Pandemia pandemią, a świat
najnormalniej w świecie, we własnym standardowym tempie, stacza się
uroczo.
W zeszłym tygodniu przemknął przez
internety artykuł, ba, raczej newsowa wzmianka, że jeden z
amerykańskich dziennikarzy, niejaki Charles M. Blow, postawił tezę,
że postać sympatycznego skunksa w „Zwariowanych melodiach” w
sposób niedopuszczalny „normalizuje” gwałt. Postać swawolnego
lowelasa, który adoruje wszystkie biało-czarne zwierzątka, goni za
nimi, przytula, stara się całować jawi się imć dziennikarzowi,
jako ucieleśnienie gwałciciela (sic!). A ja się pytam: jak bardzo
trzeba być popierd***m, jakim trzeba być zwyrolem, żeby doszukiwać
się w kreskówce aprobaty czy wręcz pochwały dla takich zachowań?
Co siedzi w głowie takiego gościa, że stawia takie tezy, że
naraża swoją reputację na jakże zasłużone potępienie, ekhm,
zdrowych? Czy to tylko desperacka clickbait’owa próba
przyciągnięcia uwagi potencjalnego odbiorcy? Czy to jedynie
pragnienie tego, aby „nieważne jak, ale żeby mówili”? Mam
nadzieję. Nadzieję w tłustym cudzysłowie, bo tak małostkowa,
miałka, słaba motywacja jest jeszcze do przełknięcia, natomiast
gorzej, jeśli imć dziennikarz jest autentycznym zwyrolem, którego
trzeba izolować i leczyć.
Temat z nieco innego zakątka gonienia
za polityczną poprawnością level absurd. Też wiadomość z
ostatnich dni. Koncern Unilever ogłosił - ta-dam! - że rezygnuje z
używania na swoich produktach określenia „normalne, normalny…
itp.”. Czyli, nie będzie już szamponu do włosów „normalnych”,
kremu do cery „normlanej”, czy żelu do golenia dla skóry
„normalnej”. Motywacja jest dosyć przewidywalna. Otóż,
określenie że coś jest dla „normalnego” może wywoływać u
niektórych klientów negatywne odczucia, czy wręcz poczucie
wykluczenia (sic!). Czyli, jeśli ja, którego cera być może „nie
jest całkiem normalna” stanę w Rossmannie przed regałem z żelami
do golenia i sięgam po żel dla cery wrażliwej, to w poczuciu
wstydu i zażenowania decyduję się na produkt pośledniej jakości,
bo odbiegający od kanonu „normalności”. Czy tak? To tak, jakby
kupując w aptece kondomy, czerwieniąc się prosić o te w rozmiarze
extra small, zamiast na porządnego wielkiego kutasa? Chyba mniej
więcej tak by to miało być – jeśli dobrze odczytuję tok
myślenie Unilever. Dobrze, że w dobie pandemii musimy nosić
skrywające nasze oblicza i wstyd maski, bo dopóki nie znikną ze
sklepów produkty „dla normalnych” dopóty nie kupię szamponu do
włosów przetłuszczających się z otwarta przyłbicą. Całe
szczęście że znikną te wredne produkty dla „normalnych” i
wszyscy będą czuć się … dobrze … i normalnie. Acha, zakładam
że postulat Unilever nie jest fake newsem, bo brzmi całkiem
prawdopodobnie w tych chorych czasach. A jest przecież prostsze
rozwiązanie. Proponuję aby wszystkim produktom bez atrybutu
normalności dodać dopisek „extra”, „inclusive”, „dla
białych ludzi, którym dobrze się powodzi, a niekoniecznie są
normalni”, albo po prostu „dla lepszych”. Ha!
I jeszcze jeden kolorowy newsik.
Posiadaczka niebanalnej powierzchowności, będąca obiektem
westchnień wszystkich facetów z listy wszelakich odmianach płci z
zestawem chromosomów XY, ale zapewne i niejednej mniej lub bardzie
dookreślonej niewiasty, powiła nie tak dawno maleństwo. Emily
O’Hara Ratajkowski, bo o niej mowa, nie wiem czy przez sentyment do
swojsko brzmiącego nazwiska, czy też sugerując się ładną buzią,
w mojej percepcji jawiła się jako osoba, hmm, rozsądna, fajna,
taka… no ok – żadnych ku temu podstaw nie miałem, ale tak ją
postrzegałem. Do czasu. Albowiem pani Emily stwierdziła, że swe
nowo narodzone dziecko będzie wychowywała w duchu neutralności
płciowej. Znaczy to mniej więcej tyle, że do 18-go roku życia nie
będzie „narzucała” swemu dziecku płci. Jak dorośnie i
zdmuchnie osiemnaście świeczek na urodzinowym torcie, to owo
latorośle (owa latorośl) oznajmi kim i czym jest i … i mama to
przyjmie. Abstrahując już od faktu, że pewnie owo dziecko gdzieś
jeszcze przed przedszkolem zorientuje się, że ma siusiaka (albo
nie) i niezbyt mu blisko (albo odwrotnie) do różu, to zastanawia
mnie fakt czysto praktycznego podejścia mamy do wychowywania
dzieciaka w realnym świecie. W każdym bądź razie trochę dziwnie
będzie wyglądał podrostek (podrostko…?), owo dziecko, uczące
się golić pierwszego wąsika i wycierające krem do golenia we
własną spódniczkę. Z drugiej strony, to są też plusy – będzie
mogło korzystać z dowolnej toalety publicznej, a co więcej
zgłaszać zażalenia, że w damskiej nie ma pisuaru. Albo jeszcze
bardziej popuszczę wodze fantazji, ha! Niech ten, ta, to gdzieś tam
w liceum zrobi swej zdecydowanej na płeć koleżance
dzieciaka, ale będzie się bronił, że to nie on, że niby jak
skoro on poczuwa się być, ekhm, samicą niezdolną do kreacji
nowego życia tym … czymś. Tym, co to, mu się majda pomiędzy
nogami, a co to tylko narzucony ideologicznie i z premedytacją przez
zatwardziałe darwinowskie tradycjonalistyczne betony narząd,
którego ono nie chciało, nie chce i nie będzie chciało!
Mało? Proszę bardzo.
Któż nie pamięta animacji Disneya takich jak „Dumbo” czy „Piotruś Pan” ? Niezliczone
rzesze dzieciaków wychowało się na tego typu produkcjach i nawet
dzisiaj, w wieku doskonale już dojrzałym, wspomina je z sentymentem
i żalem, że „teraz już takich bajek się nie kręci”. No tak.
Tylko okazało się, że takimi oto produkcjami indoktrynowano całe
pokolenia maluchów zaszczepiając im systemowy rasizm. Serio???!!!
Katalog Disney’owskiej autocenzury pewnie nie domknie się tak
szybko i niejeden tytuł z naszego dzieciństwa znajdzie się na
liście wyklętych. A filmy dla doroślejszego widza? A „Przeminęło
z wiatrem”? Ha! Klasyka! Majstersztyk! Uwielbiany przez miliony …
a jednak niepoprawny politycznie na tyle, że w dzisiejszych czasach
należy się go wstydzić. Serio??? No to idziemy dalej. Czy w wieku
pacholęcym z wypiekami na twarzy przeżywaliście przygody razem ze
Stasiem i Nell? Oj, to niedobrze, niedobrze … Otóż „W pustynie
i w puszczy” – cytuję – „… uczy pogardy, braku
szacunku i poczucia wyższości nad każdym, kto nie jest białym
chrześcijaninem”. No to się teraz dowidzieliście, jak
wcześniej się nie zetknęliście z tym twierdzeniem, które nie
jest cytatem z jakiejś ekstremistycznej organizacji, a z
wykształconej, światłej kobiety, bo nauczycielki, której nazwiska
celowo nie przytoczę. Jak już wiecie, to zastanówcie się jeszcze
czy przypadkiem nie czytacie swojemu dziecku wierszyka „Murzynek
bambo”. Chyba sobie nie zdajecie sprawy jak szkodliwym jest to
dzieło dla rozwoju waszego malucha! „Mein Kampf” to przy nim
artykuł z „Bravo girl”. Toż to chyba najbardziej jaskrawy
przykład rasistowskiego pamfletu o wyższości białej rasy!
Poprawność polityczna…
Zawsze się miałem za człowieka
ogarniętego, o światopoglądzie zdrowym i roztropnym. Świat, który
mnie otacza, przyjmuję z pokorą, a bliźnich ze zrozumieniem.
Świadomy swych wad nie doszukuję się ich w innych. Co więcej,
uważam, że ludzie są z natury dobrzy, co najwyżej głupi na co
większego wpływu nie mają. Przy liberalne podejściu do człowieka
i zajęciu miejsca pośrodku światopoglądowej zawieruchy, zawsze
stroniłem od ekstremum w jakiejkolwiek postaci. Butnych Czarnych (…
i nie Murzynów mam na myśli, if you know what I mean), groteskowych
Brunatnych, czy Tęczowych zadymiarzy trzymam na dystans niezbędny
do ochrony własnej sfery bezpieczeństwa (nie mylić ze strefą komfortu!). Ale nie walczę o ich
nawrócenie. Wiem, że głupoty nie zwalczy się reakcją na tym
samym poziome wrażliwości (lub jej braku), a nie czuję się na
siłach, i nie czuję misji, zbawiania świata. Jestem przeciętny do
bólu i centrowość mych poglądów uważam za wartość nie do
przecenienia w dzisiejszych chorych na „bycie innym” czasach.
„Bycie innym”
W jakich czasach nam przyszło żyć,
gdy wartością samą w sobie jest zajęcie najbardziej ekstremalnej
światopoglądowej postawy? Daleki jestem od piętnowania, bo każdy
wybiera swoją drogę przez życie, ale staram się zrozumieć. Co ma
na celu, a tak samo, gdzie tkwi źródło ciągot do burzenia starego
i kreowania najbardziej wydumanych, bądź budzących skrajne emocje
postaw? Rewolucjonizm mentalny, społeczny, logiczny, który
nierzadko staje w kontrze do nauki, dogmatów i zdrowemu rozsądkowi.
Nic nie ma wartości, lub każda wartość jest godna dewaluacji,
odrzucenia, przemodelowania. Siła odśrodkowa kręcącej się
karuzeli kumuluje, prasuje i odsącza od treści te ekstremalne,
młode i czasami może i wartościowe idee, pozostawiając z nich
twarde, niestrawne mentalne gnioty. Po dwóch stronach barykady stają
naprzeciwko siebie zapatrzone w samych siebie obozy, które za własne
widzenie świata są gotowe zabić. I nieważne, czy będą pluć
tęczowym jadem, czy strzelać brunatnymi pociskami z przystrzyżonym
wąsikiem – jedni drugich warci. Pośrodku my.
Mam wrażenie, że cywilizacji zaszła
tak daleko, że nie ma pomysłu na dalszy marsz. Tak trochę, jak
chyba najbardziej rozwinięte społeczeństwo japońskie, które
staje się areną chyba najbardziej wyuzdanych eksperymentów z
własną tożsamością kulturową, społeczną i szukaniem drogi do
następnego poziomu gry. Ale o ile azjatyckie ekstrema są dla nas li
tylko ciekawostką, to podobne zmiany w zachodnim kręgu kulturowym
budzą już większe – i słusznie – emocje. Tocząca się od
dłuższego czasu dyskusja o płci i tożsamości płciowej, która w
skrajnych przypadkach nie tylko mnoży w nieskończoność kolejne
jej przejawy, ale i dopuszcza świadome i arbitralne określenie
własnej płci na podstawie „widzi mi się”. Co więcej,
wydawałoby się, że biologiczne określenie płci – poza
przypadkami łamiącymi regułę, acz będącymi wyjątkami natury
medycznej, biologicznej – jest ogólnie przyjęte. Natomiast coraz
częściej biologiczną płeć zestawia się w jednej parze z
tożsamością płciową, co daje pole do mieszania w garze mętnej
zupy niedomówień, niejasności i nieobiektywnych decyzji przypięcia
komuś jeśli nie płci jako takiej, to przynajmniej poczuwania się
do niej. Albo i stwierdzenie, że „ja to ani on, ani ona”, ha! I
gdyby jeszcze to wszystko działo się w sferze akademickim,
naukowym, czy nawet w ramach kontrkulturowej rewolucji sankcjonującej
rozwój cywilizacyjny, to można by powiedzieć „Ok. Nie zgadzam
się, ... ale ok”. Natomiast rozmiar i intensywność kampanii dla
przyzwolenia i akceptacji tego swoistego „new age” może budzić
(i budzi) niesmak, strach i zrozumiały sprzeciw. Nie potrafię
zrozumieć skąd ta agresja tzw. mniejszości w „walce o swoje
prawa”? Czy aby na pewno jest racjonalny powód, jakikolwiek? Mam
się za człowieka tolerancyjnego. Nienawidzę jednak jak ktoś
cokolwiek mi narzuca nie dopuszczając sprzeciwu lub rzeczowej
dyskusji. Czasami wydaje mi się, że najgorsze co może się w życiu
przydarzyć to bycie heteroseksualnym białym mężczyzną ze
sprawnym kutasem albo normatywną matką-Polką, która kocha swojego
faceta, lubi gotować, prać, zajmować się domem i przytulać
własno-narodzone dzieci.
Na drugim biegunie usadowili się łysi
w brunatnych koszulach. Archetyp współczesnego wyznawcy prezesa. O
ile irytują mnie w swej nachalności tęczowe zastępy, to traktuję
ich rewolucyjną rejteradę z przymrużeniem oka. Natomiast
prawicowych jedynie prawych się po prostu… brzydzę. I wstydzę. I
jest to wstyd osobisty, a zarazem narodowy. Choć akurat
„narodowość”, podobnie jak „prawo” i „sprawiedliwość to
pojęcia, które w ostatnich latach zupełnie się zdewaluowały i w
wielu przypadkach ich użycie – zwłaszcza w sferze polityki –
wypełnia znamiona kpiny, jeśli nie zwykłej prowokacji. Rodzi się
jednak pytanie, które ze zwalczających się stron wyrosło na
plecach którego? Co było pierwsze, jajko czy kura? Nie znając
odpowiedzi wydaje mi się jednak, że ksenofobiczne prawicowe
nastroje, dodatkowo uzbrojone w krzyże i wspomagane czarnymi
zastępami, są reakcją na obstrukcję społeczeństwa z
rozluźnieniem wszelkich norm i prawideł, na których zbudowało się
dwudziestowieczne społeczeństwo tzw. zachodu. To smutne. Ale chyba
tak jest. Nie negując prawa jednostki do samostanowienia o swojej
tożsamości (w jakimkolwiek zakresie), trzeba przewidywać reakcję
strony, która – co może smutne – niestety nie jest tą
bardziej, ekhm, lotną, otwartą na zmiany, inność, lub po prostu
niestandardowość.
Niespokojne czasy nie są trafionym
momentem, aby nawoływać do przemyślenia swoich postaw. To musi, niestety, wypalić się w ogniu, zetrzeć, dopasować. Powrotu do dominacji
postaw liberalnych, ale takich zdrowych nie będących nihilistycznym
odrzuceniem, możemy się spodziewać dopiero gdy świat znowu odbije
się od dna po którym teraz szoruje. Tylko w momencie prosperity
można oczekiwać wystudzenie złych emocji i przeciągania kołdry
na własna stronę łóżka. Jak jest dobrze, to jest … dobrze.
Wtedy brak powodów do walki. Aż do momentu, aż znowu znudzimy się
własnym spokojem.
Normalności! Normalności za konia!
Można być postępowym. Można łamać
bariery i rugować z codzienności zatwardziałe postawy nie
przystające do współczesności. Można dużo. Ale…
Tymczasem we wszechświecie i okolicy.
ON przekroczył magiczną granicę
„piątala” – na BP, czy Shellu dzisiaj po 5,14 PLN za litr.
Pogodynka.
Wiosna nie chce się zadomowić w
marcu. Ciągle jeszcze zimno, a i śniegiem sypnie.