Taaaak, no to trumna i bagażnik na rower zrzucone z dachu. Trochę smutno. Trzy tygodnie zwlekałem ze zluzowaniem Nocnej Furii z obowiązku wożenia tego balastu, tak jakby to miało odroczyć uciekające z zawrotną prędkością lato. Ale nic to! Jak donoszą magicy od pogody, jeszcze przełom sierpnia i września ma nas karmić wakacyjną pogodą. Ostatnio mało upalne dni, choć tak po prawdzie przecież wielce pogodne, choć nieco ostudziły serca, to są doskonałym zaczynem do powrotu lata pełną gęba. I niech tak będzie! I niech ulice pełne filuternych niuansów wciąż cieszą oko i duszę. 😉 Bo lato ciągle trwa.
Ale lato różne ma twarze.
Wczorajszy dzień - czwartek, 2019-08-22, dla jasności - był tańcem szatana. Z samego rana media podały informację o wyłowieniu zwłok pewnego celebryty, który kilka dni temu zaginął w mniej lub bardziej klarownych okolicznościach. Chwilę później podano informację o odnalezieniu zwłok jednego z grotołazów zaginionych w tatrzańskiej jaskini Śnieżnej, których to poszukiwaniem żył od kilku dni cały kraj. A po południu burza z piorunami w okolicach Giewontu zabiła pięć osób i raniła półtorej setki innych (!). Co za cholerny dzień! Zwykle mnie takie sprawy nie ruszają powyżej zwykłej ludzkiej przyzwoitości, nic bardziej, bo empatyczny jestem nie za bardzo. Ale te czarne żniwa przybiły mnie nieco.
Wrócę jednak do chwil mniej przytłaczających.
Tydzień temu pojechaliśmy na familijną wycieczkę do Ostrawy. Piękny dzień, piękna pogoda, wymarzony świąteczny czwartek na rodzinną wyprawę. No to w drogę do ostrawskiego zoo!
Z domu dwa kroki do autostrady A1. Potem 84 km, niespełna godzinka drogi i jesteśmy na miejscu. I to o dobrej porze, bo jeszcze bez problemu można było zaparkować. Do kas po bilety też nie ustawiły się jeszcze chętne tłumy. Jak się później okazało, właściwy timing doskonale zarządzał naszym pobytem w zoo. A zoo fajne jest. Co prawda zwierzęta są tutaj-wg mojego odczucia - gdzie w dalszej kolejności odśnieżania, ale za to infrastrukturę komercyjną obiektu Czesi ogarnęli znakomicie. Najważniejsze jednak było to, że Carlito doskonale się bawił. A reszta załogi też się nie zawiodła. Na koniec jeszcze wizytacja starego miasta w Ostrawie i po pełnym emocji dniu, czas do domu.
A co w domowym ogródku?
Sierpień to czas doglądania plantacji papryczek Najlepszej z Żon. Codzienna obserwacja, jak dorodne plony wyłapują słoneczne promienie, łączy się z niecierpliwym oczekiwaniem na dojrzewanie pikantnych piękności. Podobnie ma się sprawa z wyglądaniem dojrzałych granatowych pomidorków, których mnogość aż łamie gałązki krzaczków, które je zrodziły. Nadszedł też czas na zlanie produktów fermentacji czereśni i śliwek, które właśnie weszły w etap szlachetnego dojrzewania i oczekiwania na kolejne kroki Wielkiego Gorzelnika.
Basen, po kilku sierpniowych ulewach, jakby nieco podupadł na zdrowiu. Przechylił się tak znacznie, że jego stabilność pozostała dawnym wspomnieniem jeno. Męską decyzją wyciągnąłem korek. Z pełną świadomością tego, że jeśli przyjdą jeszcze kąpielowe dni, to będzie trzeba zabrać Narybek na publiczne kąpielisko. Swoją drogą, to zupełnie zapomnieliśmy o spędzaniu czasu nad śródmiejską zorganizowaną wodą do wypoczynku w letnie upały. Tym bardziej czekam na przyszłotygodniowe obiecane gorąco, aby uskutecznić wyjazd na kąpielisko.
A w pracy? Oprócz codziennych nocno-porannych samobójczych myśli w porze uciszania budzika, to całkiem spoko. Trochę martwi mnie to, że zaledwie po trzech tygodniach od zakończenia urlopu ja już tak reaguję na przymus budzenia się o tak nieprzyzwoitej, a jednak doskonale mi znanej, porze dnia (a raczej nocy). Trochę za szybko, prawda? Tłumacze to sobie trochę tym, że z powodów organizacyjnych codziennie hoduję kolejne siwe włosy na głowie walcząc z niemocą sprawczą w te dni. No i ta ciemność. Ta ciemność, w której się budzę i w której rozpoczynam codzienną podróż do pracy. To niestety kojarzy się tylko z jednym - z końcem lata. Ehhh...
Za to optymistyczną wiadomością jest to, że dwa dni temu poprawiłem swój rekord w półmaratonie! Ha! Nowa życiówka to 1h 54 minuty i 31 sekund. Nie powiem, że z łatwością, ale też bez zarzynania się. A że nogi bolą...? No cóż. Tak to już jest. 😀 Śmiało mogę natomiast powiedzieć, że jestem w życiowej formie, jeśli chodzi o potencjał biegowy. Niewątpliwie dwa miesiąca zrzucania wagi dało świetny efekt.
Tymczasem w wszechświecie i okolicy.
- ON na SHELL'u 4,89 PLN/L. Na BP w Zabrzu 4,91 PLN/L, a w gliwickiej "enklawie" po 5,12 PLN/L- co z tymi Gliwicami jest nie tak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz