FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

poniedziałek, 23 listopada 2015

Mrozem ich! !

Słowniczek na poczet niniejszej publikacji:
Islamista = terrorysta
Uchodźca -> nie-terrorysta
Tak dla jasności, żeby nie było niedomówień ...

Spadł pierwszy listopadowy śnieg. Mimo, że piździ niemożebnie, to jednak szybko biały syfek spłynął do poziomu kałuż. To dobrze. Ale z drugiej strony, tak patrząc na potrzebę chwili - a potrzeba ta WIELKA dla Świata jest - to sroga zima mogłaby przysporzyć więcej pożytku, niż trosk udręczonej Europie.
Tak sobie miarkuję, trochę żartem choć do śmiechu mi nie ma, że srogi mróz, śniegi i zimowa aura po prostu, mogłaby nieco ostudzić werwę plugastwa, które tak ochoczo nawiedza Stary kontynent, by z mordem w oczach, zabijać jej potulne owieczki. Islamiści-terroryści, ci naturalni, z ciepłych stron - nie europejczycy, którzy przeszli na ciemną stronę mocy (tfu!) - zapewne nie za bardzo lubią temperatury zbyt niskie. Może mróz by ochłodził ich zorane nienawiścią dusze, zamroził zapalniki bomb, lodem zapchał lufy kałasznikowów. Jeśli tego robactwa Europejczycy nie mają jaj zatrzymać własnymi karabinami, to wołajmy o pomoc Panią Naturę !
A tak na poważnie. To wydaje mi się, mam taką nadzieję, że nadchodząca zima spowolni tą migracyjną falę z bliskiego wschodu i afrykańskiej północy. Zarówno Uchodźców mniej będzie, jak i w tej masie ukryty odsetek islamistów, też powinien być mniejszy. Taka na matematyczną logikę biorąc. W mniejszym tłumie trudniej się ukryć.
Tak też dzisiaj w długiej, zakorkowanej drodze do domu sobie rozmyślałem. Jakże szybko synonimem "państwa zła" stała się Syria. W jak prosty sposób stała się na wieki skojarzeniem negatywnym sama nazwa tego państwa. Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie wszyscy Syryjczycy są sobie winni zrujnowania wizerunku własnego kraju, ale to się już stało i nie odstanie. Ci którzy akurat do tego doprowadzili bez wątpienia mają to w dupie, bo ich czarcim czarnym duszom królestwo ichnie boskie bliższe, choć ziemski rozpiździel uskuteczniają. Szkoda. Naprawdę szkoda kolejnego państwa, które z urokliwego miejsca na ziemi, stała się kolejnym klockiem "osi zła" na mapie tego podłego Świata.

Gdzieś wyczytałem ... albo usłyszałem, nie pamiętam, że problem z islamistami, a szerzej z samym islamem, bierze się stąd, że Europa jest w tym, a nie innym miejscu w rozwoju swojej cywilizacji. Islam jaki jest, taki zawsze był. Trwa w swych średniowiecznych okowach zapalczywej wiary w to, że innych, obcych trzeba zwalczać. Za wszelką cenę. Cywilizacja europejska wieki temu potrafiła się temu przeciwstawiać. Gdy islam walił dzidą w jej drzwi, to wyciągało się szable, miecze, zakładało husarskie skrzydła na lśniące zbroje i ruszało się na wojnę w obronie chrześcijańskiej (w najlepszym tego słowa znaczeniu) Europy, naszego domu, naszego świata, kultury, cywilizacji. Czasami się spuszczało niewiernym łomot, czasami samemu zbierało wpierd**, ale nigdy nie "odstawiało się nogi", że tak piłkarskim żargonem polecę. Po każdym zebranym wpier**lu był czas zemsty i tryumfu. Dlatego trwamy.
Minęły wieki. I co? Poszliśmy tak daleko do przodu, tak wyśrubowaliśmy własną kulturę, tak uwierzyliśmy w wyższość dobra nad złem, że pozwoliliśmy zardzewieć i skruszeć naszym mieczom. Wiara, że nie są nam już potrzebne doprowadziła nas na skraj wojny, której zaranie mamy nieszczęście obserwować. Dzisiaj już islamiści nie tłuką dzidami do naszych drzwi, dzisiaj roztrzaskują je bombami. A my chcemy wojować pękami kwiatów, bo "tylko dobrem zwyciężysz zło". Cóż za naiwność! 

piątek, 20 listopada 2015

Małe walizeczki, smartfony i olejna orzech

Byłem w stolycy. Wczoraj.
Takie obrazki, spostrzeżenia, myśli w kolorycie anarchistyczno-apokaliptycznym mi towarzyszyły i się ... zaszyły.
Wsiadałem do pociągów, spacerowałem po dworcach, po peronach. Miałem sporo okazji obserwować dziwny "zjawiskowy ruch społeczny" podszyty, jak mniemam, modą chyba, bo nic innego mi do głowy nie przychodzi. Nazwałbym to zjawisko socjologiczne syndromem "walizek na kółkach". Ja wiem, że teraz kółka w walizkach to absolutny must have dzisiejszych czasów. Nawet jeśli walizka ma rozmiary kosmetyczki, do której trudno upchać butelkę szamponu, to jednak kółka i długą wyciąganą rękojeść posiadać powinna. I tak turkoczą w tę i nazad po kamiennych holach dworców, obijają się po schodach, szurają po peronach tworząc nową muzykę przedpodróżną zagłuszającą nawet panią Krysię z megafonu. I niech tak będzie, skoro tak jest, tak ma być, niech jest. Ciągnięta za sobą walizka w ręku starszej pani, lub chuderlawej dzierlatki, jakoś nie dziwi. Natomiast jak wytłumaczyć to zjawisko saszetki na kółkach, gdy ciągnie ją dobrze wyrośnięty facet, taki co któremu podskoczyć byłoby samobójstwem, hę? Raz się uśmiechnąłem. Drugi raz też. Ale gdy jeden za drugim wielki jegomość ciągnie takie maleństwo na kółkach, to już zaczynam się zastanawiać: WTF? A już, jak zobaczyłem, że dwa metry po peronie, potem złożenie z trzaskiem rączki, do łapy; dwa stopnie do wagonu, trzask! - rączka rozłożona; trzy i pół metra od wejścia do wagonu do drzwi przedziału znowu na kółkach; trzask! - złożona rączka ... I w drugą stronę: chudziutkim korytarzem wagonu jechana, trzask!; po peronie pięć metrów do schodów na kółkach, trzask! ; u dołu schodów - znowu na kółka, a pamiętajmy że to to tylko saszetka na kółkach, nie podróżna waliza. I mężczyźnie na spółkę z niewiastami jadą tymi maleństwami, i jadą, i jadą. Czepiam się ?
Smartfony. Na dworcach, ma peronach, a już najbardziej w pociągach. W wagonach i przedziałach są najbardziej zaraźliwe. Wystarczy, że jedna osoba wyciągnie telefon, a już wszyscy współpodróżnicy sięgają do kieszeni, torebek. I już mamy obraz tak komiczny i tragiczny zarazem. Wszystkie łby pochylone, oczy wbite w ekrany, palce suwające w lewo, prawo, do góry i na dół. Kiedyś tego nie zauważałem, a tym razem tak mnie dziabnęło w oczy, że sam z niesmakiem wpakowałem swojego fona do kieszeni. Jedna dziewczyna ekstrawagancko czyta książkę. Zawstydziłem się. Dlaczego ?
Skład pociągu z Katowic, do Gliwic. Takie jeszcze się zdarzają, że bardziej wiekowe ode mnie. Niesamowity rupieć. Toczący się po torach z takim łomotem, że wszystkie wnętrzności aż drżą. W środku nieustanny stroboskopowy taniec migających świetlówek, które przygasają, jak tylko pilot tego pojazdu mocniej przygazuje. Wnętrze odnowione w sposób tak ordynarny, że aż trudno nie zauważyć laminatu przykręcanego zardzewiałymi wkrętami, a bordowy skaj na siedzeniach przyprawia o mdłości. Nic jednak nie przebije renowacji metalowych elementów, półek, ram okien, uchwytów i rurek, które wprawną ręką jakiegoś pana Henia, zostały muśnięte pędzlem olejną w kolorze orzech - ręczna robota, rzemiosło niemalże. I zawartość w postaci masy podróżnej, która doskonale wkomponowała się w ten krajobraz nędzy i rozpaczy. Podróżni jacyś tacy ... zje****, do cna zdołowani. Nagrać jeno obraz i gotowy klip do najbardziej smutnej pieśni, jaką można napisać. Z radością wysiadłem z tego pociągu.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Osobisty nieponiedziałek

Dobiega końca. Dzień, który na przekór kalendarzowi nie był poniedziałkiem. Bo poniedziałek, to nie dzień w kalendarzu. To stan duszy.
Chodzi o to, że rozpocząłem tydzień zupełnie nietypowo. Miast przemierzać szlaki Mordoru, ja wybrałem towarzyszenie Pierworodnej w jej zmaganiach ze słowem mówionym. Ni mniej ni więcej, dzisiaj w Domu Kultury Nr 2, a konkretyzując bardziej, w klimatycznej "Piwnicy Rysia", Pierworodna brała udział w kolejnej odsłonie Ligi Recytatorów. Było nieźle, ba, było dobrze. Powiem szczerze, niby tylko szkolniaki w  wieku różnym recytują wiersze wszelakiej proweniencji, ale fajnie jest tak zejść z ulicy, wyjść z codziennej szamotaniny, i posłuchać, posiedzieć, wyciszyć się (nawet). Naprawdę fajnie spędzony czas.

Nie było więc dzisiaj poniedziałku. Za to jutro ... No tak. Ci wszyscy, którzy dzisiaj tradycyjnie odpokutowali początek tygodnia, przełknęli gorzką poniedziałkową pigułkę, mają to już za sobą. A ja jutro w dwójnasób doświadczę odwleczoną egzekucją weekendu. Już szykuję się na ból istnienia. Szczególnie, że czasy teraz takie, że wódka jest niezdrowa ... bardzo. 

P.S.
Reagując na bogactwo kilogramów nadmierne, jestem dzisiaj bez kolacji. To znaczy, że nastrój mam nienajlepszy. Gryzę !!!

A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- Listopad w pełni. Klasyczny. Dzień nurzający się "w tym wietrze syfu z listopada". Brrr ....

niedziela, 15 listopada 2015

Against the ciasto

Się stało.
Wlazłem na wagę.
Status o 2,5 kg bardziej wagowy, niż to miało kiedykolwiek dotąd miejsce. Poważna sprawa. Trochę mnie to przygnębiło. To, że ostatnimi czasy nie wchodziłem regularnie na wagę jeszcze nie znaczy, że na taką oto zasłużyłem sobie niespodziankę. Tak się nie godzi traktować ... samego siebie.
Pytanie: co dalej? 
Hmm ... No raczej nie można zamieść tego pod dywan. Tylko jak do tego podejść, z której strony przywalić, żeby znokautować problem? Jeszcze nie wiem. Ale jedno jest pewne. Ostatnimi czasy, a trwa to już tygodnie, maraton ciast i słodyczy w którego to sidła dałem się wciągnąć, z całą pewnością miał wpływ na przekroczenie granicy, której dotąd nigdy nie naruszyłem. Pierwsze więc co muszę zrobić, to wypowiedzieć wojnę ... słodyczom. A więc do boju! 
Od jutra ... 
Ale do północy jeszcze pół godziny, więc ostatnia szklaneczka coli przed snem nie będzie chyba oznaką słabości, heh! :)

sobota, 14 listopada 2015

Boski Jarosław

Wszyscy drą łacha z Jarka, że niby tak wszyscy mu w dupę włażą, wszyscy wiadomej proweniencji oczywiście, co bym uczciwych Rodaków nie uraził uogólniając zbytnio. Nawet ten najważniejszy, przez Naród wybrany - o zgrozo! - Andrzej, który osobą swą parszywą, piękny nasz kraj splugawił. Swoją drogą, to jeszcze takiej czołobitności nie widziałem w całej historii naszej polskiej demokracji, co stawia Andrzeja na pozycji lekko-pół-poważnej. 
I tak hołubią Jarka i świeccy wszelkich stanów (z właściwą oczywiście spinką w klapie), i mężowie i żony, a także duchowni czy też uduchowieni przez jedną jedyną prawdę, że "nikt ich nie przekona, że biała jest białe, a czarne jest czarne". 
Jarek nabiera cech niemalże boskich. I wcale nie przesadzam. W trzech osobach się objawia maluczkim. Raz, jako Prezes. Drugi raz, jako Prezydent Jarosław pod postacią Andrzeja, który jak widać zapomniał, że jest bezpartyjny (!) i swoje jestestwo i urząd pełniony oddał uniżenie Jarosławowi, jako hołd lenny i poddańczy. Trzeci raz, jako Premier Jarosław pod postacią Beaty, która nawet nie stara się ukryć, że cielesność swą i tak mało atrakcyjną, oddaje panu swemu jedynemu.
I tak nam się Jarek w trzech osobach jawi i z miną kpiąco-nienawidzącą spogląda zza pleców niby wyższych od siebie, a jednak do pięt mu niedorastających. Zawżdy to prawda nie od dziś znana, że sterować z tylnego siedzenia jest znacznie fajniej, niż oficjalnie kręcić ciężką kierownicą małymi rączkami i deptać oporne pedały (nie mylić z pederastami, ... chociaż ...).
Ehh, tak to się porobiło, że jedynie wzdychać się chce i rozglądać się już warto za kremami na cerę naczynkową, bo czerwienić się nam będzie nie raz, i nie dwa, a czym dalej w las, tym więcej drzew.

A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- W nocy z piątku na dzisiaj we Francji terroryści z Państwa Islamskiego przeprowadzili serię zamachów, w którym zginęło 128 osób, a 99 kolejnych jest w stanie krytycznym ...

wtorek, 3 listopada 2015

Bitter-Sweet

Śmiem wątpić, że ADHD jednak przestał istnieć. Szczególnie po takim dniu, gdy chce się jedynie wpełznąć pod jakiś kamień i zniknąć. Na ukojenie może tylko odrobina słodyczy darowanej domowej wiśniowej nalewki, której mocy można domniemywać jedynie po tym, jak długo przełyk rozgrzewa. Teraz już jest nieźle, bo młodsze "ADHD" śpi, a starsze chyba wreszcie zasypia. Najlepsza z Żon zażywa kąpieli, a ja próbuję ogarnąć się z materiałem na jutrzejszą lekcję języka Szekspira.
A co poza tym ? 
Zadumany początek miesiąca. Świeczki zapalone, paciorki zmówione. Piękna pogoda nam się trafiła, słoneczna i ciepła, mimo wiatru, który nieco rozczochrał włos na głowie. Zresztą od paru dni pogoda bardziej wrześniowa, niż listopadowa. I tak ma być jeszcze przynajmniej do końca tygodnia.
Refleksja bardziej nad żywymi, niż nad tymi w zaświatach. Ci co odeszli w niebie mają i tak dobrze, a ci którzy trafili do piekła, to wierzę, że nie za niezbyt żarliwe świętowania dni świętych, czy zjedzenie parówki w piątek, więc ... Natomiast o żywych, to jak najbardziej myśleć się chce, i warto. Szczególnie, jak własnymi oczami obserwuję, jak coś nierozerwalnego (takie się wydawało) dogorywa, a właściwie już sczezło. Niby bezpośrednio mnie nie dotyczy, a jednak niesamowicie dotyka, do samego wnętrza. Burzy to moją wizję na to, że pewne rzeczy zdarzają się tylko "komuś" tak abstrakcyjnemu, że bardziej z krainy filmu i książki, niż z realnego życia. Czym starszy jestem, tym bardziej mam (miewam? miałem? ...) przekonanie, że nic mnie już nie zaskoczy - nic bardziej mylnego.
W pracy jako-tako. Nowe twarze. Pytanie ku czemu to wszystko zmierza. Koniec roku już bardzo wyczuwalny, z całym bagażem niemiłych doznań z tym związanych. Będzie ciężko, pewnie ciężej niż zwykle. Składa się na to cały splot zdarzeń z mijającego roku, który darmo by próbować streścić w kilku zdaniach. Jest, jak jest, trzeba się z tym jakoś zmierzyć. Czasami mam na to siłę, czasami mniej ... zwłaszcza w poniedziałki, choć tym razem to ten wtorek był "bardziej". 

A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- Górnik, po 14 kolejkach jest na ostatnim miejscu w tabeli ekstraklasy