FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 3 listopada 2013

Gówniana sprawa

Leje. I to jak! Po wielu dniach ładnej jesiennej pogody, listopad od początku pokazuje właściwe oblicze. Jest paskudnie. Ale może i dobrze, że ten prysznic z nieba tak solidnie uskutecznia niedzielną chandrę, bo poza tym, że na zewnątrz ciemno i smutno, to przynajmniej nieco chodniki się opłuczą z wszechogarniającego syfu pod nogami.
Po przedłużonym świątecznym weekendzie trudno będzie pozbierać się do kupy. Zawsze tak jest. Finisz takiego przydługiego weekendowania jest bolesny. Dlatego niech nie dziwi temat, który po niespotykanie, jak dotąd, długiej absencji przygnał mnie z powrotem w to miejsce, przed klawiaturę. Tematem tym będzie ... da-da! ... Gówno.
Właściwie, to jeszcze nie przypisuję sobie prawa do mówienia: "kiedyś tak nie było". Nie czas tez jeszcze na "dojdziesz do moich lot, to ..." itd. Jakkolwiek moralizowanie czasem mnie napada i popycha do wyrażenia tej, czy innej opinii o świecie, to z natury mam jednak głęboki szacunek dla trzymania języka za zębami, w imię "mowa-srebro, milczenie-złoto". 
Tym razem jednak powiem: "dawniej tak nie było ..." I śmiało rzucę rękawicę temu, który zmierzy się z tezą, że liczba psich gówien na każdy metr kwadratowy chodników, że już nie wspomnę parkowych alejek, skwerów i przyosiedlowych trawników (zwłaszcza ich!), w czasach nam współczesnych w zastraszający sposób urosła do postaci megalitycznej wręcz. Gdy tak sobie sięgnę w pamięci czeluście odległe, lat trzydzieści do tyłu, to nie potrafię sobie przypomnieć problemu z psimi odchodami, które śmierdziały, brudziły i obrzydzały spacery i zabawę dzieci na placach zabaw, na trawnikach, boiskach i osiedlowych uliczkach. Wiem co mówię, bo należę do pokolenia które wychowały się na podwórkach, a nie przed TV i monitorach. Całe szczenięce życie odbywało się na penetrowaniu wszelkich użytków i nieużytków otaczających mój mały osiedlowy świat. I chyba nikt nie zakładał, że nie warto tego robić, nie warto ryzykować, bo grozi to ...
No właśnie. Puśćcie teraz dzieci na osiedlowe przeddomowe trawniki ! Proszę bardzo, spróbujcie ... Nie ma takiej możliwości, aby takie beztroskie hasanie nie skończyło się wygrzebywaniem psiego gówna z podeszw dziecięcych szczewików. Urasta to niemal do jakiejś fobii (być może), że gdy przekraczam z moją latoroślą próg naszego domostwa i udajemy się na spacer, to pierwsze co robię wkraczając na chodniki i alejki, to ostrzegam Małą, żeby "nie wlazła w kupę". To jest chore. Zamiast kazać jej podziwiać piękny świat nad głowami, wypatrywać ptaków na drzewach i samolotów na niebie, ja mówię jej, żeby uważnie patrzyła pod nogi, bo zaraz, za chwileczkę będzie miała na swej drodze pierwsze psie gówno do ominięcia. Piesze poruszanie staje się niemalże walką o przetrwanie bez gównianej wklejki na podeszwie. 
Co jest ?! Psów aż tyle ? No chyba ... Ale czy mam nienawidzić to czworonożne sierściuchowe plemię ? Czy może jednak to bliźni moi, ci na dwóch łapach łażący, odpowiadają za ten gówniany stan rzeczy, hę ? Myślę, a myśl to retoryczna, że bidne czworonogi są jedynie nieszczęśliwym adresatem odłamków mojej szczerej nienawiści, do ich posiadaczy. Sorry, ale gardzę tymi wszystkimi przyjaciółmi zwierząt, którzy w imię posiadania kolejnej zabawki, nie są w stanie, ba, nawet nie zamierzają wziąć odpowiedzialności za to co ich pupile zostawiają na chodnikach i trawnikach. 
Niech więc deszcz leje i choć trochę zmyje te gówna do ulicznych rynsztoków. Aż strach pomyśleć, co to znowu będzie na wiosnę, gdy po roztopach cały ten zmagazynowany w zimowy czas syf wylezie na wierzch. Ehh ... 
Czasami, w przypływie szału spowodowanego koniecznością wygrzebywania patykiem kolejnego psiego gówna z podeszwy, chciałbym wytruć, utopić, powiesić i ekspediować w kosmos te biedne sierściuchy. Ale gdy emocje nieco już opadną, to już na zimno, całkiem racjonalnie zrobiłbym to ... z ich posiadaczami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz