet, jeśli na razie, to tylko żyje gdzieś w sieci, to jednak jest jakiś zaczyn z którego może się coś wykluć w realnym świecie. Po drugie, w skali lokalnej. Zauważam bowiem, że ci którzy do tej pory nigdy nie interesowali się polityką, teraz o niej dyskutują. Ci których nie podejrzewałbym o jakiekolwiek zdanie czy poglądy polityczne, teraz artykułują swoje opinie. Tak jakby dojrzali do tego, aby być zwierzęciem politycznym (jak to człowiek), lub przynajmniej obywatelem kraju, w którym żyje, ba, może nawet mu na nim zależy. Musi się na prawdę źle dziać, skoro ludzie się budzą. Tym lepiej - i mówię to bez przekąsu - że pobudka jest taka bolesna. Strach potrafi zdecydowanie bardziej motywować do działania, niż letnio-ciepły stan zadowolenia.
Pozostaje pytanie: jak dużo i jak długo jeszcze? Lista faux pas, kolejnych zbrukanych zasad, kolejnych złamanych praw, kolejnych gwałtów na demokracji robi się coraz dłuższa. Czas pokaże na ile to zaszkodzi obywatelom tego kraju, a na ile okaże się jedynie polityczną zadymą. Obawiam się jednak, że nowi władcy sporo krwi utoczą ze społeczeństwa, które stało się zakładnikiem chorych ambicji podbudowanych ideologią zemsty na znienawidzonych, poprzednikach. Poprzednikach, których największa zbrodnią było zaniechanie, spoczęcie na laurach i pycha. Tej zbrodni i ja nie wybaczę, bo teraz muszę płakać nad dniem dzisiejszym i niepewną przyszłością swoją i mojej rodziny ... i kraju, w którym żyję i mam zamiar, mimo wszystko, żyć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)