Byłem w stolycy. Wczoraj.
Takie obrazki, spostrzeżenia, myśli w kolorycie anarchistyczno-apokaliptycznym mi towarzyszyły i się ... zaszyły.
Wsiadałem do pociągów, spacerowałem po dworcach, po peronach. Miałem sporo okazji obserwować dziwny "zjawiskowy ruch społeczny" podszyty, jak mniemam, modą chyba, bo nic innego mi do głowy nie przychodzi. Nazwałbym to zjawisko socjologiczne syndromem "walizek na kółkach". Ja wiem, że teraz kółka w walizkach to absolutny must have dzisiejszych czasów. Nawet jeśli walizka ma rozmiary kosmetyczki, do której trudno upchać butelkę szamponu, to jednak kółka i długą wyciąganą rękojeść posiadać powinna. I tak turkoczą w tę i nazad po kamiennych holach dworców, obijają się po schodach, szurają po peronach tworząc nową muzykę przedpodróżną zagłuszającą nawet panią Krysię z megafonu. I niech tak będzie, skoro tak jest, tak ma być, niech jest. Ciągnięta za sobą walizka w ręku starszej pani, lub chuderlawej dzierlatki, jakoś nie dziwi. Natomiast jak wytłumaczyć to zjawisko saszetki na kółkach, gdy ciągnie ją dobrze wyrośnięty facet, taki co któremu podskoczyć byłoby samobójstwem, hę? Raz się uśmiechnąłem. Drugi raz też. Ale gdy jeden za drugim wielki jegomość ciągnie takie maleństwo na kółkach, to już zaczynam się zastanawiać: WTF? A już, jak zobaczyłem, że dwa metry po peronie, potem złożenie z trzaskiem rączki, do łapy; dwa stopnie do wagonu, trzask! - rączka rozłożona; trzy i pół metra od wejścia do wagonu do drzwi przedziału znowu na kółkach; trzask! - złożona rączka ... I w drugą stronę: chudziutkim korytarzem wagonu jechana, trzask!; po peronie pięć metrów do schodów na kółkach, trzask! ; u dołu schodów - znowu na kółka, a pamiętajmy że to to tylko saszetka na kółkach, nie podróżna waliza. I mężczyźnie na spółkę z niewiastami jadą tymi maleństwami, i jadą, i jadą. Czepiam się ?
Smartfony. Na dworcach, ma peronach, a już najbardziej w pociągach. W wagonach i przedziałach są najbardziej zaraźliwe. Wystarczy, że jedna osoba wyciągnie telefon, a już wszyscy współpodróżnicy sięgają do kieszeni, torebek. I już mamy obraz tak komiczny i tragiczny zarazem. Wszystkie łby pochylone, oczy wbite w ekrany, palce suwające w lewo, prawo, do góry i na dół. Kiedyś tego nie zauważałem, a tym razem tak mnie dziabnęło w oczy, że sam z niesmakiem wpakowałem swojego fona do kieszeni. Jedna dziewczyna ekstrawagancko czyta książkę. Zawstydziłem się. Dlaczego ?
Skład pociągu z Katowic, do Gliwic. Takie jeszcze się zdarzają, że bardziej wiekowe ode mnie. Niesamowity rupieć. Toczący się po torach z takim łomotem, że wszystkie wnętrzności aż drżą. W środku nieustanny stroboskopowy taniec migających świetlówek, które przygasają, jak tylko pilot tego pojazdu mocniej przygazuje. Wnętrze odnowione w sposób tak ordynarny, że aż trudno nie zauważyć laminatu przykręcanego zardzewiałymi wkrętami, a bordowy skaj na siedzeniach przyprawia o mdłości. Nic jednak nie przebije renowacji metalowych elementów, półek, ram okien, uchwytów i rurek, które wprawną ręką jakiegoś pana Henia, zostały muśnięte pędzlem olejną w kolorze orzech - ręczna robota, rzemiosło niemalże. I zawartość w postaci masy podróżnej, która doskonale wkomponowała się w ten krajobraz nędzy i rozpaczy. Podróżni jacyś tacy ... zje****, do cna zdołowani. Nagrać jeno obraz i gotowy klip do najbardziej smutnej pieśni, jaką można napisać. Z radością wysiadłem z tego pociągu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz