FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

czwartek, 21 marca 2019

Mały facet

Ostatnio miałem okazję przyglądać się nieco dłużej Młodemu w przedszkolu, jak bawi się z rówieśnikami. To było pouczające doświadczenie. Nie raz zastanawiaiśmy się, jak on zachowuje się w przedszkolu, czy nie jest tak, że jest o 180 stopni inny, niż w domu. Często tak bowiem bywa z dzieciakami, że zawadiaka w domu, wśród rówieśników zupełnie się nie odnajduje. Od wychowawczyni trudno dowiedzieć się cokolwiek, toteż tylko własnemu oglądowi można zaufać. No to zobaczyłem.
W domu, na ograniczonym areale naszego M0,7, w ciasnej, zamkniętej przestrzeni o zagęszczeniu ludności, jak w Hong Kongu, często czytamy go, jako niegrzecznego, niesfornego, nie do opanowania, "łażącego po ścianach". Jednak przy szerszej perspektywie, wśród wielu mu podobnych grzdyli, wygląda to nieco inaczej. Najpierw nieco się skrzywiłem na to co widziałem. Ale potem okazało się, że przypięta na szybko łata "pierdoły", jest nieadekwatna do rzeczywistej roli Młodego w tym stadzie. Nie, on nie jest pierdołowaty. To, że nie reaguje, jak gazela w stadzie i nie pędzi na łeb, na szyję z większością, to nie jest przecież złe. To, że woli interakcje z pojedynczymi osobnikami, góra dwójką, niż z większą grupką, to też po zastanawieniu, ma swoją wartość. Szczególnie, że wybiera osoby, którymi może nie rządzi, ale napewno im przewodzi. Jeśli mu coś nie pasuje, to raczej się wycofuje i szuka innego kontaktu, nie naprasza się, realizuje swój pomysł na zabawę, tyle że w innym towarzystwie. Bardziej oczekuje atencji, niż obdarza uwielbieniem. Wymaga pełnego zaangażowania partnera/partnerki w zabawie. Widać też, że nie jest dupowaty w sytuacjach jawnego konfliktu i potrafi sie obronić. Jak trzeba, to potrząśnie przeciwnikiem. Jak jest słabszy, to nie skarży sie, że oberwał. Jako humanista powinienem być przeciw rozwiązywaniu konfliktów przy pomocy rąk, ale jako ojciec jestem cholernie dumny, że daje radę. 
Carlito chodzi własnymi ścieżkami. Ma po prostu wyje***e. Może trochę zbyt wcześnie, ale myślę, że to na przyszłość zaprocentuje jego zdrowszym podejściem do życia. Łobuz ma łatwiej. Oby nie zatracił tej młodocianej asertywności. Nawet jeśli starych codziennie trafia szlag z tego powodu. 😉

Pogodynka.
Przestało wiać! Ha! Słońce z chmurami - pół na pół. Temperatura ok 12 st.C.

środa, 20 marca 2019

Brexit

Każdy zna taką sytuację.
Fajna knajpa, zamówiona sala, grubszy melanż dla liczniejszego towarzystwa - powiedzmy na 28 osób 😉. Fajny wieczór, ale zawsze jeden nachleje mordę, jakieś żale wylewa, wszystkich dookoła naobraża, a w ogóle to "on to pier***i i wychodzi" !
Tyle, że nie wychodzi. Hmm ...
Siedzi dalej przy stole, dalej bluzga i wylewa jeszcze szersze strumienie żalu, co więcej, zamiast wychodzić dalej polewa ze składkowej 0,7. Towarzystwo skonfundowane nie wie co robić - zamawiać kolejną flaszkę, czy przeczekać aż menda wyniesie swoje dupsko z lokalu? No nie wiadomo co robić. Co poniektórzy zerkają na zegarek. Dwóch z końca stołu, jakby knuje cichaczem jakąś akcję ratowniczą. Ale towarzystwo na poziomie, toteż niezbyt chętne do wyniesienia na kopach napierd****ego kolegi. W końcu znają się nie od dzisiaj i jakieś tam sentymenty są. Jest impas. A czas leci i wieczór pomału przekwita. Nastroje z dupy, atmosfera bardziej kwaśna niż kwaszone ogórki z zeszłorocznych zapasów.
Tak ja widzę cyrk z Brexitem. To w końcu chcą spier****ć, czy nie chcą? Bo mam wrażenie, że już nikt z nich nie chce, ale honor nie pozwala się wycofać. Dumni synowie Albionu, qwa jego mać!
Natomiast Theresa May jawi mi się, jako taka żona, która chce napierd****ego starego wyciągnąć z imprezy do domu. No bo widać, że ewidentnie pić nie umie i mu odpierd**a po wódce. Zakłada mu kurtkę na grzbiet, ale ten grzebiet nie potrafi butów założyć. Ona już łapie za klamkę, ale on poraz kolejny wraca do stołu, bo jeszcze strzemiennego, bo śledzika, bo z kuchni nie wziął słoika z bigosem (bo taki dobry!). Biedna stoi w płaszczu, upocona, nerwowo drga jej warga, "Stefan, no chodź już!". Jutro w robocie koleżanki znowu wezmą ją w obroty, że "po co męczy sie z tym chamem...".
Mniej więcej tak ... 😀

Pogodynka.
Słonecznie, już nieco mniej wietrznie, temperatura ok 9 st.C. Ale poprzedzająca ten ładny dzionek noc była mrożna, do -4 st.C.

#brexit

wtorek, 19 marca 2019

O wczoraj

O wczoraj. Bo wczoraj nie miałem siły klepać w klawiaturę...
Nie żeby było jakoś szczególnie o czym pisać, ale pod mą czaszką kostropatą zalęgły się frazy takie, iż co nieco treści do strawienia uszyć się jednakowoż da. Przy czy "trawienie" jest kluczowym zagadnieniem, dla rodzącej się poniższej epopei.
Jeszcze nie dospałem nocy do końca, kiedy na displaju zamontowanym tuż pod powiekami natarczywie migający "win32 error" skutecznie inicjował ponowne, i ponowne, i ponowne uruchomianie systemu. Ewidentnie jakiś błąd rejestru spowodował przedwczesne wzbudzenie z nocnego czuwania. 
Uruchomiony w trybie awaryjnym, z poczuciem niestrawności dolegliwej, bez apetytu i chęci skroiwszy sznit cztery, pognałem jednak w mrok, a silnik rzęził ostatkiem sił - że tak zacytuję klasyka. Odrzuciłem uporczywą myśl oczyszczenia siebie od wewnątrz, bo porzyganie nie godne było moi. Tak bez niczego? Tak bez wcześniejszego odpowiednio obfitego zapodania hydroksyetanu???. No ni ch**a! Tak nie będzie. 
Nie przejechałem więcej niż 17 parseków, kiedy to zawróciłem na ręcznym, i to tak zamaszyście, że zarzuciło mi dupę slajdolotu. Gdybym w ciemności nocy mógł zobaczyć kolor twarzy mej pooranej bruzdą wszechczasu, to we wstecznym lusterku pewnie zoczyłbym lekko pół sino-seledynowy odcień niebieskiego. Toteż jadąc w kierunku niewidocznego jeszcze brzasku na niebie, rozglądałem się za malownicza zatoczką - niekoniecznie z szuwarami  - celem nadania godności czynności niegodnej. Ale się nie poddałem. Powstrzymałem. Nie skalałem. Dojechałem. I skuliwszy się w sobie, jak para zwiniętych skarpetek, zapadłem w pościele z samopoczuciem wypatroszonego królika.
Jako, że dzień i tak już był stracony to na deser zaaplikowałem sobie wizytę w przychodni. Nie, nie po to żeby się wyżalić, że jest mi źle. O nie! Komu, jak komu, ale lekarzowi bym się nie przyznał. Zmarnowawszy dzień drogocennego uropu, postanowiłem pojechać po receptę na pastylki na dolegliwość cywilizacyjną. Karnie odstawszy kolejkę zasiadłem przed dochtórką i tak już miała wypisać mi kwitek, kiedy to powstrzymała rękę i z uśmiechem Grincha, wycedziła przez zęby: "O nie! Nie wypiszę recepty, bo z wynikami przyjdzie pan w lipcu! Najpierwsz przyjdziesz pan ze świeżymi wynikami badań". Zabrzmiało to tym groźniej, że zakuta w kołnierz ortopedyczy wylądała jeszcze groźniej, niż zwykle. Prawie usłyszałem drapanie długopisowej kulki, kiedy skreślała napoczęte już słowo na blankiecie. W sumie to miała słuszną słuszność podejrzewając mą skromną osobę o niecne plany co do następnej wizyty w jej gabinecie. Jak niepyszny odszedłem ze spuszczoną gową i ze zmiętym w dłoni skierowaniem do krwiopijcy.
A dalej to już tylko historia. A bo jakoś odleżałem swą niestrawność i wydobrzałem. Na tyle, że słońce mnie znowu cieszyło i krokiem spacerowym odebrałem Ostatniego Nadzieję na Przedłużenie Rodu z przedszkola. Trzeba przy tym dodać, że powrót piechty do domu nie trwa krótko. Ojjjjj ... nie trwa! Czyli trwa. Czyli długo. I w asyście słońca można odmrozić uszy. Boże chroń królową ... i bluzę z kapturem!

Pogodynka.
Dzisiaj 8-9 st.C i duuuużo słońca. Fajno. Tylko nadal, qwa, wieje!

niedziela, 17 marca 2019

Nowy sezon

Słońce, wiatr, ale też 18-19 st.C. Wiosennie się dzisiaj zrobiło. Tylko na dzisiaj, ale to i tak miły epizod w tym paskudnym marcu. Następny tydzień ma być sporo chłodniejszy, przejściwo mokry, ale też nadal wietrzny - jak cały ten miesiąc, przynajmniej dotąd.
Wzułem trampki i pobiegłem! Ha! No nareszcie! Tyle się zapowiadałem, odgrażałem, obiecywałem, a tu dopiero w połowie marca rozpoczynam sezon. Późno, fakt, ale może za to bardziej intensywnie, niż w zeszłym roku. Plany mam, jakie mam. Minimalistyczne cele, to nie mniej niż w zeszłym roku. Tradycyjnie ceuję w minimum 500 kg biegania. Co do jazdy na rowerze - to nie wiem. Mam mnóstwo apetytu na przejechanie mnóstwa kilometrów. Gdzieś tam w głowie kiełkują szalone (na mają skalę) pomysły z tym związane. Ale jak to będzie z tym bieganiem i z tym rowerowaniem, to życie pokaże. Wszystko zależy od zdrowia, od aury i tysiąca innych ograniczeń, które potencjalnie czyhają na moje zapędy. Jestem znowu o rok starszy. i co ważniejsze, o kilka kilogramów cięższy... niestety. No zobaczymy.

poniedziałek, 11 marca 2019

Schabowy a'la schabowy

Za oknem sypie śnieg. To takie tendencyjne, takie marcowe. Po dwóch nocach z rzędu, kiedy to tak wiało, ale to TAK! wiało, jakby chciało zdmuchnąć cały ten syf z ziemskiego padoła, dla odmiany sypnęło białawym czymś takim. Wczorajsza noc, podszyta niepokojem sporym i autentycznym, nieprzespana. Myśłałem, że okna nam wepchnie do środka. Jadąc do pracy miałem cisnące w czaszkę przeświadczenie, że tej nocy stało się coś niedobrego i że już za chwilę się przekonam o tym. Tak się stało. Zdezelowany dach hali, powybijane 34 (!) okna, wszędzie połacie porwanej papy, pomiętych blach, postrzępionej na drobne dykty i potłuczonego szkła - taki obraz mnie spotkał po przyjeździe na miejsce. Ręce opadają. A w drodze powrotnej, w świetle dziennym, mijane lasy pozkazywały swoją skalę zniszczeń.
Klimat się niechybnie zmienia. Od zarania. Zawsze. Tyle, że teraz może bardziej to odczuwamy. Bo "dobrze" jest odczuwać wszystko z mocą dotąd niespotykaną. Jak seks, to do ekstazy na granicy odcięcia; jak jedzenie, to bardziej uduchowione od mistyków wschodu; jak ból, to do utraty przytomności; jak pić, to za ostatnie pieniądze. Nic co nie jest piekielnie gorące lub absolutnie zimne, nie jest warte zachodu, uznania, podniesienia wzroku znad ekranu telefonu. Pogoda też musi być zajebiście ekstremalna. Tylko taka jest medialna, dobrze sie sprzedaje. Kogo by zainteresowało łagodne przedwiośnie, hę?
A'propos zmiany klimatu. Tak mi się przypomniało, bo nieraz zachodziłem już w głowę, what the fuck? No bo ponoć jedzenie mięsa, hodowla zwiarząt na mięso, jest cholernie mordercze dla klimatu naszego ziemskiego. Nie znam się, nie wiem czy przemysłowa hodowla jest gorsza od wyżynania lasów. Mogę przyjąć, że coś w tym jest, choć bez większego przekonania. Bardziej mnie wq****a, gdy widzę kolejne newsy o wyrębie amazońskiej dżungli czy puszczy karpackiej lub Białowieży. Ale do rzeczy.
Jak to jest, że ci, którzy najbardziej krzyczą, że mięso jest fe, że się go brzydzą, z upodobaniem wielkim i zawzięciem produkują kotlety sojowe a'la schabowy, pasztet z soczewicy czy flaczki z boczniaków? Jak to jest, że z dumą donoszą, że substytuty mięsa smakują, jak... prawdziwe mięso! Ha! Jest jakimś paranoicznym nieporozumieniem, że gardząc i rzygając mięsnymi daniami, przysposobiają ich miana swoim roślinnym wynalazkom. Żeby było jasne, ja nie mam nic przeciwko soi czy soczewicy, lubię je nawet, natomiast śmieszy mnie ta groteskowa dwulicowość. Ale już gdy stoję w sklepie w kolejce po wędlinę i obok rzeczywistych wędlin leżą roślinne kiełbaski i mielone z "czegoś tam", to jednak się krzywię na tą hipokryzję. Coś tu nie styka -  no bo co wegetarianin vel weganin miałby szukać na stoisku mięso-wędiny? 😜

sobota, 9 marca 2019

Manifest marcowy

Za oknem wiatr tak pizga niemiłosiernie, że nawet junkers nie wyrabia i awaryjnie wyłącza się wystraszony wstecznym ciągiem. To nie są normalne warunki do egzystencji, oj nie. Człowiek taki jakiś rozedrgany.
Jest sobota. 
Kiedy słucham muzyki z lat '80, Najlepsza z Żon śmieje się, że ciągle trwam w przeszłości. Fakt, że w tej materii nie poszedłem dalej niż dekadę dalej. Zamarynowałem się i tkwię w tej marynacie. I lubię tą marynatę. Ja w ogóle mentalnie nie jestem z teraz. Zastanawiam się, kiedy przeoczyłem ten moment, żeby wskoczyć do współczesnego pociągu. Kiedy, na ten przykład, przeoczyłem moment, aby stać się społeccznym chu**m, hę? Bo im starszy jestem, tym bardziej do mnie dociera, że wypadłem z obiegu, bo tym chu**em się nie stałem. Dla obcych, dla znajomych, nieznajomych, dla bliższych i najbliższych. Nie dorównałem kroku, wypadłem z szeregu, peleton mi odjechał.
Cały czas lawiruję w chorym labiryncie konwenansów i poprawności, gdy wszyscy obok mają to w dupie. Przepraszanie za to, że istnieję jest wplecione w moje DNA. Tak jestem wychowany. Albo raczej taki wyrosłem z jałowej gleby. Zestaw wartości zupełnie nie przystających do dnia dzisiejszego. Te cholerne przeświadczenie, że moje jest nieistotne, że trzeba dbać bardziej o innych niż o siebie! Zawsze tak było. Co więcej, dbanie o to, żeby komuś nie było przykro, stało się piętnem, które odłożyło się na MOICH najbliższych. Ileż to razy kosztem własnej rodziny, tym że było im źle, odpuszczałem innym, mimo że na to zupełnie nie zasługiwali. Ileż razy moje chore wyrzuty sumienia sprawiły, że płakał ktoś niewinny.
Niniejszym, pierd**ę.
Nie widzę w swoim otoczeniu, nawet wśród znajomych, krewnych i powinowatych, aby wartości, którym hołduję przez całe moje życie, gdziekolwiek jeszcze żyły. Przyzwoitość wyginęła, jak dinozaury. Bycie wyrachowanym ch**m jest teraz tak oczywiste, tak normalne, tak pozbawione negatywnego wydźwięku, że ... jest normalne. Wygląda na to, że to ja jestem popierd****y z tymi swoimi zasadami. Pozbawione jakiejkolwiek przyzwoitości wykorzystywanie i bezczelne, wyrachowane stawianie na swoim jest tak oczywiste, tak normalne, że podnoszenie  kontrargumentów w dyskusji byłoby, jak bronienie Eichmann'a.
No to ... pierd**ę.
Nieważne, że tym samym stanę na równi z tymi, którymi gardzę. Nieistotne, że to co mnie brzydzi chcę zaimplementować do własnego zasobu zachowań. A już zupełnie bez znaczenia ma to, że ... nie potrafię taki być.
Powinienem tylko do siebie mieć pretensje o to, że jestem w miejscu, w którym jestem. Dokonywanie takich, a nie innych wyborów odłożyo się piętnem na życiu moim i moich bliskich. Najbliżsi mi, odstawieni na boczny tor, dziedziczą po mnie owoce mojej naiwności.  Teraz, gdy mam lat ile mam, to wiem. Beztroska ufność w ludzi i niezliczone rozczarowania - sam nie wiem, co gorsze. 
Pierd**ę.
Patrzeć tylko na siebie i najbliższych.
Na siebie i ludzi, którzy na to naprawdę zasługują. 
Tylko.

Pogodynka.
Za nami wiosenny tydzień. Z temperaturą nawet do 15-16 st.C i głównie słońcem na niebie. Dzisiaj było 9 st.C, słońce i cholernie silny wiatr. Teraz, w nocy, pada.


piątek, 1 marca 2019

Wielki Planista

Gdybym zasiadł do klawiatury rankiem, gdy złe myśli przeorały mój na wpół śpiący jeszcze mózg, to tekst ten byłby pełen przekleństw, wulgaryzmów nawet dla mnie zbyt soczystych. A tak, gdy przez dzień nieco wystygły złe emocje, to ograniczę się do "wypikania" niecenzuralnych słów. Poprawność polityczna nie oznacza jednak, że mi przeszło. Oj nie!
Wielki Planista, rękami ONnPR, a waściwie jego układem immunologicznym, zaplanował nam najbliższy weekend, a i cały kolejny tydzień także. Tak więc miast prasować dzisiaj koszulę na sobotnie uskutecznienie symaptycznego melanżu w towarzystwie ogólnie rzecz ujmując bardzo właściwym i przemiłym, spędzam dzień na wypieraniu kolejnych sztuk przerzyganej bielizny pościelowej. Właśnie tak, nie inaczej. Zajebiście (to słowo zbyt mało wulgarne na wypikanie - przyp. autora) jest! Nie dość, że zarwałem dzień w pracy na mało skuteczne (właściwie nieskuteczne) zasięgnięcie porady lekarskiej w temacie ratowania ONnPR, to suszarnia w piwnicy zawieszona jest solidnie kołdrami i poszwami. Na tyle solidnie, że dzisiaj będziemy chyba spać pod kocem w świąteczne renifery lub walentynkowe serduszka. Swoją drogą, to ONnPR jak choruje, to na całego. Nie bawi sie w jakieś konwenanse. Jak temperatura - to pod sufit, jak rzyganie, to na metr do przodu. A przy tym wszystkim niekonwencjonalna reakcja na paracetamol, która objawia się zdolnością do "chodzenia po ścianach", if  you know, what I mean. Zastanawiam się, czy w składzie nie ma speedu, bo ONnPR jest po nim tak nakręcony, że jego standardowy poziom żywotności jawi się jako ospałość.
Ale do rzeczy. Jak można wykoncypować z powyższego wstępu, plany weekendowe legły w gruzach, a persepktywa opieki nad ONnPR przez kolejny tydzień, a tym samym następny tydzień bezproduktywnego siedzenia w domu, powoduje  u Najlepszej z Żon realną, mokrą od łez, rozpacz, a u mnie załamanie nerwowe. Nie ukrywam, że dzisiaj mój nastrój oscyluje wokół palnięcia sobie w łeb, lub w wersji mini - zwinięcia się w kłębek i udawania, że mnie nie ma. Dno to mało. Kiedy jeszcze rano -  gdzie tam rano! noc była... - półprzytomnego przywaliła mnie kolejna akcja "chorowanie dzieciaka", to ad hoc byłbym skłonny pójść po jakieś prochy od specjalisty, do którego nie trzeba skierowania. I nie chodzi mi o dermatologa, qwa jego mać!
W czasach biblijnych mógłbym wyjść na pustynię, zedrzeć z siebie jutową szatę i wniebogłosy zawołać do Tego z Nieprzystrzyżoną Brodą - dlaczego mnie tak doświadczasz?! Nie czuję się jakoś specjalnie hiobowo (raczej: chu***o), ale gdzieś tam w momencie, gdy balansuję na krawędzi mej psychicznej kondycji (światła mi brak!), naprawdę niewiele trzeba, żebym wypadł z racjonalnych torów myślenia. Kaszel dzieciaka zdecydowanie wystarczy. Ale nieważne. Ja tak bardziej ogólnie mam anse do Wielkiego Planisty, który - jak mniemam rechocze w niebiesiach - jak zmagam się z bólem istnienia. Pytam więc - co, do qwy nędzy!, nawyrabiałem, że nie wciśnie pauzy w doświadzaniu mnie maluczkiego, hę?! Ja wiem, wiem- inni mają gorzej. Widzę ile zła dokoła, jak wielu ma bardzie przej****e, niż ja, ale ja tu teraz adwokacić innym nie zamierzam. Skupię się na moim maluczkim, osobistym, bezwartościowym niedogodnościom dnia codziennego, które sprawiają, że żyć będę na tym łez padole zdecydowanie krócej, niż bym sobie zamierzał. No więc co? Nikogo nie krzywdzę, nie kradnę, Najlepszej z Żon nie zdradzam, nawet qwa fajek nie jaram! Za dużo, qwa!, przeklinam??? No chyba nie o to chodzi? Nie każ mi - O Najwyższy! - zweryfikować moją wiarę w Ciebie, jako pozbawionego słabości do złośliwości względem stworzenia swego, na podobiznę swą z gliny ukulanego. Przecież obydwaj wiemy, że mój Bóg jest pozbawiony małostkowości i chorej ambicji pokazywania kto tu jest silniejszy. Więc jak? Odpuścisz? Dasz nam w końcu trochę luzu, abyśmy nareszccie poukładali trochę swoją codzienność? Bo w tym bagnie to już całkiem ugrzęźliśmy.

Tymczasem we wszechświecie i okolicy.
Na mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym w Seefeld, w konkursie skoków na małej skoczni, działy się dzisiaj rzeczy niesamowite. Jak to powiedział imć Tajner, zdarzyło się coś niemożliwego, co trzeba było zobaczyć, żeby uwierzyć. Po pierwszej serii Kamil Stoch był dopiero 18-sty, a Dawid Kubacki na 27 miejscu. A po drugiej serii mistrzem świata został Kubacki, a wicemistrzem Stoch! Ha! Takie rzeczy, to tylko w ... Brawo!

Pogodynka.
Za nami w miarę pogody i ciepły tydzień. Czuć w powietrzu wiosnę.