Jestem w nastroju znacząco kontestacyjnym. Tak ogólnie. Jakoś nadszedł taki czas, że kolejne czarki goryczy z pluskiem przelewają się plamiąc mi koszule. Przyszedł czas na szeroko pojęty medialny świat, który coraz trudniej mi trawić. Będzie może nieelegancko, acz dosadnie - dostaję sraczki po pulpie, którą karmi mnie TV i internet.
Media są tak przeżarte wszystkim, tak napompowane i zagazowane, że pierdzą coraz to bardziej smrodliwymi wyziewami. I czasami już nie wystarcza wstrzymać oddech w obronnym geście. Miast tego, trza zamaszyście rzygnąć toksyczną zawartością, która nieopatrznie znalazła się w trzewiach. Dopiero tak drastyczny odruch plus ostentacyjne wciśnięcie OFF na pilocie, pozwala odetchnąć z ulgą.
Kurde, zawsze się miałem za nieczułego na chłam, bo trochę więcej jednak trzeba, aby wyprowadzić mnie z równowagi. Dlatego, jak woda po kaczce, spływało po mnie sporo galaretowej tv-mazi, bez uczynienia szkody memu jestestwu, bez poruszenia stoickich podwalin i zdroworozsądkowego podejścia do mediów.
Zawsze pałałem niechęcią do serialowych papierów toaletowych produkcji TVN, które to stały się synonimem upychania "beztreści" w cukierkowe opakowanie i jawne - bo na pewno nie kryte - pakowanie reklam, reklam i jeszcze raz reklam, tak bez żenady, bez wstydu, bez minimum samokrytyki. Dlatego kontestuję wszelakie kolorowe gwiazdorskie produkcje z pod TVN-owskiego loga. Żeby nie było, że tak jednostronnie, uczepiłem się akurat tylko tej "masońsko-żydowskiej" - że tak w PiSuarową nutę uderzę ;) - stacji, to powiem tylko, że akurat najczęściej właśnie to gra cienkie pudło stojące na naszej komodzie. Pewnie na innych kanałach nie jest lepiej, ba, jestem o tym przekonany. Ale, jak już sobie jadę po TVN, to powiem tylko, że wczoraj to już padłem na pysk, kiedy w pilotowym rajdzie natknąłem się na serial o lekarzach - nie pamiętam nazwy, ale gra tam Różdżka i Małaszyński - i z treści dialogu wyłowiłem, że oto bohaterowie mają ciężki przypadek z zatruciem grzybami. A jakże ! To już nawet w serialu telewizyjnym "mega temat jesieni", czyli zatrucia grzybami ??? Sezon ogórkowy, czy grzybowy ? Kurde, kto im pisze te scenariusze !?
Jak już wspomniałem, mam wielką ochotę kontestować ten chłam. I czerpię z tego niemałą radość. W minionych dniach nie tylko w TV się nie gapię, chyba że do snu, bo usypia znamienicie, ale i wieści z sieci zupełnie mnie nie ciągną. I niech tak będzie. Dzisiaj zamiast TV, czy neta będzie książka do wanny. Tak dla zdrowia duszy.
poniedziałek, 21 października 2013
sobota, 19 października 2013
Lidl, a jesień
Co ma Lidl do jesieni ? Ano coś ma.
Wiele jest oznak jesieni. Robi się ciulato zimno, mokro, wietrzenie; dni są coraz krótsze, a słońca coraz mniej. Czasami znaki na niebie i ziemi są ciut bardziej wesołe, bo liście na drzewach kolorowe, złote i czerwone, bo przyroda pachnie znamienicie, bo słońce cieszy tym, że świeci tak ... jesiennie. Niewątpliwie też oznaką jesieni jest ta wredna chandra, która napada bez ostrzeżenia i czasami potrafi przygiąć karki do ziemi i wtłoczyć w najgłębszy kąt. Ale wśród znaków, są też te bardziej oryginalne, stroniące od malowniczych banałów i bezlitosne w swej wymowie. Nawet kolejne gazetki z Lidla cichcem wtłaczają we łby to, że coś się skończyło. Najpierw coraz rzadziej i ciszej krzyczą reklamą żarcia na grilla, aż w końcu milkną odbierając wszelki złudzenia. Za chwilę wciskają kit o potrzebie zaopatrzenia się w kolorowe znicze, by z czasem uznać, że będziesz skończonym osłem, jeśli nie skorzystasz z fenomenalnej oferty kupna bożonarodzeniowych maszketów. Hej !
Znowu weekend. Nie wiem jak to się stało, ale znowu jest. Czas zapierdala bez opamiętania. Już nawet nie zauważam kartek w kalendarzu. Gdyby nie to, że trzeba sięgać po coraz grubsze ciuchy z szafy, to bym się nie zdziwił, gdyby zima mnie zastała wielce zaskoczonego jej przybyciem. Stałbym z rozdziawioną gębą i z niemym zapytaniem na ustach: "Jak to ?!".
Ale nim zima, to na całe szczęście są jeszcze takie dni, jak dzisiaj. Za oknem słońce elegancko kładzie niskie już swe promienie, które rozświetlają ostatnie zielenie pośród wszechogarniającego melanżu złota i czerwieni. Można by się nawet nabrać na ten teatr i wyskoczyć w plener w kusym odzieniu - ale jest termometr, który bezlitośnie grozi paluchem. Mimo słońca, jest raczej rześko, bo 12 st.C.
Tuśka na imprezie, Najlepsza z Żon w objęciach Morfeusza, a ja siedzę i klepię w kalwiaturę ... i się po brzuchu. Jak nic ostatnio słodycze za mną łażą, a tu bombonierka pokazała dno. Może to i dobrze, bo w poniedziałek badania okresowe i cholesterol pewnie nie wymaga już dopieszczenia. Za to ja - jak najbardziej :)
Więc co, może coś słodkiego jeszcze się w barku znajdzie ? :))
Wiele jest oznak jesieni. Robi się ciulato zimno, mokro, wietrzenie; dni są coraz krótsze, a słońca coraz mniej. Czasami znaki na niebie i ziemi są ciut bardziej wesołe, bo liście na drzewach kolorowe, złote i czerwone, bo przyroda pachnie znamienicie, bo słońce cieszy tym, że świeci tak ... jesiennie. Niewątpliwie też oznaką jesieni jest ta wredna chandra, która napada bez ostrzeżenia i czasami potrafi przygiąć karki do ziemi i wtłoczyć w najgłębszy kąt. Ale wśród znaków, są też te bardziej oryginalne, stroniące od malowniczych banałów i bezlitosne w swej wymowie. Nawet kolejne gazetki z Lidla cichcem wtłaczają we łby to, że coś się skończyło. Najpierw coraz rzadziej i ciszej krzyczą reklamą żarcia na grilla, aż w końcu milkną odbierając wszelki złudzenia. Za chwilę wciskają kit o potrzebie zaopatrzenia się w kolorowe znicze, by z czasem uznać, że będziesz skończonym osłem, jeśli nie skorzystasz z fenomenalnej oferty kupna bożonarodzeniowych maszketów. Hej !
Znowu weekend. Nie wiem jak to się stało, ale znowu jest. Czas zapierdala bez opamiętania. Już nawet nie zauważam kartek w kalendarzu. Gdyby nie to, że trzeba sięgać po coraz grubsze ciuchy z szafy, to bym się nie zdziwił, gdyby zima mnie zastała wielce zaskoczonego jej przybyciem. Stałbym z rozdziawioną gębą i z niemym zapytaniem na ustach: "Jak to ?!".
Ale nim zima, to na całe szczęście są jeszcze takie dni, jak dzisiaj. Za oknem słońce elegancko kładzie niskie już swe promienie, które rozświetlają ostatnie zielenie pośród wszechogarniającego melanżu złota i czerwieni. Można by się nawet nabrać na ten teatr i wyskoczyć w plener w kusym odzieniu - ale jest termometr, który bezlitośnie grozi paluchem. Mimo słońca, jest raczej rześko, bo 12 st.C.
Tuśka na imprezie, Najlepsza z Żon w objęciach Morfeusza, a ja siedzę i klepię w kalwiaturę ... i się po brzuchu. Jak nic ostatnio słodycze za mną łażą, a tu bombonierka pokazała dno. Może to i dobrze, bo w poniedziałek badania okresowe i cholesterol pewnie nie wymaga już dopieszczenia. Za to ja - jak najbardziej :)
Więc co, może coś słodkiego jeszcze się w barku znajdzie ? :))
niedziela, 13 października 2013
Tresik na opy
Piękna niedziela ! Za oknem słońce, 18,5 st.C, błękitne niebo i jedyny deszcz, jaki pada, to deszcz złotych liści. W ostatnich dniach jesień, jakby nabrała tępa i ochoczo plecie swój złoty dywan. Jeśli mamy mówić o Złotej Polskiej Jesieni, to właśnie teraz jest.
Po sobotnim wieczorku towarzyskim. Trochę pod wezwaniem minionych urodzin, trochę pod sukces niemały bliźniego, w całości jednak w duchu właściwym weekendowi i przy akompaniamencie brzęku szkła i muzyki z TV. Od nasiadówka miła.
Na piecu pyrka rosół z kaczki. Gdzieś jeszcze na prędko rozmraża się kurczak. Obiad dzisiaj nieco spóźniony będzie, wpisując się znamienicie w rozleniwioną niedzielę. Ale mimo, że w pidżamach jeszcze cały skład, to bezwzględnie pielesze domowe dzisiaj opuścimy. Byłoby grzechem śmiertelnym nie wykorzystać tak pięknej pogody. Trzeba wyjść i zachłysnąć się zapachem jesieni, aromatem rozgrzanych słońcem opadłych liści, wystawić twarze do być może jednych z ostatnich już ciepłych promieni.
Jak to jest ? Wygląda na to, że wsio co nas otacza ma swoistą osobowość, ba, może ducha jakiegoś. My sobie pomykamy przez życie z przekonaniem, że rządzimy bezwzględnie całą resztą ożywionego i nie, świata. Ale gdy tak sobie pomyśleć, to ileż jest sytuacji, gdy zaczynamy wierzyć w to, że nawet ten przykładowy tresik, który zawsze wywleczony jest na niewłaściwą stronę, nieprzypadkowo taki jest. Czy tresik może być złośliwy ? Hmm, no cóż ... Ale jak to wytłumaczyć, że zawsze, ale to zawsze (!), gdy po niego sięgam trzeba go wywlec na prawą stronę. Czy to, że będąc na opy dumnie prezentuje swe szwy, to już nie daje do myślenia ? No bo niby dlaczego złośliwie pręży swą lewą stronę, zamiast pokornie być gotowym do wrzucenia na grzbiet, hę ? ;))))
Osobowość garderoby i innej nieożywionej materii, jej inteligencja i wola, wpisuje się w pradawne wierzenia naszych odległych przodków. Kiedyś dla ludzi czymś oczywistym było to, że rozmawia się ze zwierzętami i wierzy w cudowne właściwości kamienia, czy drzewa. To, że zarzuciliśmy to na przestrzeni wieków, wcale nie znaczy, że dobrze zrobiliśmy. A może trzeba by się zastanowić nad rzeczami, o których nie śniło się filozofom ? :))))))
Po sobotnim wieczorku towarzyskim. Trochę pod wezwaniem minionych urodzin, trochę pod sukces niemały bliźniego, w całości jednak w duchu właściwym weekendowi i przy akompaniamencie brzęku szkła i muzyki z TV. Od nasiadówka miła.
Na piecu pyrka rosół z kaczki. Gdzieś jeszcze na prędko rozmraża się kurczak. Obiad dzisiaj nieco spóźniony będzie, wpisując się znamienicie w rozleniwioną niedzielę. Ale mimo, że w pidżamach jeszcze cały skład, to bezwzględnie pielesze domowe dzisiaj opuścimy. Byłoby grzechem śmiertelnym nie wykorzystać tak pięknej pogody. Trzeba wyjść i zachłysnąć się zapachem jesieni, aromatem rozgrzanych słońcem opadłych liści, wystawić twarze do być może jednych z ostatnich już ciepłych promieni.
Jak to jest ? Wygląda na to, że wsio co nas otacza ma swoistą osobowość, ba, może ducha jakiegoś. My sobie pomykamy przez życie z przekonaniem, że rządzimy bezwzględnie całą resztą ożywionego i nie, świata. Ale gdy tak sobie pomyśleć, to ileż jest sytuacji, gdy zaczynamy wierzyć w to, że nawet ten przykładowy tresik, który zawsze wywleczony jest na niewłaściwą stronę, nieprzypadkowo taki jest. Czy tresik może być złośliwy ? Hmm, no cóż ... Ale jak to wytłumaczyć, że zawsze, ale to zawsze (!), gdy po niego sięgam trzeba go wywlec na prawą stronę. Czy to, że będąc na opy dumnie prezentuje swe szwy, to już nie daje do myślenia ? No bo niby dlaczego złośliwie pręży swą lewą stronę, zamiast pokornie być gotowym do wrzucenia na grzbiet, hę ? ;))))
Osobowość garderoby i innej nieożywionej materii, jej inteligencja i wola, wpisuje się w pradawne wierzenia naszych odległych przodków. Kiedyś dla ludzi czymś oczywistym było to, że rozmawia się ze zwierzętami i wierzy w cudowne właściwości kamienia, czy drzewa. To, że zarzuciliśmy to na przestrzeni wieków, wcale nie znaczy, że dobrze zrobiliśmy. A może trzeba by się zastanowić nad rzeczami, o których nie śniło się filozofom ? :))))))
wtorek, 8 października 2013
Różne oblicza sukcesu
Sukces różne ma oblicza. Ten osobisty i ten społeczny. Bliższa ciału koszula, gdy dotyczy nas samych i naszych bliskich. Rodzi się jednak pytanie o cenę sukcesu, o to ile trzeba zapłacić, co poświęcić, aby odhaczyć kolejny wielki sukces, lub nawet ten mały sukcesik.
Sukces może cieszyć, ba, powinien. Przynajmniej ten osobisty, bo już sukces bliźniego często jest powodem do złości i płaczu - ale to już objaw chorobowy, więc pomińmy ten przypadek milczeniem. A wracając do tego pozytywnego odbioru sukcesu, to stan ducha, który towarzyszyć mu powinien, bliski winien być ekstazy i odrywania się od ziemi. Słońce wtedy świeci, niebo jest błękitne, a nad łąkami świergoczą skowronki.
Co jednak gdy sukces cieszy nie tego, kogo powinien ? Co jeśli twórca odniesionego sukcesu nie jest tożsamy z powszechnie widzianym jego twórcą ? Taki rozstrój ducha kłóci się z samą ideą sukcesu, jako takiego. No bo po co mi sukces, skoro mnie nie cieszy ? No bo po co komuś sukces, skoro cieszy tylko mnie ? Ba, a co jeśli sukces krzywdzi ... ? Też tak może być. Nie można wykluczyć i takiego przypadku.
Różne są drogi i oblicza spełniania się. Nie zawsze to, co na pierwszy rzut oka wydaje się wartością dodaną, w istocie rzeczy nią jest. Jeśli sukces gdzieś tam błyśnie i zgaśnie - to ok, było minęło. Jeśli na dłużej zapłonie i będzie się można przy nim ogrzać - to fajnie. Jeśli rozpali się mocnym ogniem i napełni siłą i energią - to jeszcze lepiej. Byleby nie spalił, byleby nie poparzył, byleby nie pozostały po nim zgliszcza.
Jest coś takiego, jak przegrzanie. Sukces bezrefleksyjny, zbyt łatwy, oczywisty, rodzi zobojętnienie i nie przykładanie wagi do tego co się osiąga. Nie jest wartością to, co przynosi, a sam fakt jego osiągania jest pustym zapisem w statystyce. Ale najgorsze, że tworzy bezpieczny kokon, ochronne pole siłowe, które daję ułudę niezmiennego stanu rzeczy, kiedy sukces jest mi pisany, jest mi dany na własność, na zawsze. To bardzo niebezpieczne. Kiedyś przychodzi chwila, kiedy w miejsce sukcesu pojawia się porażka. Ten pierwszy upadek boli bardzo. A z czym wyższego konia się spada, tym boli bardziej.
Może warto zawczasu połknąć gorzką pigułkę, może warto się sparzyć, aby spokojnie zaleczyć rany, zahartować się i być gotowym na to co przynosi życie ? Może warto zawczasu poznać kolory różne od różowego ? Może warto poznać całą paletę doznań od tych cudownych, do zupełnie wrednych ? Myślę, że warto być przygotowanym.
Sukces może cieszyć, ba, powinien. Przynajmniej ten osobisty, bo już sukces bliźniego często jest powodem do złości i płaczu - ale to już objaw chorobowy, więc pomińmy ten przypadek milczeniem. A wracając do tego pozytywnego odbioru sukcesu, to stan ducha, który towarzyszyć mu powinien, bliski winien być ekstazy i odrywania się od ziemi. Słońce wtedy świeci, niebo jest błękitne, a nad łąkami świergoczą skowronki.
Co jednak gdy sukces cieszy nie tego, kogo powinien ? Co jeśli twórca odniesionego sukcesu nie jest tożsamy z powszechnie widzianym jego twórcą ? Taki rozstrój ducha kłóci się z samą ideą sukcesu, jako takiego. No bo po co mi sukces, skoro mnie nie cieszy ? No bo po co komuś sukces, skoro cieszy tylko mnie ? Ba, a co jeśli sukces krzywdzi ... ? Też tak może być. Nie można wykluczyć i takiego przypadku.
Różne są drogi i oblicza spełniania się. Nie zawsze to, co na pierwszy rzut oka wydaje się wartością dodaną, w istocie rzeczy nią jest. Jeśli sukces gdzieś tam błyśnie i zgaśnie - to ok, było minęło. Jeśli na dłużej zapłonie i będzie się można przy nim ogrzać - to fajnie. Jeśli rozpali się mocnym ogniem i napełni siłą i energią - to jeszcze lepiej. Byleby nie spalił, byleby nie poparzył, byleby nie pozostały po nim zgliszcza.
Jest coś takiego, jak przegrzanie. Sukces bezrefleksyjny, zbyt łatwy, oczywisty, rodzi zobojętnienie i nie przykładanie wagi do tego co się osiąga. Nie jest wartością to, co przynosi, a sam fakt jego osiągania jest pustym zapisem w statystyce. Ale najgorsze, że tworzy bezpieczny kokon, ochronne pole siłowe, które daję ułudę niezmiennego stanu rzeczy, kiedy sukces jest mi pisany, jest mi dany na własność, na zawsze. To bardzo niebezpieczne. Kiedyś przychodzi chwila, kiedy w miejsce sukcesu pojawia się porażka. Ten pierwszy upadek boli bardzo. A z czym wyższego konia się spada, tym boli bardziej.
Może warto zawczasu połknąć gorzką pigułkę, może warto się sparzyć, aby spokojnie zaleczyć rany, zahartować się i być gotowym na to co przynosi życie ? Może warto zawczasu poznać kolory różne od różowego ? Może warto poznać całą paletę doznań od tych cudownych, do zupełnie wrednych ? Myślę, że warto być przygotowanym.
sobota, 5 października 2013
Co tam Panie w ... życiu ?
Co by nie powiedzieć, to jednak tydzień minął w przyjaznej atmosferze tu i tam. To co się działo, to co się okazało, to co weekend przynosi - wsio należy zaznaczyć po dodatniej stronie osi. Plusy te małe i te gigantyczne tworzą aurę lekko rozedrganą. Poziom może daleki od niesamowitości, jednakże w jakimś sensie się o nią ocierający. Jakem wielbiciel statusu qou, tak tym razem biorę za dobrą monetę to, co mnie czeka.
Weekend rozpoczął się mega sympatycznie jeśli chodzi o pogodową aurę. Poza tym, że jestem od tygodnia przeziębiony i nie mam, jak się w pełni cieszyć słońcem i pomału nabierająca ogłady jesienią, to nie ma co narzekać na to, co za oknem - zimno, to fakt ... ale jakże słonecznie ! Zresztą słońce tak zawzięcie pracuje dzisiaj, że temperatura z pewnością wskoczy na dwucyfrowy poziom. W tym tygodniu był z tym problem. Wystarczy wspomnieć poranne drapania szyb samochodu - a kysz!
Sobota pod znakiem Uniwersytetu Dziecięcego, które studentem Tuśka dzisiaj się stanie. Uroczyste rozpoczęcie, odbiór indeksu, ślubowanie, przedstawienie teatralne i warsztaty - wszystko to w dzisiejszym planie dnia. A ja myślałem, że obskoczymy to dzisiaj w godzinkę :) Miast tego całe popołudnie - miejmy nadzieję - wrażeń. Biorę aparat - a jakże! Może uda mi się uwiecznić na przykład wręczenie indeksu Tuśce. To będzie druga okazja na sprawdzenie co tak na prawdę jest wart mój nowy nabytek w postaci Tamrona 18-270. Chrzest przeszedł na zeszłotygodniowych Skarbnikowych Godach. Teraz czas na sprawdzenie się we wnętrzach.
Niedziela zapowiada się rodzinnie, w wydaniu poszerzonym. Tak się bowiem składa, że jutro skreślam na kalendarzu kolejny mój rok. Preludium do świętowania będzie więc dzisiejsze odchamianie domostwa, aby godnie przyjąć gości w nasze skromne progi. Poza tym dzisiejszego wieczora będzie z pewnością unosić się aromat pieczonych ciast, których zabraknąć nie może.
Weekend rozpoczął się mega sympatycznie jeśli chodzi o pogodową aurę. Poza tym, że jestem od tygodnia przeziębiony i nie mam, jak się w pełni cieszyć słońcem i pomału nabierająca ogłady jesienią, to nie ma co narzekać na to, co za oknem - zimno, to fakt ... ale jakże słonecznie ! Zresztą słońce tak zawzięcie pracuje dzisiaj, że temperatura z pewnością wskoczy na dwucyfrowy poziom. W tym tygodniu był z tym problem. Wystarczy wspomnieć poranne drapania szyb samochodu - a kysz!
Sobota pod znakiem Uniwersytetu Dziecięcego, które studentem Tuśka dzisiaj się stanie. Uroczyste rozpoczęcie, odbiór indeksu, ślubowanie, przedstawienie teatralne i warsztaty - wszystko to w dzisiejszym planie dnia. A ja myślałem, że obskoczymy to dzisiaj w godzinkę :) Miast tego całe popołudnie - miejmy nadzieję - wrażeń. Biorę aparat - a jakże! Może uda mi się uwiecznić na przykład wręczenie indeksu Tuśce. To będzie druga okazja na sprawdzenie co tak na prawdę jest wart mój nowy nabytek w postaci Tamrona 18-270. Chrzest przeszedł na zeszłotygodniowych Skarbnikowych Godach. Teraz czas na sprawdzenie się we wnętrzach.
Niedziela zapowiada się rodzinnie, w wydaniu poszerzonym. Tak się bowiem składa, że jutro skreślam na kalendarzu kolejny mój rok. Preludium do świętowania będzie więc dzisiejsze odchamianie domostwa, aby godnie przyjąć gości w nasze skromne progi. Poza tym dzisiejszego wieczora będzie z pewnością unosić się aromat pieczonych ciast, których zabraknąć nie może.
wtorek, 1 października 2013
Krótkie spódniczki
Październik napadł na świat. Już ostatni wrześniowy weekend pokazał, że z jesienią nie ma żartów. Noce poniżej kreski, dnie ledwo parę stopni na plusie ... Kurde, tak się nie godzi postępować z nami maluczkimi !
Opatulony w pluszowy, miękki, żonowy szlafrok, chrząkam i kręcę nosem - czekam aż się woda zagotuje na rozgrzewający roztwór na bazie paracetamolu. Przeziębiony jestem. Zawdzięczam ten stan ostatniej przebieżce po lesie. Już w niedzielny wieczór coś mnie zaczęło brać, a po dwóch kolejnych dniach postanowiłem z tym powalczyć. Baaaardzo nie lubię tego mierzącego stanu ciała ... i ducha. Tak, ducha też, bo wytrąca mnie to z psychicznej równowagi, tak mi drogiej.
Jak już wspomniałem - a przynajmniej między wierszami ukryłem ten fakt - jesienne wyziębienie otaczającego świata, nie cieszy mnie ani na jotę. Ba, jestem wręcz wrogo nastawiony do tego stanu rzeczy. Jak sobie pomyślę, że oto następne pół roku trzeba czekać na schludną porę roku, to ... eh ... szkoda gadać. Wsio pierdyknęło z rozmachem godnym kuźniczego młota. Całe letnie błogosławieństwo ulotniło się, jak mgła. Z drugiej strony to właśnie mgieł coraz więcej i widać i czuć, rankami i wieczorami.
Z ulic zniknęły krótkie spódniczki i nagie ramiona. To co rodzi się z pierwszymi ciepłymi wiosennymi dniami, a rozkwita i dojrzewa w letnich miesiącach, usycha i marnieje wraz z zimnem, które wtłacza jesienny czas. Serca już nie radują. Znowu szaro i w długich płaszczach.
Opatulony w pluszowy, miękki, żonowy szlafrok, chrząkam i kręcę nosem - czekam aż się woda zagotuje na rozgrzewający roztwór na bazie paracetamolu. Przeziębiony jestem. Zawdzięczam ten stan ostatniej przebieżce po lesie. Już w niedzielny wieczór coś mnie zaczęło brać, a po dwóch kolejnych dniach postanowiłem z tym powalczyć. Baaaardzo nie lubię tego mierzącego stanu ciała ... i ducha. Tak, ducha też, bo wytrąca mnie to z psychicznej równowagi, tak mi drogiej.
Jak już wspomniałem - a przynajmniej między wierszami ukryłem ten fakt - jesienne wyziębienie otaczającego świata, nie cieszy mnie ani na jotę. Ba, jestem wręcz wrogo nastawiony do tego stanu rzeczy. Jak sobie pomyślę, że oto następne pół roku trzeba czekać na schludną porę roku, to ... eh ... szkoda gadać. Wsio pierdyknęło z rozmachem godnym kuźniczego młota. Całe letnie błogosławieństwo ulotniło się, jak mgła. Z drugiej strony to właśnie mgieł coraz więcej i widać i czuć, rankami i wieczorami.
Z ulic zniknęły krótkie spódniczki i nagie ramiona. To co rodzi się z pierwszymi ciepłymi wiosennymi dniami, a rozkwita i dojrzewa w letnich miesiącach, usycha i marnieje wraz z zimnem, które wtłacza jesienny czas. Serca już nie radują. Znowu szaro i w długich płaszczach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)