FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 24 listopada 2013

Bywało lepiej

Suma wszystkich zdarzeń i okoliczności potrafi nieraz solidnie wpłynąć na z natury nieugiętą postawę i zdystansowane przyjmowanie rzeczywistości.  A gdy szary listopad za oknem, zapowiadany pierwszy śnieg, coraz krótsze dni, to grunt staje się bardzo żyzny i chętny przyjąć ziarno to niechciane i nielubiane. Wydłubywać przyjdzie z pomiędzy zębów plugawe plewy podłego nastroju, a herbata zawsze słodka, tym razem kwasotą cytryny wykrzywia. 
Ostatnie dni zawieszone pomiędzy niby-chorobowym, a niby-pracą - bo nic na sto procent - wykończyły mnie psychicznie. Cały ten tydzień był kompletnie popieprzony, bo pośród spraw w miarę normalnych, których przegryzienie i strawienie nie przysparzało problemów, znalazły się i kęsy trudne do przełknięcia. Nie lubię tematów, których nie można kategorycznie, czarno-biało, definitywnie zakończyć, rozwiązać. To co w zawieszeniu, to mnie męczy. A lista spraw w toku robi się ostatnimi czasy coraz dłuższa. Nie lubię czekać.

sobota, 16 listopada 2013

W mglistą listopadową noc

Częstotliwość i gęstość mgieł w ostatnich kilkudziesięciu godzinach, bardziej pasuje do paskudnej brytyjskiej aury, niźli do naszego miejsca na Ziemi. Zapachy listopada, czyli mieszaniny kominowego dymu, zamierającej przyrody, wilgoci, liści ... i czegoś jeszcze, jesiennego, nieopisanego, wszystko to spowalnia bieg, uwiesza się na wskazówkach zegara. Czas zwalnia ...
Trudno pisać o gorączce sobotniej nocy w taki czas. Nawet n-te mojito w szklance, uskutecznione przy pomocy odszukanego gdzieś w kącie barku shakera, nie sprawi że ten wieczór stanie się pochwałą hedonistycznego brania życia za rogi. Listopad swoje prawa ma. Tudzież w lekko refleksyjnym nastroju połykam czas. 

Sobota. Fajna. Młoda na zajęciach swoich "uniwersyteckich" na WST. Potem basen. Po raz pierwszy w Paniówkach. Powiem szczerze, że wszelkie dobre opinie, jakie słyszałem, przepuszczone przez sito rzeczywistości, okazały się całkiem trafione - fajne miejsce na popluskanie się. Na dwie godzinki zanurzyliśmy się w ciepłe wody.
Po powrocie, a było to już w porze iście obiadowej, ziemniaczane placki z sosem - ba, czego więcej trzeba dla wypłukanego basenem organizmu. Potem chwila przygniatania się i turlania ogólnorodzinnego - taka mała impreza integracyjna wewnątrzrodzinna. Wieczór natomiast pod wezwaniem wizyty tu i ówdzie. Koniec końców, w końcu w domu. 
W TV "Mamma mia" - łyżkami mógłbym jeść. Gdzieś tam w międzyczasie przeszukiwanie Allegro w celu może nie chwalebnym, ale z góry założonym. W szklance lodem zroszonej, nieco limonki z miętą, rumem, aromatyczną limonką i trzcinowym cukrem. Mimo wszystko szkoda sobotniego wieczora by zamienić go zbyt szybko na sen. Co jeszcze ? 

Kolejna porcja rozczarowań. Dzisiejszych, wczorajszych. Za sobą jakiś rajd, a potem powrót. Konsekwencje dziwne, niezrozumiałe. Refleksje. Nie warto. Wszystko sprowadza się do tego , że chciałoby się znowu pieprznąć pięścią w stół. Trochę ze złości, trochę z bezsilności, trochę żeby dać upust złej energii. Pytanie - czy warto ?
Głupota ludzka ma wiele twarzy. W pierwszej odsłonie wywołuje jedynie śmiech, nawet taki, aż to wytarzania się w kurzu ulicy. W drugiej fazie powoduje zdumienie i złość. W trzeciej fazie to już tylko "opadania rąk". Czy może być jeszcze inaczej ? Jest jeszcze faza taka, kiedy nie tyle się dziwimy, nie rozkładamy rąk w bezsilności, tylko tracimy wiarę w jakikolwiek porządek rzeczy. To totalny upadek wiary w racjonalne prawidła życia, w człowieka. Upadek. Tak. Tyle razy już mówiłem, że nic mnie nie zdziwi. I tyleż się przeliczyłem. Głupota prowadząca do destrukcji jest czasem silniejsza od mojej wiary w dobrą naturę bliźniego. Niestety. 

środa, 13 listopada 2013

Do piwnicy można wejść ? Fakt.

Niejako uskuteczniając wczoraj spalanie emocji niechybnie zmierzających do nastroju upadłego, wraz z Najlepszą z Żon udaliśmy się o całe piętro w dół, ku piwnicy. Miejsce to ciemne i tajemne, zaledwie dwóch metrów wysokości sięgające, za drewnianymi szczeblami drzwiczek kryjące składowisko wszelakich gratów, od dłuższego czasu nie zaznało ręki sprzątacza. Mówiąc od dłuższego czasu mam na myśli czas naprawdę baaaaaardzo długi. Tym bardziej więc, tajemnicą zaginioną w ludzkiej pamięci, zionęło to pomieszczenie wypchane po sam próg. Czegóż tam nie było, ha ... ! Ale o tym sza! Powiem tylko tyle, że niektóre skarby odkryte przy wywracaniu wszystkiego do góry dnem, okazały się wielką niespodzianką. Tak czy siak i tak gros znalezionych śmieci wylądowało na śmietniku. Mam tylko nadzieję, że przy okazji wdychanych tumanach kurzu, nie wciągnąłem jakiejś klątwy Tutenchamona, czy innego świństwa. Koniec końców okazało się, że do naszej piwnicy można teraz wejść. Naprawdę! I to nawet dwiema nogami na raz :)))

Teraz nieco z innej beczki. Otóż w słonecznym TV POLSAT, na dodatek HD, wyhaczyłem w przebieżce po stu kanałach, transmisję z koncertu na cześć jakiejś okrągłej rocznicy (jak myślę) istnienia na polskim rynku prasowym szmatławca nad szmatławcami, czyli dziennika "Fakt". I wszystko by było OK, bo na każde nawet największe gówno znajdzie się amator i nie mi oceniać czyjeś gusty (swojego obrzydzenia zaś się nie wstydzę), gdyby nie oprawa. I rozmach imprezy, i artyści wszelakiej maści, i prowadzący z wysokiej półki, i światła sceny itd - wsio gra i profesjonalnie podane. Ale wystarczyło spojrzeć okiem kamer na widownię. I tu niemałe zdziwienie. Cała śmietanka towarzyskiego światka (a może i pół-światka). Od gwiazd sportu i estrady, aż do szemranej delegacji próżniaczej elity politycznej (np niejaki Ziobro). Wszyscy ci opluwani i oblewani gnojowicą, ci którzy w pęczki mogą wiązać wytoczone "Faktowi" sprawy sądowe, wszyscy ci karnie zjawili się świętować wraz ze swym oprawcą. Dziwne ? Śmieszne ? Nie, po prostu żałosne ... Widocznie nawet najgorsze plugawe ciepełko i światło reflektorów, jest warte aby się przy nim ogrzać. Błyski fleszy zdecydowanie oślepiają nie tylko oczy, ale i poczucie godności. No rzygać się po prostu chce ... Honor najwidoczniej nie jest w cenie, bo liczony jest w niewymienialnej walucie. I ciśnie się jeszcze jedno pytanie, a właściwie jego ciąg: Kto tu dla kogo jest ? Kto co komu zawdzięcza ? Kto dzięki komu istnieje ? Kto bez kogo by nie istniał ? I odpowiedź wcale nie jest taka oczywista ... :))

niedziela, 3 listopada 2013

Płomyki próżności

Jak co roku, i jak co roku z ambiwalentnymi wrażeniami, Wszystkich Świętych świętowanie. 
Nie tylko z tej okazji, bo dotyczy to świętowania wszelakich świąt, zwłaszcza religijnych, z mieszanymi odczuciami przystępuję do celebry i wypełniania zwyczajów nieodwołalnych, bez których zaduma nad istotą rzeczy, pewnie nie mogłaby się w ludzkich sercach zalęgnąć.
Co roku uzbrajając się w zestaw zniczy, czy też innych niezbędnych akcesoriów, zastanawiam się, czy aby wystarczy, czy aby nie za mało, czy nie zbyt licho ... ? Zawsze podchodzę do tego tak, że przecież chodzi, jak już, to o gest, o symbol. Ale może tak nie powinienem, może jestem cholernym skąpcem, któremu żal paru (no może parudziesięciu, paruset) złotych więcej wydać, aby do wystroju nagrobków przyczynić się, jak inni, "normalni" ludzie, hę ... ?
Tylko po co? Czy żeby pomodlić się za duszę bliźnich w miarę dobrze, to potrzeba do tego właściwej ilości płomyków w kolorowych szklankach ? Czy jak postawię na kamieniu pięć zniczy, to moje modły będą bardziej skuteczne, niż w przypadku jednego płomyka ?
Miast tego na każdym cmentarzu płoną steki tysięcy złotych. Walają się odpustowej urody sztuczne bukiety i świerkowe gałązki z hektarów wyciętych młodników. W skali kraju to miliony i miliardy złotych. A może zamiast tego blichtru i puszczania z dymem napuszonego ego, tą kasę przeznaczyć na pomoc naprawdę potrzebującym ? Nie tym w niebie, ale tym na ziemi. Może wtedy te dzieciaki, kwestujące z puszkami przy wejściu na każdy większy cmentarz, nie pobrzękiwały by smutnie skarbonkami z paroma miedziakami "dla biednych". Ale nie! Przecież trzeba, taka tradycja, nie godzi się inaczej. Na 1-go listopada trza wyciągną pachnące naftaliną pelcmantle, wypucować na glanc auto i z pełnymi taszami zniczy pomykać na cmentarzyska. Potem gorzała, śledź i "akcja znicz". 
Nie chce mi się tego.
Za dwa miesiące znowu święta. Żeby nie było - kocham ten czas. Ale, jak sobie pomyślę o powtórce z rozrywki, o tym szale zakupów, o całym tym zamieszaniu, to ... to mi się już teraz odechciewa.

Gówniana sprawa

Leje. I to jak! Po wielu dniach ładnej jesiennej pogody, listopad od początku pokazuje właściwe oblicze. Jest paskudnie. Ale może i dobrze, że ten prysznic z nieba tak solidnie uskutecznia niedzielną chandrę, bo poza tym, że na zewnątrz ciemno i smutno, to przynajmniej nieco chodniki się opłuczą z wszechogarniającego syfu pod nogami.
Po przedłużonym świątecznym weekendzie trudno będzie pozbierać się do kupy. Zawsze tak jest. Finisz takiego przydługiego weekendowania jest bolesny. Dlatego niech nie dziwi temat, który po niespotykanie, jak dotąd, długiej absencji przygnał mnie z powrotem w to miejsce, przed klawiaturę. Tematem tym będzie ... da-da! ... Gówno.
Właściwie, to jeszcze nie przypisuję sobie prawa do mówienia: "kiedyś tak nie było". Nie czas tez jeszcze na "dojdziesz do moich lot, to ..." itd. Jakkolwiek moralizowanie czasem mnie napada i popycha do wyrażenia tej, czy innej opinii o świecie, to z natury mam jednak głęboki szacunek dla trzymania języka za zębami, w imię "mowa-srebro, milczenie-złoto". 
Tym razem jednak powiem: "dawniej tak nie było ..." I śmiało rzucę rękawicę temu, który zmierzy się z tezą, że liczba psich gówien na każdy metr kwadratowy chodników, że już nie wspomnę parkowych alejek, skwerów i przyosiedlowych trawników (zwłaszcza ich!), w czasach nam współczesnych w zastraszający sposób urosła do postaci megalitycznej wręcz. Gdy tak sobie sięgnę w pamięci czeluście odległe, lat trzydzieści do tyłu, to nie potrafię sobie przypomnieć problemu z psimi odchodami, które śmierdziały, brudziły i obrzydzały spacery i zabawę dzieci na placach zabaw, na trawnikach, boiskach i osiedlowych uliczkach. Wiem co mówię, bo należę do pokolenia które wychowały się na podwórkach, a nie przed TV i monitorach. Całe szczenięce życie odbywało się na penetrowaniu wszelkich użytków i nieużytków otaczających mój mały osiedlowy świat. I chyba nikt nie zakładał, że nie warto tego robić, nie warto ryzykować, bo grozi to ...
No właśnie. Puśćcie teraz dzieci na osiedlowe przeddomowe trawniki ! Proszę bardzo, spróbujcie ... Nie ma takiej możliwości, aby takie beztroskie hasanie nie skończyło się wygrzebywaniem psiego gówna z podeszw dziecięcych szczewików. Urasta to niemal do jakiejś fobii (być może), że gdy przekraczam z moją latoroślą próg naszego domostwa i udajemy się na spacer, to pierwsze co robię wkraczając na chodniki i alejki, to ostrzegam Małą, żeby "nie wlazła w kupę". To jest chore. Zamiast kazać jej podziwiać piękny świat nad głowami, wypatrywać ptaków na drzewach i samolotów na niebie, ja mówię jej, żeby uważnie patrzyła pod nogi, bo zaraz, za chwileczkę będzie miała na swej drodze pierwsze psie gówno do ominięcia. Piesze poruszanie staje się niemalże walką o przetrwanie bez gównianej wklejki na podeszwie. 
Co jest ?! Psów aż tyle ? No chyba ... Ale czy mam nienawidzić to czworonożne sierściuchowe plemię ? Czy może jednak to bliźni moi, ci na dwóch łapach łażący, odpowiadają za ten gówniany stan rzeczy, hę ? Myślę, a myśl to retoryczna, że bidne czworonogi są jedynie nieszczęśliwym adresatem odłamków mojej szczerej nienawiści, do ich posiadaczy. Sorry, ale gardzę tymi wszystkimi przyjaciółmi zwierząt, którzy w imię posiadania kolejnej zabawki, nie są w stanie, ba, nawet nie zamierzają wziąć odpowiedzialności za to co ich pupile zostawiają na chodnikach i trawnikach. 
Niech więc deszcz leje i choć trochę zmyje te gówna do ulicznych rynsztoków. Aż strach pomyśleć, co to znowu będzie na wiosnę, gdy po roztopach cały ten zmagazynowany w zimowy czas syf wylezie na wierzch. Ehh ... 
Czasami, w przypływie szału spowodowanego koniecznością wygrzebywania patykiem kolejnego psiego gówna z podeszwy, chciałbym wytruć, utopić, powiesić i ekspediować w kosmos te biedne sierściuchy. Ale gdy emocje nieco już opadną, to już na zimno, całkiem racjonalnie zrobiłbym to ... z ich posiadaczami.