Przewlekła lordoza spożywcza, która to przypadłość od dłuższego czasu permanentnie mnie prześladuje, w połączeniu ze zbliżająca się okrągła rocznicą urodzin sprawiają, że ostatnimi czasy mniej lub bardziej poważnie zastanawiam się, czy mi się jeszcze chce walczyć o to, aby nieco mniej paskudnym być. Kiedy obliczę swe w lustrze widuję, pity po oczami, znacznie częstszy siwy włos, i policzki jakby nieco nalane, to poddaję w wątpliwość szanse na reaktywację siebie samego w wersji (dla siebie samego) akceptowalnej. I trochę pary mi brak, aby raz jeszcze uruchomić maszynę zmian ... na lepsze.
No bo czy mi się jeszcze che? Czy warto? Pewnie warto, bo każde starania w tym kierunku podjęte ku zdrowotności większej niechybnie by mnie poniosły. Jednak trudniejsze jest pytanie o chęci. Tutaj już niestety przegrywam z brakiem motywacji, która by to mogła wygrać ze słabością mą własną. Szczególnie, że moje starania, zapalony mimochodem ogień zgasł wraz z kontuzją niewielką, acz bolesną. Bolesną zwłaszcza dla duszy, bo łzy wyciskająca nie fizyczne, a duchowe.
No ale czy aby jednak warto się jeszcze szykować, napinać chuderlawe mięśnie, na walkę z samym sobą? W sumie to etap samczych polowań dawno minął. Stadko z wierną Łanią założone, z lekka odchowane, a jednak z nowym świeżym przypływem krwi - rzec by można "noszące znamiona wskazujące na rozwojowy charakter". Czy w takim przypadku mam li się jeszcze męczyć dla próżnej samczej dumy, aby to lordozę spożywczą odegnać i wypinać pierś mniej sflaczałą, hę? Dobra, dobra, coś tam bąknąłem przecież o zdrowotności ciała nieco skatowanego, wiem. To chyba ostatni powód, rzec by można reduta Ordona, która jeszcze broni pomysłu, aby może jeszcze jeden, ostatni raz, spiąć pośladki i pomyśleć, jak do ku*** ****y wyjść z tego fizycznego marazmu i, jak odrodzić się jak feniks z popiołu, z cielesnością, której sam przed sobą się ... jednak wstydzę.
Próżność. Ale podyktowana jednak trochę faktem, że ja nie czuję się aż tak bardzo na te okrągłe lata z kalendarza wynikające. Cały czas mam swój obraz (oczywiście zanim w lustro spojrzę...) zapisany w głowie, nieco innym pędzlem i kolorami malowany. To nic, że pesel mówi co innego, ja tam sam dla siebie całkiem nieprzechodzony rocznik jeszcze jestem. Czasami śmieję się sam z siebie, gdy uzmysławiam sobie stan swojego licznika. Ale, którego licznika nie można przekręcić, hę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz