Ooo! A jednak się wypogodziło. Można by rzecz, że zgodnie z prognozą. Szkoda tylko, że od tygodnia stało, iż niedziela będzie piękna od świtu do nocy. A na dzień wcześniej polityka podawania do wiadomości pogodowych przewidywań zmieniła się diametralnie. Na niekorzyść ludzkości oczywiście. Tym samym zamiast popylać na wiełosipiedzie od samego rana, o godzinie bliskiej południa leżę w wyrze, w gaciach, pod kwiecistą pościelą i wylewam żale jak to moje niedzielne plany usprawniania i podtrzymywania kondycji psychofizycznej legły w gruzach melancholii. A na gazie rosół kpiąco jeno pyrka uśmiechając się szyderczo znad chromoniklowego oblicza swego.
Ej, Ty, Panie! Czy aż tak nudne by było niespie***lenie dzisiejszej niedzieli? Czy dzień ten święty nie mógł być kopiuj-wklej jakże znamienitej soboty? Czy TY, Boże w niebiesiach nie masz innych spraw większej wagi na głowie, niż zajmowanie się zawartością słońca na błękicie? Może warto się pochylić nad koronawirusem, który jakby nieco wymknął się spod Pańskiej kontroli; abstrahując już od tego po co żeś go w ogóle w swej wszechmocy ulepił? Może Górnym Karabachem warto się zająć, bo niedobrze się dzieje? Nie śmiałbym sugerować, ani pouczać z mej ludzkiej niskości, ale czy te sprawy są zbyt ciężkostrawne na weekendowe rozważania? Czy tym samym wybranie grzebania w pogodowej rzeczywistości nie jest, ekhm, zbyt... słabe? A może powinienem krzyknąć: Teee! Bogowie! Który w panteonie waszej senatorskiej powagi puścił bąka nieprzystającego boskiemu majestatowi. Bo być może błądzę w celowaniu swym żalem... Jest to wielce prawdopodobne, bo mój Bóg nie jest małostkowy, leniwy i złośliwy. On nie zajmuje się takimi pierdołami, jak psucie ludziom pogody na niedzielę. Tak więc być może to, któryś z jego skacowanych po sobotnim balu kuzynów postanowił w pijackim majaku, że dzisiaj z rana poleje deszcz, a słońce wypuścimy na nieboskłon, jak już nikomu na nim zależeć nie będzie. "Dojedziemy ich, ha!". Już słyszę, uszami wyobraźni, ten rubaszny rechot spod sumiastego, siwego wąsiska, bo bogowie noszą przeważnie drwalo-seksualne zarosty, jak sądzę.
A ja nie mam czasu na tracenie... czasu. W przededniu swych czterdziestych piątych urodzin, tym bardziej. Kiedy bowiem na wykresie przeżytych dni jestem już na krzywej opadającej, szkoda mi każdego dnia i godziny, na rezygnowanie, na czekanie. Mówi się, że cierpliwość jest domeną wieku dojrzałego. A ja twierdzę wręcz przeciwnie. Na cierpliwość i czekanie to można sobie pozwolić będąc pacholęciem. Wtedy na wszystko masz jeszcze czas. Natomiast gdy zaczynasz liczyć dni, zdajesz sobie sprawę, że wykupiony abonament godzin realnie się wyczerpuje, wtedy wszelkie lagi, kolejki do kasy, stanie w korku, odpuszczanie okazji jest cholernie irytujące. Oczywiście jeśli nie zakładasz, że kolekcjonując już siwe włosy, warto jednie zalec i pilnować aby odleżyny równo się rumieniły. Ja nie bardzo taki scenariusz akceptuję, więc w przypływie świadomości uciekających dni, cholera mnie bierze gdy tracę ... czas. Kurwa! Ja nie mam ochoty być cierpliwy i czekać następnego okienka możliwości! Cierpliwy byłem całe dotychczasowe życie. A teraz już mi się nie chce. Basta!
Już za chwilę nastanie półroczna zima, ciemność i ogólne sponiewieranie. Nic tak mnie nie przyprawia o smutek egzystencjalny, jak świadomość końca lata, braku słońca, ciepła. Przydałyby się jakieś bezpieczne prochy na podjaranie samopoczucia. Szczególnie, że od miesiąc nie biegałem, a rowerowe eskapady... szkoda gadać, Toteż, dopóki nie zaczną jej dodawać do pasztetu lub sera gouda, serotoniny nie mam skąd brać. Ehhh...
Pogodynka.
Wieje, niebo pół na pół - słońce z białymi chmurkami. Temperatura w samo południe 18,7 st.C. A jeszcze wczoraj było 25 st.C.
Tymczasem we wszechświecie i okolicy.
ON w cenie ok 4,43 PLN/L. Górnik przerżnął wczoraj z Zagłębiem 0:2. Liczba oficjalnych zachorowań na covid19 od trzech dni przelkracza w Polsce 2 tysiące (i rośnie). Azerbejdżan dojeżdża Armenię (czołgami). Prezydent Trump i Melani mają koronawirusa, a Duda jeszcze nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz