Suma wszystkich zdarzeń i okoliczności potrafi nieraz solidnie wpłynąć na z natury nieugiętą postawę i zdystansowane przyjmowanie rzeczywistości. A gdy szary listopad za oknem, zapowiadany pierwszy śnieg, coraz krótsze dni, to grunt staje się bardzo żyzny i chętny przyjąć ziarno to niechciane i nielubiane. Wydłubywać przyjdzie z pomiędzy zębów plugawe plewy podłego nastroju, a herbata zawsze słodka, tym razem kwasotą cytryny wykrzywia.
Ostatnie dni zawieszone pomiędzy niby-chorobowym, a niby-pracą - bo nic na sto procent - wykończyły mnie psychicznie. Cały ten tydzień był kompletnie popieprzony, bo pośród spraw w miarę normalnych, których przegryzienie i strawienie nie przysparzało problemów, znalazły się i kęsy trudne do przełknięcia. Nie lubię tematów, których nie można kategorycznie, czarno-biało, definitywnie zakończyć, rozwiązać. To co w zawieszeniu, to mnie męczy. A lista spraw w toku robi się ostatnimi czasy coraz dłuższa. Nie lubię czekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz