Jeeeżżżuuu...! Co jest w dwudziestym dziewiątym dniu grudnia każdego kolejnego roku, że właśnie w ten dzień mój poziom przegnicia jest bardziej spektakularny niż korozja w nadkolach fioletowego Tico, hę? No bo dzisiaj to już nie zwykłe około świąteczne lenistwo, toż to już patologia jakaś!
Wczoraj gdzieś do 2:53 w nocy (nad ranem?) patrzałem twardo i uporczywie na piąty odcinek "Wiedźmina" - i całkiem trzeźwo dopatrzyłem do końca. Co ciekawe, ale i irytujące, po wygaszeniu tv, jeszcze sporo czasu rzucałem się z boku na bok, jak karp wyciągnięty z wody, zanim usnąłem. Ale, żeby już nie rozdrapywać ran, to załóżmy że o tej 3:00 rozpocząłem zawzięte wprowadzanie się w stan snu błogosławionego. Toteż kiedy gdzieś tak drugi raz otworzyłem rano oko w okolicznościach jasności za oknem, to było przed dziewiątą. Ale że wszyscy spali nadal, nikt się nie ruszał, toteż też i ja pozostałem w pieleszach, choć sumienie gryzło, jak zły pies. Tylko Bernadetta gryzła klatkę dopominając się (bezskutecznie) o poranną porcję żarcia. I tak wybiło południe.
12:00, jako godzina do zwlekania się z łóżka, nawet w taki czas, jak ten, to spore przegięcie. Jakby nie było, to nastawianie niedzielnego rosołu nie miało już sensu 😉. I nie wiedzieć czemu ta niedziela była taka krótka 😁. Ledwo co starczyło czasu na zjedzenie porcji makówek, które cierpliwie czekają w lodówce na wykończenie.
A jutro ma wstać do pracy... hmm 😕. Co mnie podkusiło, żeby ...
Pomału kończy się świąteczna laba. Dzisiaj mamy dziewiąty dzień z rzędu w domu! Kompletnie odzwyczaiłem się od codziennego trybu. Zresztą w ten quasi urlopowy czas zupełnie na poważnie moje myśli ulatywały ku przyszłorocznemu urlopowi, który od jakiegoś czasu skrzętnie już konstruuję. Kolejny krok poczyniłem i już niewiele - poza finansowaniem, of course 😉 - niewiadomych pozostało. Tak więc, ten tego, jak na razie powygrzewam skołataną grudniowym chłodem duszę, w słońcu i pod palmami z obrazka.
Czy ja już kiedyś wspominałem, że nie pałam zbyt wielką miłością do zimy? Nie? Naprawdę nie?! Pewnie, ze wspominałem, ale pesel usprawiedliwia mnie i jeszcze raz wypowiem, ba, wycedzę przez zęby: "nie-na-wi-dzę zimy!". Jak by nie była piękna na obrazku, jakby nie łapały za serce landszafty z zimowych gór, to wystarczy wyściubić nos za okno, poskrobać rano szyby auta, przechorować siedemnaste w sezonie przeziębienie, nawdychać się "zapachu zimy" z okolicznych kominów i zastanawiać się co tu teraz robić o 16:00 w nocy, gdy słońca brak.
Za dwa dni będziemy żegnać 2019 rok. Rok burzliwy. Rok niełatwy. Rok ciekawy. Zamykamy go z wynikiem jednak plusowym, tak myślę, a raczej jestem tego pewien. Liczyć nie będę, ale wewnętrzne przekonanie mówi mi, że nie ma co narzekać na to co było, jest. Bardziej trzeba zastanowić się nad niewiadomą kolejnego okrążenia, które przed nami.
Pogodynka.
Teraz za oknem 1 st.C. Gdzieniegdzie leżą resztki białego, co to to napadało dwa dni temu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz