FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

czwartek, 26 grudnia 2019

Poznaj manię tych świąt

Heh! Nawet nie wiem kiedy to rozładował mi się telefon! Teraz właśnie odnalazłem, taki porzucony, ekranem do spodu, gdzieś pomiędzy miską z mandarynkami, a pustą już po piernikach, które to Carlito ukrzyżował do ostatniego okrucha. Leżał sobie tak zapomniany, aż wyzionął ducha z żalu wielkiego, że nikt oto go nie potrzebuje. Fakt ten, przy całej mojej systemowej awersji do świętowania tych świąt, jest nieśmiałym płomykiem rozświetlającym mroki. To taki lichy głos "na tak", dla bożonarodzeniowej zawieruchy.
Jak już powiedziałem "a", to dobrze, powiem i "b", odpowiem na te natarczywie wkręcające się mentalnie w uszy me nieme pytające zawołanie: "A czemuż to chamie świąt nie lubisz, hę!?". Ano nie lubię i basta! Albo nie basta. Kilkoma słowy myśl rozwinę. Nie chodzi o to, że śniegu nie ma (choć ponoć już jutro ma coś być...). I nie boli mnie też to, że nażarłem się (jak zwykle) tak, że nie wiem skąd odwagę znaleźć by na wagę wejść. Będę banalny - chodzi mi o brak magii tych świąt, którą zastąpiła chora mania przeżycia, nie przeżywania, a właśnie przeżycia.
Dawno już ten czas zatracił swą magię. Wyjątkowość tego czasu w epilogu roku, czasu oczekiwania i ekscytacji niezwykłością tych dni, zeżarła chuć konsumencka (ble, ble, ble ... tak, jestem banalny, wiem).I mi się to nie podoba. Skoro od października ze wszystkich stron atakuje mnie kampanijna reklama na rzecz właściwego uzbrojenia się na zbliżające się zwarcie, to mi się już potem ... nie chce. Mam dość gdzieś tak już ... pod koniec listopada. No niestety.
Zmęczenie reklamową ofensywą, to jedno. A drugie, choć zapewne nie bez wpływu na nie jest pierwszy ból, to zgnębiona duchowość tego czasu. Zadeptana, sponiewierana, odarta ze wszelkiego mistycyzmu. Tego mi bardzo brak. I nie chodzi tu o katechizmowego, katolickiego ducha tych świąt, bo to sprawa tak indywidualna, subtelna, niemal intymna, bo każdy swego boga przeżywa inaczej i nawet latający potwór spaghetti mógł się narodzić gdzieś w dniach rzymskich saturnaliów. Czuję się zakrzyczany. Zmęczony tym, że muszę. A ja bym wolał chcieć, tak po swojemu, tak normalnie, tak po cichu, tak bez potu na czole i bez kolejnej porcji siwych włosów, tak spokojnie.
Ale się nie da. 
Kiedy sam stroiłem choinkę, to z jednej strony było mi przykro, że dzieci mnie olały. Ja w ich wieku ... eh, zresztą po co się rozwodzić. A z drugiej strony, to dobrze, że sam, bo ... szybciej. No przecież! W chwilach największego przyduszenia w czasie tegorocznych świąt, ponownie odżyła we mnie myśl, aby w kolejne święta nie walczyć z nimi, tylko spakować się i w cholerę pojechać gdzieś daleko, tak daleko, żeby odciąć się od mani tych świąt. Nęcąca ta myśl.
Tymczasem szósty dzień jestem w domu i konsumuję te święta zgodnie z przyjętym zwyczajem. Poddaje się rygorowi spożywania tradycyjnych potraw. Nasączam swój organizm napojami mniej lub bardziej wspomagającymi trawienie. I z niepokojem wyczekuję kolejnej soboty, kiedy to przyjdzie mi wejść na wagę i zakląć siarczyście. Rozpakowuję zabawki, które to Dzieciontko położyło pod choinką dla Carlito. Dlaczego ja? Bo beneficjent spędza ten czas w krainie minecrafta i trudno go wyrwać do świata materialnego w którym to "tymi rencoma" trzeba coś poskładać np. z klocków. A choinka miga przy tym wesoło. A telewizor śpi. Tylko gar z barszczem miga zalotnie z przestrzeni kuchennych, zachęcając do wypicia jeszcze jednego kubeczka ku zdrowotności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz