Dobiega końca. Dzień, który na przekór kalendarzowi nie był poniedziałkiem. Bo poniedziałek, to nie dzień w kalendarzu. To stan duszy.
Chodzi o to, że rozpocząłem tydzień zupełnie nietypowo. Miast przemierzać szlaki Mordoru, ja wybrałem towarzyszenie Pierworodnej w jej zmaganiach ze słowem mówionym. Ni mniej ni więcej, dzisiaj w Domu Kultury Nr 2, a konkretyzując bardziej, w klimatycznej "Piwnicy Rysia", Pierworodna brała udział w kolejnej odsłonie Ligi Recytatorów. Było nieźle, ba, było dobrze. Powiem szczerze, niby tylko szkolniaki w wieku różnym recytują wiersze wszelakiej proweniencji, ale fajnie jest tak zejść z ulicy, wyjść z codziennej szamotaniny, i posłuchać, posiedzieć, wyciszyć się (nawet). Naprawdę fajnie spędzony czas.
Nie było więc dzisiaj poniedziałku. Za to jutro ... No tak. Ci wszyscy, którzy dzisiaj tradycyjnie odpokutowali początek tygodnia, przełknęli gorzką poniedziałkową pigułkę, mają to już za sobą. A ja jutro w dwójnasób doświadczę odwleczoną egzekucją weekendu. Już szykuję się na ból istnienia. Szczególnie, że czasy teraz takie, że wódka jest niezdrowa ... bardzo.
P.S.
Reagując na bogactwo kilogramów nadmierne, jestem dzisiaj bez kolacji. To znaczy, że nastrój mam nienajlepszy. Gryzę !!!
A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- Listopad w pełni. Klasyczny. Dzień nurzający się "w tym wietrze syfu z listopada". Brrr ....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz