O tak!
Ostatnimi czasy wiele tematów krąży mi pod czaszką. Z natury raczej paskudnych, tak jak tzw. opieka zdrowotna, albo trudnych, jak wiara i religia. Nie mówiąc już o egzystencjalnym chłamie, bo to temat tak rozjechany, przerobiony w każdą stronę, że każdy kolejne wypociny trudno ubrać w świeży powiew myśli. Na wszystko to oczywiście przyjdzie pora, być może nawet bardzo szybko, ale dzisiaj nieco bardziej kolorowo i optymistycznie. Długi weekend.
Właśnie się kończy. A był na miarę czasów mych osobistych ... na wypasie. Abstrahując od zachcianek i marzeń mniej lub bardziej z kosmosu, przymierzając realnie skrojony frak, nie mogło być lepiej. Ani dnia zmarnowanego, ani godziny przegnitej na kanapie, tylko całe cztery dni poza domem, na łonie natury, ze słońcem, gorącem i towarzystwem właściwym. Wszystkie cztery ucztując, śmiejąc się, bawiąc; znajomi, rodzina; dzieci w siódmym niebie. Czego więcej chcieć? Ponieważ ja to niewiele oczekuję od życia, tym bardziej w mojej skali ten weekend był jazdą na całego. I nie waham się w tym stwierdzeniu.
Najedzony; przegrillowany do cna - niechaj nikt mnie namawia teraz na kolejnego grilla ... Przynajmniej do kolejnego weekendu :))) Naładowany słońcem i jasnością i sytością błękitu - oczy pieką, jak po zejściu z biało-piaskowej plaży. Ze skórą podrażnioną gorącem i promieniami UV - choć chowałem się raczej w cieniu drzew. Z głową huczącą wszystkimi dźwiękami przyrody, ptaków, wiatru, ale też przejeżdżających w pobliżu towarowych pociągów (taki bonus). Wszystko to składa się na wrażenie, jakbym przez ostatnie dni był na ... prawdziwym urlopie. Tak, nie naciągam sytuacji na świetny efekt. Naprawdę czuję się, jakbym był w trakcie urlopu, z całym bagażem pozytywnych, rozedrganych wrażeń, ale i zmęczenia tak swoistego dla wakacyjnego odpoczynku od codzienności.
Cztery dni. Skondensowana pigułka wrażeń. Nic wielkiego. Nic wydumanego. Prosto i zwyczajnie. A jakże skutecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz