Jest już po 22:00? A co mi tam, najwyżej zamknie mnie kacza milicja 😜
Luuudzie ! Pijcie alkohol !!! Brzmi głupio? Tendencyjnie? Szczeniacko? Hmm ... Ale ja mówię całkiem na serio. To poważna, wyważona rada dla bliźniego. Zaprawiajcie organizm etanolem, jak tylko się da. Nie wiem ile potrzeba promili we krwi, żeby się zdezynfekować, ale niektóre nacje tak właśnie zaprawiają się w boju z choróbskami. A potrzeba jest wielka w ten czas.
To nie smog nas truje, a morowe powietrze nad naszą smutną krainą. Gdzie nie spojrzeć ludziska na kolanach. Kolejki do aptek i błagalne pielgrzymki do wraciów wszelakich i innych szarlatanów. Jak okiem sięgnąć suweren choruje. Tej zimy jednak to nie jest takie zwykłe sezonowe chorowanie. To nie drapanie w gardle, kaszelek czy wiszące gile u nosa. Latoś to minimum zapalenie oskrzeli, albo ktoś na płuca pada; nie pomnę już o rzyganiu czy defekacji na rzadko ... bo to bym raczej wolał z pamięci wymazać 😉 Ludzie poważnie chorują. Co więcej, już nie ma takich, których infekcje się nie imają - tacy też niespodziewanie leżą. Ze świecą szukać też tych, którzy chełpili się tym, że ich chorowanie "to pryszcz". Dokoła szerzy się zaraza. Wszyscy w rodzinie, znajomi, pogrom w pracy. I jak się to roznosi...??? Mam wrażenie, że nawet SMS czy zwykła rozmowa telefoniczna, wystarczają aby syf przeniósł się dalej. Co jest grane??? Czy to tylko łagodna zima jest powodem...?
No to NA ZDROWIE !!! Jeśli nie pomoże, to przynajmniej rozweseli 😀
piątek, 23 lutego 2018
sobota, 17 lutego 2018
Otwarcie sezonu
Dwa dni temu chiński Nowy Rok, a dzisiaj mój Nowy Rok - nowy sezon na bieganie. Dwa dni temu marudziłem, że bym chciał, ale że to za wcześnie, ale jednak bym chciał, ale ... No i dzisiaj pobiegałem. Nie mogłem sobie darować pięknej pogody za oknem. Zimno, bo zimno, ale dzisiaj zaświeciło miło słoneczko!
Pomalutku. Nieśmiało. Obserwując samego siebie, tzn nogi, kolana, płuca, jak się to wszystko będzie zachowywało po zimowej przerwie. Oczywiście nie byłem w żaden sposób przygotowany do rozpoczęcia sezonu, "na żywca" pobiegłem, więc musiałem się pilnować coby sobie krzywdy nie zrobić.
I co? No przeżyłem. 7 km zrobione. Po wszystkim jestem nieco obolały, ale bardziej niż fizyczne dolegliwości stawowo-mięśniowe, odczuwam zwykłe zmęczenie, chce mi się najzwyczajniej w świecie ... spać.
Tymczasem we wszechświecie i okolicy:
- Kami Stoch zdobył złoty medal na olimpiadzie w Piongczang!
Pomalutku. Nieśmiało. Obserwując samego siebie, tzn nogi, kolana, płuca, jak się to wszystko będzie zachowywało po zimowej przerwie. Oczywiście nie byłem w żaden sposób przygotowany do rozpoczęcia sezonu, "na żywca" pobiegłem, więc musiałem się pilnować coby sobie krzywdy nie zrobić.
I co? No przeżyłem. 7 km zrobione. Po wszystkim jestem nieco obolały, ale bardziej niż fizyczne dolegliwości stawowo-mięśniowe, odczuwam zwykłe zmęczenie, chce mi się najzwyczajniej w świecie ... spać.
Tymczasem we wszechświecie i okolicy:
- Kami Stoch zdobył złoty medal na olimpiadzie w Piongczang!
czwartek, 15 lutego 2018
Czyżby wiosna?
Kiedyś tam już wspominałem, że pozbyłem się mojej stomatologicznej ósmej udręki. To ma swoje długofalowe konsekwencje. Niektóre całkiem niespodziewane.
Odkryłem ostatnio wielką czarną dziurę po resekcji. Ale nie do końca czarną, bo jednak coś z niej powraca. Na przykład niedawno znalazłem tam dwie bułki z salami. Dosyć zaskakujące odkrycie, ba, szokujące wręcz. Kto wie co jeszcze tam może się kryć? Z drugiej jednak strony uratowało mnie to od niechybnego głodu, kiedy zapomniałem śniadania do pracy. Reasumując, zaułki świadomości to nie jedyna tajemnica człowieczeństwa. Tak samo tajemnicze są jamy i kratery cielesności. Są, jak tajemnicze wyspy odkrywane w najmniej oczekiwanym momencie.
Ostatnimi czasy to nie jedyna zmiana image'u. Przekonany, czy nie, trochę podpuszczony, dałem sobie ściąć niemałe centymetry czupryny. Może nie bujnej, bo co nieco trzeźwy osąd mam na ten temat, ale jednak mojej dosyć ulubionej. Przy pośledniej mej powierzchowności, traktuję ją bowiem, jako coś wyróżniającego nieco z tłumu. Przynajmniej chciałbym w to wierzyć 😉 A tu ciach! Ja wiem, że odrośnie, ale czuję się, jakby mi ktoś ... coś obciął. Najlepsza z Żon była katem. Pocieszeniem jest to, że jej się to ... skrócenie podoba.
Pozbyłem się też wikingowskiej sierści z twarzy. Kto zapuszczał, ten wie, jak to ujmujące doznanie. Kto nosił, ten wie, ile zachodu z utrzymaniem w ładzie i ile jedzenia się wplątuje tu i ówdzie. Spróbujcie zjeść kebsa i nie zabrać na wynos jakieś dziesięć procent porcji. No ale tym razem zupełnie sam się ogołociłem. Nie powiem, że bez namowy Najlepszej z Żon. Ale mnie już też wkurzała. Zresztą wiosna idzie, no nie?! Czas szykować skórę pobladłą na pierwsze promienie słońca. I nie śmiać mi się tu! Wiosna, już gdzieś tam we łbie mi kiełkuje. I nieważne, że na koniec lutego zapowiadają jakieś tęgie mrozy, czy coś. Ferie skończone, Bustryk zaliczony, to zimy mi już nie trzeba wcale, a wcale.
Pięty już mnie swędzą do biegania. Niedawno FB przypomniał mi, że właśnie o tej porze zaczynałem poprzedni sezon. Hmm... Jeszcze chwilę poczekam. To będzie trudny sezon. Dawno nie bylem w tak, hmm, nie najlepszej formie do uprawiania fizycznej aktywności. Ale nie ma że boli, tzn wiem, że boleć będzie bardziej niż zwykle. Cza się jednak doprowadzić i tutaj do ładu. Tylko jeszcze troszeczkę, jeszcze parę dni, może ...tygodni. Nie no, taki deadline to sobie ustawiłem na początek marca. Ale chciałbym być przed czasem na starcie.
Odkryłem ostatnio wielką czarną dziurę po resekcji. Ale nie do końca czarną, bo jednak coś z niej powraca. Na przykład niedawno znalazłem tam dwie bułki z salami. Dosyć zaskakujące odkrycie, ba, szokujące wręcz. Kto wie co jeszcze tam może się kryć? Z drugiej jednak strony uratowało mnie to od niechybnego głodu, kiedy zapomniałem śniadania do pracy. Reasumując, zaułki świadomości to nie jedyna tajemnica człowieczeństwa. Tak samo tajemnicze są jamy i kratery cielesności. Są, jak tajemnicze wyspy odkrywane w najmniej oczekiwanym momencie.
Ostatnimi czasy to nie jedyna zmiana image'u. Przekonany, czy nie, trochę podpuszczony, dałem sobie ściąć niemałe centymetry czupryny. Może nie bujnej, bo co nieco trzeźwy osąd mam na ten temat, ale jednak mojej dosyć ulubionej. Przy pośledniej mej powierzchowności, traktuję ją bowiem, jako coś wyróżniającego nieco z tłumu. Przynajmniej chciałbym w to wierzyć 😉 A tu ciach! Ja wiem, że odrośnie, ale czuję się, jakby mi ktoś ... coś obciął. Najlepsza z Żon była katem. Pocieszeniem jest to, że jej się to ... skrócenie podoba.
Pozbyłem się też wikingowskiej sierści z twarzy. Kto zapuszczał, ten wie, jak to ujmujące doznanie. Kto nosił, ten wie, ile zachodu z utrzymaniem w ładzie i ile jedzenia się wplątuje tu i ówdzie. Spróbujcie zjeść kebsa i nie zabrać na wynos jakieś dziesięć procent porcji. No ale tym razem zupełnie sam się ogołociłem. Nie powiem, że bez namowy Najlepszej z Żon. Ale mnie już też wkurzała. Zresztą wiosna idzie, no nie?! Czas szykować skórę pobladłą na pierwsze promienie słońca. I nie śmiać mi się tu! Wiosna, już gdzieś tam we łbie mi kiełkuje. I nieważne, że na koniec lutego zapowiadają jakieś tęgie mrozy, czy coś. Ferie skończone, Bustryk zaliczony, to zimy mi już nie trzeba wcale, a wcale.
Pięty już mnie swędzą do biegania. Niedawno FB przypomniał mi, że właśnie o tej porze zaczynałem poprzedni sezon. Hmm... Jeszcze chwilę poczekam. To będzie trudny sezon. Dawno nie bylem w tak, hmm, nie najlepszej formie do uprawiania fizycznej aktywności. Ale nie ma że boli, tzn wiem, że boleć będzie bardziej niż zwykle. Cza się jednak doprowadzić i tutaj do ładu. Tylko jeszcze troszeczkę, jeszcze parę dni, może ...tygodni. Nie no, taki deadline to sobie ustawiłem na początek marca. Ale chciałbym być przed czasem na starcie.
wtorek, 13 lutego 2018
Kim jesteśmy?
"
- Mamooo! Co się stało z tym kranem?
- Zepsuł się.
- Ale jak?
- No nie działa.
- Ale, jak nie działa? Czego on nie robi?
- No nie puszcza wody.
"
KURTYNA!!!
I tu można by zakończyć tą poniekąd śmieszkowatą wymianę zdań. I byłoby fajnie. Ale to byłoby zmarnotrawienie bardzo ciekawego zaczynu na ciasto, z którego można upiec smakowity bochen refleksji nad istotą naszego jestestwa. A tego zaniechania mogłaby nam ludzkość nie podarować! Historia oceni, czy było warto.😜
Otóż kluczową frazą tej konwersacji jest: "... Czego on nie robi". Koniec końców, szalony wicher skojarzeń rozpętał istną burzę wesołości z salwami śmiechu nie do przecenienia "w tym smutnym, jak p**** mieście". Czyż bowiem rzeczony Kran nie nie jest podobny do Pierworodnej. Oboje nie puszczają wody. Jedno i drugie nie sprząta po sobie. Ani Pierworodna, ani Kran, nie uczą się i stronią od książek czytania. Ani Pierworodna, ani Kran nie pochylają się nad metafizycznym wręcz wyczekiwaniem ojca na wieczorne zwolnienie łazienki. Jest cała masa, rzec by można rzesza (niekoniecznie trzecia), której ten chromoniklowy, lekko zakamieniony, donosiciel - przepraszam, miało być sygnalista - wody nie robi tak samo, jak Pierworodna. Można by wymieniać i wymieniać w nieskończoność, ale to trochę niebezpieczna droga. Na jej końcu okazałoby się, że nam ludziom, tak blisko spokrewnionym z małpami, jest bliżej jednak do sztywnej, tępej kranowej wylewki 😀
AMEN!
piątek, 9 lutego 2018
O rzyganiu słów kilka
Nie ma to jak ciekawie przeżyć urlop. I tak było. Bustryk w drugiej odsłonie (w zeszłym roku byliśmy tam pierwszy raz) pozostanie w pamięci, oj! pozostanie.
Pierwsza połowa - cud, miód i orzeszki. Druga- o ja pierd**e! Pierwsze trzy dni, śnieg, mróz, widoki zapierające dech w piersiach, sanki, zabawa na śniegu, wieczory przy kominku, eh ... no pięknie. Następne dni to już tylko płacz i zgrzytanie zębów. Pochorowaliśmy się.
Pierwszy zaczął Młody. Podłapał od kolegi jakiegoś wirusa i zapełnił nam noc z wtorku na środę takimi atrakcjami, jakich nawet jego Starsza Siostra w jego wieku nie była w stanie nam zafundować. Festiwal ekstremalnych doznań wszelakich na granicy powstrzymania się od podłapania nuty i wspólnego z nim "koncertowania". Minęła noc, zupełnie nieprzespana. Dzień kolejny to dochodzenie Starych do siebie, bo Młody jakby wydobrzał znacznie. Za to kolejny poranek należał do Najlepszej z Żon. A wieczór do Pierworodnej. A noc do mnie. Co najbardziej frustrujące, ja najdłużej się utrzymałem. To było fatalne zrządzeni losu, bo ja całowanie się z sanitariatem zacząłem na parę godzin przed planowanym powrotem do domu. Gdy się rozjaśniło, gdy czas było wstawać i pakować graty, ja nie byłem wstanie pokonać trasy z kibla do wyra. I jak tu jechać? Jak zawieźć rodzinę ???
I tu pojawia się ciekawe przystosowanie ludzkiego organizmu do sytuacji skrajnych. Kiedy już bowiem upadła ostatnia deska ratunku - pozostanie dodatkowy dzień i dojście do siebie - potrafiąc, czy nie, musiałem wstać i zebrać się w sobie. I to zrobiłem, choć sam nie wiem jak. Wygląda na to, że sytuacja kryzysowa jest bodźcem, który wyciska z nas rezerwy, o których nie mamy pojęcia. Pojechaliśmy.
Droga do domu trwała dzisiaj przyzwoite trzy i pół godziny. I wszystko było ok. Ale kiedy tylko poczułem swojski zapach pyłu zawieszonego w atmosferze nad naszą piękną Rokitnicą, to wraz z zejściem napięcia, również organizm zaczął zdychać. Szybkie zakupy przed zajechaniem pod dom w niemieckim sk'L'epie. A ja zastanawiam się czy rzygać do koszyka, czy jakoś przebić się jednak przez kasy. Dobra wytrzymałem, nie dałem popisu. W domu z każdą minutą gorzej. I tak przez kolejnych parę godzin. Dopiero teraz, wieczorem, jakby wszystko wraca do normy.
Wszyscy już są praktycznie zdrowi. Pozostało osłabienie organizmu przeoranego przez tego nieprzeciętnie zjadliwego wirusa. Pozostał żal, że zepsuł nam prawię połowę pobytu. Ale za jakiś czas, oprócz pięknych zdjęć z tego wyjazdu, pozostaną same dobre wspomnienia. Co do tego nie mam wątpliwości.
Pierwsza połowa - cud, miód i orzeszki. Druga- o ja pierd**e! Pierwsze trzy dni, śnieg, mróz, widoki zapierające dech w piersiach, sanki, zabawa na śniegu, wieczory przy kominku, eh ... no pięknie. Następne dni to już tylko płacz i zgrzytanie zębów. Pochorowaliśmy się.
Pierwszy zaczął Młody. Podłapał od kolegi jakiegoś wirusa i zapełnił nam noc z wtorku na środę takimi atrakcjami, jakich nawet jego Starsza Siostra w jego wieku nie była w stanie nam zafundować. Festiwal ekstremalnych doznań wszelakich na granicy powstrzymania się od podłapania nuty i wspólnego z nim "koncertowania". Minęła noc, zupełnie nieprzespana. Dzień kolejny to dochodzenie Starych do siebie, bo Młody jakby wydobrzał znacznie. Za to kolejny poranek należał do Najlepszej z Żon. A wieczór do Pierworodnej. A noc do mnie. Co najbardziej frustrujące, ja najdłużej się utrzymałem. To było fatalne zrządzeni losu, bo ja całowanie się z sanitariatem zacząłem na parę godzin przed planowanym powrotem do domu. Gdy się rozjaśniło, gdy czas było wstawać i pakować graty, ja nie byłem wstanie pokonać trasy z kibla do wyra. I jak tu jechać? Jak zawieźć rodzinę ???
I tu pojawia się ciekawe przystosowanie ludzkiego organizmu do sytuacji skrajnych. Kiedy już bowiem upadła ostatnia deska ratunku - pozostanie dodatkowy dzień i dojście do siebie - potrafiąc, czy nie, musiałem wstać i zebrać się w sobie. I to zrobiłem, choć sam nie wiem jak. Wygląda na to, że sytuacja kryzysowa jest bodźcem, który wyciska z nas rezerwy, o których nie mamy pojęcia. Pojechaliśmy.
Droga do domu trwała dzisiaj przyzwoite trzy i pół godziny. I wszystko było ok. Ale kiedy tylko poczułem swojski zapach pyłu zawieszonego w atmosferze nad naszą piękną Rokitnicą, to wraz z zejściem napięcia, również organizm zaczął zdychać. Szybkie zakupy przed zajechaniem pod dom w niemieckim sk'L'epie. A ja zastanawiam się czy rzygać do koszyka, czy jakoś przebić się jednak przez kasy. Dobra wytrzymałem, nie dałem popisu. W domu z każdą minutą gorzej. I tak przez kolejnych parę godzin. Dopiero teraz, wieczorem, jakby wszystko wraca do normy.
Wszyscy już są praktycznie zdrowi. Pozostało osłabienie organizmu przeoranego przez tego nieprzeciętnie zjadliwego wirusa. Pozostał żal, że zepsuł nam prawię połowę pobytu. Ale za jakiś czas, oprócz pięknych zdjęć z tego wyjazdu, pozostaną same dobre wspomnienia. Co do tego nie mam wątpliwości.
Subskrybuj:
Posty (Atom)