FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

piątek, 31 stycznia 2014

Niespotykanie dobry nastrój bez większego powodu

Ha ! 
Są takie dziwne dni, gdy napada znienacka nastrój nieziemsko zaj*****y, wszelako trudno znaleźć tego powód. Nie żebym narzekał ! Analizować też nie będę. Będę się cieszył sam z siebie i wzajemnie ze sobą. Szczególnie, że mamy przeca weekend ! 
A weekend po ciężkim tygodniu smakuje znamienicie. Gdy natomiast tydzień jest i ciężki i - jakby nie powiedzieć - obfity w treści, to celebrowanie jego końca staje się ucztą niesamowitą dla ducha ... i ciała poniekąd.
Się działo. Zachowując dla siebie najbliższe ciału koszule, powiem jedynie tyle, że wiadomości i zdarzenia tak cieszące mą osobę, nie zdarzają się często. I w domu, i w Mordorze doznałem zadowolenia w skali od umiarkowanego uchachania, do rogala od ucha do ucha. Dobijając do zestawu poczucie dobrze wykonanej roboty, koniec końców zyskuję stan emocjonalnej równowagi ze wskazaniem na lepszą stronę istnienia. 
Tako rzeczę ja - dziwujący się sobie ... nieznacznie.

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdroża

A co gdy na pozór niepasujące do siebie elementy układanki lgną do siebie, jak krople rozlanej rtęci ?
Do zastanowienia, czy lepiej pozostać w błogiej, letniej, pluszowej nieświadomości, gdy pytania nawet jeśli powstają, to brak mocniejszych powodów do szukania odpowiedzi, czy jednak skorzystać z okazji na znalezienie wyjaśnień dla spraw kołaczących się gdzieś w najodleglejszym zakątku czaszki. Zdarzają się nieprzewidziane sytuacje, które stają się iskrą zapalającą lampę oświecenia. Jednak rodząca się świadomość konsekwencji, układanie się logicznego ciągu zdarzeń, nie zawsze gasi płomyki niepewności. Czasami jest wręcz przeciwnie - rozpala ten płomień, który hula podsycany troskami. 
No więc jak ? Lepiej wiedzieć, czy nie ? Szukać, czy darować sobie karierę detektywa ? Przyjąć stan rzeczy zastany, czy kusić się o zakrzywienie toru losu ? 

środa, 22 stycznia 2014

Biały syf

Pałam wręcz romantyczną nienawiścią do tej pory roku. A już zupełnie nie przyswajam tego lenistwa temperatury, kiedy to nie chce jej się dźwignąć dupska powyżej zera. Mróz. Jednak. Na dodatek ten biały, podstępny syf, który ciemną nocą przyprószył świat. Mam się cieszyć, że w końcu nadchodzi ? A niby z czego tu się cieszyć !

Dżizas! pierwszy "total death" AD 2014. Można by powiedzieć, że "dopiero" pierwszy, ale jak spojrzę ile do wiosny, to robi mi się głęboka bruzda między oczami. Trza mi ciepła i słońca - jak co roku o tej porze. Jestem nadzwyczaj ciepłolubny i po prostu cierpię katusze zmagając się z chłodem, wiatrem i czapą na głowie. 

Nie lubię stanu kiedy wsio kisi się bez końca w coraz gęstszym sosie, który lada chwila się przypali. A mam dziwne wrażenie, że ta melasa gęstnieje nieprzyjemnie szybko. Męczy mnie taki stan rzeczy, gdy sprawy komplikują się niezdrowo, a ja nie mam mocy sprawczej, żeby kopnąć je do przodu. Zatęchłe duchy minionego roku teraz budzą się i pomrukują nieprzyjemnie. Burzy to, jakże ukochany przeze mnie, spokój duszy. Lubię szybkie, konkretne rozwiązania, ostre cięcia i rzeczowe podejście do problemu. Natomiast widzę, że nie wszystkim jest po drodze z takim myśleniem - i to mnie wqu**** niemiłosiernie. Niby wiele dzieje się tylko obok mnie, ale i tak mnie to męczy. Poza tym mam swoje sprawy, które zajmują mnie w tej chwili dokumentnie. Także ruch w interesie jest.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

OSZ - OBIEKT SŁUŻBY ZDROWIA

W miniony piątek miałem jakże "przemiłą" okazję przewędrować szlakiem Obiektów Służby Zdrowia (OSZ). Kto doznał, ten poznał, że Orla Perć przy nim, to nie więcej niż pierdnięcie świstaka. Uzbrojony w raki cierpliwości, z zaostrzonym językiem, jak ze stalowym czekanem i z nałożonym na łeb kaskiem chroniącym przed biurokracyjną lawiną, jąłem wdrapywać się na tą stromą ścieżkę.
Przeżyłem. Dotarłem do mety. Zziajany, wykończony, ale jednak szczęśliwy. Tym szczęśliwszy, że postawiwszy na swoim nie dałem się zbałamucić podstępnym konowałom i bez krwi ronienia opuściłem największy z OSZ. W każdym kolejnym spędziwszy mniej, lub więcej czasu, załatwiłem, co załatwić miałem. Razem ze środowym pobytem w jednym z OSZ sąsiedniego miasta, to co dokonałem, to jak zdobycie Wielkiej Korony Ziemi ... w mym osobistym, lokalnym wydaniu.
Ale ja tu gadu-gadu i farmazony jakieś, a przecież chciałem co nieco zagaić w temacie takowym, że poczyniłem bardzo ciekawą obserwację w OSZ, któremu poświęciłem najwięcej czasu (aż mnie nogi rozbolały od wydeptywania ścieżek w poczekalni). Trochę, jakby na siłę, jakby ktoś specjalnie mnie nakierowywał - teraz tak to czuję, teraz to wiem, że nic nie jest przypadkowe ;) - ale jednak zauważyłem, że ruch przez drzwi gabinetów i pomiędzy nimi razy permutacja wymiany poszczególnych zielonych i białych Kitli, dodać pierwiastek z iloczynu osobników żeńskich i męskich Kitli .... daje, hmm ... daje niesamowitą przewagę owych krążących Kitli względem Pacjentów. Stosunek Kitli do Pacjentów, ich liczebna i ruchowa przewaga, jest wręcz miażdżąca. Co to znaczy ? Czy dla obsługi jednego Pacjenta jest aż tak wiele Kitli ? A może to wyuczony, wystudiowany, doskonale obliczony i zagrany spektakl na efekt "zagonienia", hę ? No bo w takim razie, jak to jest, że tyle godzin miałem czasu na poczynienie tychże obserwacji ? Ha ! :) Coś mam takie dziwne przeczucie, że w tej być może nieco naciąganej teorii spiskowej, jest niemałe ziarenko, ba!, raczej ziarnisko prawdy.

sobota, 18 stycznia 2014

Rokita

Pamiętacie klasyczne GS-y ? Wiejskie sklepy z asortymentem wszelakim, niezbędnym do życia, gdzie za ladą stała smutna, korpulentna ekspedientka z miną wyrażająca totalne olewanie rzeczywistości ? Były takie, a pewnie i nadal są, jestem o tym przekonany. Jednak to co zwyczajne dla miejscowości sródpolnych, dla miast pokroju mego miejsca nie ziemi już nie jest takie typowe. Natomiast jest taki sklep, jest takie miejsce, które istnieje "od zawsze", które jest nieśmiertelne, mimo że trudno znaleźć tego uzasadnienie. Rokitnica ma swojego "Rokitę" - pawilon handlowy. Jak długo żyję, tak w tym samym miejscu, taki sam jest i tak samo wygląda. Mimo, że oddał w czasach współczesnych część swojego istnienia bankowi, to nadal jest duuuuużym sklepem o powierzchni nie ustępującej zbytnio współczesnym dyskontom. Co jednak w nim najbardziej fascynuje, to fakt, że w ogóle istnieje. Jak taki sklep w erze wolnego rynku i mega-gigantycznych hipermarketów wciąż pływa po powierzchni handlowego oceanu ? To niesamowity wręcz ewenement, który podnosi brwi w niemym zdziwieniu. Zawsze mnie na przykład dziwiła ilość pań i dziewczyn (praktykantek zapewne), które stanowią załogę "Rokity". Takiego zagęszczenia ekspedientek na metr kwadratowy próżno szukać w jakimkolwiek super, czy hiper markecie. A jednak istniał, istnieje i istniał będzie. Jestem o tym przekonany, że jak następnym razem się tam wybiorę - a bywam tam raz na lata (!) - to nadal będzie stał na swoim miejscu ten najbardziej charakterystyczny dla mojej dzielnicy obiekt handlowy.
Ale ja chyba znam tajemnicę tego sklepu. Tego, że mimo zawsze jest bez klientów, to jednak jest potrzebny. Choć trudno mi uwierzyć w ekonomiczne uzasadnienie tego biznesu, to jednak jest silna "potrzeba bycia" tego miejsca. Jest częścią tej małej krainy, jest kotwicą zarzuconą w przeszłości, która stanowi kontynuację, nieprzerwany byt tego naszego zamiejskiego świata. 
Jest też jeszcze jeden powód. Zadam pytanie: Gdzie poszlibyście kupić swojemu dziadkowi elegancką drewnianą laskę, aby podparł swe sterane życiem kości podczas spaceru po parku ? Hę ? Jakiś pomysł ... ? Też bym nie wiedział gdzie się udać (Allegro pomijam w tej analizie ;). A w "Rokicie" lasek do wyboru kilka. I tu jest pies pogrzebany. W tym zapyziałym sklepisku jest taki asortyment, którego na próżno szukać we "współczesnym" markecie. Dam sobie wiele siwych włosów z głowy wyrwać, że takich perełek jest tutaj mnóstwo. Bo naprawdę jest tam tyle gadżetów i zwyczajnie-niezwyczajnych domowych przedmiotów, o których istnieniu już wszyscy zapomnieli, że bliżej "Rokicie" do fantastycznego, pełnego skarbów antykwariatu, niż sklepowi na co dzień. Tak to jest w "Rokicie" - najfajniejszym, najbardziej magicznym sklepie w Rokitnicy. Nawet jeśli nie ma potrzeby robić tam zakupów, to warto czasami wejść i pooglądać.

sobota, 11 stycznia 2014

Pierwsza prawdziwa sobota 2014

Oto nastała - pierwsza tegoroczna, "prawdziwa" sobota. Prawdziwa, bo po krótkim, ale jednak tygodniu pracy. Tygodniu, w który wszedłem z werwą i zapasem sił, co pozwoliło na nadspodziewanie lajtowe dotrwanie do weekendu.
Z dzisiejszych warsztatów psychologicznych na WST: 
"Czym bliższe relacje, czym bliższa osoba, tym mniej musi zrobić, aby zranić. Tym bardziej boli, im bliższa osoba zawodzi. Im większe zaufanie, tym zdrada bardziej bolesna"
Taka prosta myśl, ale jak się tak zastanowić, to nie sposób się z nią nie zgodzić. Te comiesięczne półtorej godziny z panią psycholog, które maja być jedynie zapełnieniem czasu oczekiwania na koniec zajęć dzieciaków, okazują się bardzo fajną alternatywą dla plątania się po galerii "Platana". Trochę wykładu, trochę prezentacji, szczypta dyskusji, pytań i porcja refleksji na "na temat ..." na zakończenie.
Ale mamy sobotę. To dobrze. Szczególnie, że o tej porze domek już wysprzątany na cacy (jutro kolęda!), więc można pomału zluzować i pożytecznie spędzić resztę dnia, wieczoru. To "luzowanie" absolutne nie kłóci się z "pożytecznym spędzaniem". Zamiast zalegnąć dupskiem na sofie, można z kieliszkiem wina w ręku, ale jednak pchnąć pewne "ogólnonarodowe" sprawy do przodu - w ramach dalekosiężnych planów na przyszłość. Co by jednak nie było, to sobota swoje swoiste prawa ma - weekendowe :) 

wtorek, 7 stycznia 2014

Ekskluzywna osiemnastka

To co, to mamy ten 2014 ? Ano mamy ...

Przeżyliśmy Sylwestra i kilka imprez powiązanych, korek od szampana oka nie podbił, a kac (lub kace) przeżyliśmy mocując się z aldehydami, które sprawnie zatruły nastrój sprzed zaśnięcia. Koniec końców - przeżyliśmy spektakl przełomu roku. I żyjemy. Objedzeni, obżarci, przepici, ale żyjemy.

Ale miast zastanawiać się nad tym co nas czeka, jakie to mamy plany, ile osiągniemy, co zdobędziemy, a czego nie, pochylę się chwileczkę nad tym co jednak było, a co właściwie dzisiaj się kończy. Otóż, jak długo żyję życiem wyrobnika - pomijając okresy bezrobotne, czy też chorobowo-szpitalne - nigdy dotąd nie miałem tak długiej przerwy w pracy. Ani święta żadne, ani którykolwiek święty i błogosławiony urlop coroczny, nie był dla mnie tak szczodry, jak kończąca się właśnie przerwa świąteczno-noworoczna. Okres ten podrasowany paroma dniami urlopu właśnie dzisiaj okazał się pełnoletni. Ni mniej ni więcej, właśnie dzisiaj posiadłem cudowną Osiemnastkę, która tak miło pieściła mnie przez ostatnie dwa i pół tygodnia. Rewelacja !
Wypocząłem ? Wypocząłem. Przynajmniej psychicznie. Ale i fizycznie, choć nadmiar tego dobrego nieco zaburzył mój mechanizm zasypiania "na trupa". Kilka ostatnich nocy nie za bardzo przystawało do mej chęci nurzania się w sennych marzeniach. To dosyć sensacyjny dla mnie stan, bo kto, jak kto, ale ja to zasypiam na zawołanie w każdej pozycji, o każdej porze.
Dało mi się we znaki późne wstawanie i biologiczny zegar dnia sfiksował zupełnie. Ale, jak mniemam, po jutrzejszym preludium w Mordorze ledwo przywlekę cielsko do domu, a padnę na sterany pysk.

Pierwszy wpis w tym roku ... Hmm ... Chciało by się jednak coś rzucić górnolotnego o przyszłości, coś podomniemywać, jaki to czeka nas los. Ja mniej więcej wiem, co będzie. I wiem, że będzie to rok szczególny. I wiem to na 100%. W sumie to co mam "zapisane" na ten rok wypełnia całe spektrum oczekiwań. Jeśli coś ponad to jeszcze ma mnie spotkać, to będzie już tylko bonusem raczej. Inaczej - nie oczekuję niczego więcej. Jedyne czego mogę sobie życzyć, to spokoju, względnej stabilizacji ... i jeszcze raz spokoju. Tego mi w zakończonym 2013 baaaaaaardzo brakowało. Może jakiś kurs medytacji, hę ? :))