Za oknem sypie śnieg. To takie tendencyjne, takie marcowe. Po dwóch nocach z rzędu, kiedy to tak wiało, ale to TAK! wiało, jakby chciało zdmuchnąć cały ten syf z ziemskiego padoła, dla odmiany sypnęło białawym czymś takim. Wczorajsza noc, podszyta niepokojem sporym i autentycznym, nieprzespana. Myśłałem, że okna nam wepchnie do środka. Jadąc do pracy miałem cisnące w czaszkę przeświadczenie, że tej nocy stało się coś niedobrego i że już za chwilę się przekonam o tym. Tak się stało. Zdezelowany dach hali, powybijane 34 (!) okna, wszędzie połacie porwanej papy, pomiętych blach, postrzępionej na drobne dykty i potłuczonego szkła - taki obraz mnie spotkał po przyjeździe na miejsce. Ręce opadają. A w drodze powrotnej, w świetle dziennym, mijane lasy pozkazywały swoją skalę zniszczeń.
Klimat się niechybnie zmienia. Od zarania. Zawsze. Tyle, że teraz może bardziej to odczuwamy. Bo "dobrze" jest odczuwać wszystko z mocą dotąd niespotykaną. Jak seks, to do ekstazy na granicy odcięcia; jak jedzenie, to bardziej uduchowione od mistyków wschodu; jak ból, to do utraty przytomności; jak pić, to za ostatnie pieniądze. Nic co nie jest piekielnie gorące lub absolutnie zimne, nie jest warte zachodu, uznania, podniesienia wzroku znad ekranu telefonu. Pogoda też musi być zajebiście ekstremalna. Tylko taka jest medialna, dobrze sie sprzedaje. Kogo by zainteresowało łagodne przedwiośnie, hę?
A'propos zmiany klimatu. Tak mi się przypomniało, bo nieraz zachodziłem już w głowę, what the fuck? No bo ponoć jedzenie mięsa, hodowla zwiarząt na mięso, jest cholernie mordercze dla klimatu naszego ziemskiego. Nie znam się, nie wiem czy przemysłowa hodowla jest gorsza od wyżynania lasów. Mogę przyjąć, że coś w tym jest, choć bez większego przekonania. Bardziej mnie wq****a, gdy widzę kolejne newsy o wyrębie amazońskiej dżungli czy puszczy karpackiej lub Białowieży. Ale do rzeczy.
Jak to jest, że ci, którzy najbardziej krzyczą, że mięso jest fe, że się go brzydzą, z upodobaniem wielkim i zawzięciem produkują kotlety sojowe a'la schabowy, pasztet z soczewicy czy flaczki z boczniaków? Jak to jest, że z dumą donoszą, że substytuty mięsa smakują, jak... prawdziwe mięso! Ha! Jest jakimś paranoicznym nieporozumieniem, że gardząc i rzygając mięsnymi daniami, przysposobiają ich miana swoim roślinnym wynalazkom. Żeby było jasne, ja nie mam nic przeciwko soi czy soczewicy, lubię je nawet, natomiast śmieszy mnie ta groteskowa dwulicowość. Ale już gdy stoję w sklepie w kolejce po wędlinę i obok rzeczywistych wędlin leżą roślinne kiełbaski i mielone z "czegoś tam", to jednak się krzywię na tą hipokryzję. Coś tu nie styka - no bo co wegetarianin vel weganin miałby szukać na stoisku mięso-wędiny? 😜
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz