FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

czwartek, 20 listopada 2014

Będzie latoś zima ?

I co, za miesiąc znowu Święta, hę ? Ledwo co zdążyłem posprzątać poprzednią choinkę, a tu na kalendarzu jedna kartka do Bożego Narodzenia, Na dworze zrobiło się zimno, Tegoroczna listopadowa Złota Polska Jesień, jak ucięta nożem opadła w otchłań zapomnienia. Pada deszcz, siąpi jakiś drobniejszy syf, przenikająca do szpiku kości i duszy wilgoć. Za oknem jest brzydko i ponuro. Aż nie chce się z domu nosa wychylić.
Ale! Jak Ponbucek da, to za miesiąc będziemy się znowu radować i chłonąć świąteczny nastrój ... pośród tej szarości dokoła. No bo raczej na śnieg bym nie liczył - sorry, taki mamy klimat w tych czasach :)) A jak tak sobie przypomnę ostatnie wielkie zimy, te sprzed paru lat, sprzed dekady, i te jeszcze nieco wcześniejsze, to aż się wierzyć nie chce, że śnieg na ulicy, to leżał nie dzień, nie tydzień, a od listopada do marca. Ja to mogę już pomału zapominać, ale dzieciakom pokroju wiekowego Tuśki, to w łepetynie się nie mieści, że tak onegdaj bywało. 
Z jednej strony, to zmiana klimatu na taki rozbebłano-niemroźny, to same plusy: rachunki za ogrzewania są coraz to mniejsze, auta odśnieżać w białej zawierusze nie trzeba, na ulicach bezpiecznie, buty nie przemakają, a nogi się nie łamią. Z drugiej strony marzy mi się jednak zasypany po uszy śniegiem świat. Choinki uginające się pod białymi czapami, zwały śniegu wzdłuż ulic, dachy pod mroźnymi połaciami; wszystko białe, jasne i sterylnie przykrywające jesienne brudy. No i święta - malownicze, bajkowe, pretensjonalnie bożonarodzeniowe, jak należy. Wszystko jednak na to wskazuje, że śniegu w tym roku nie doznamy nawet w małej dawce. Może sypnie, utrzyma się pół dnia i na powrót wrócimy do klasycznego syfiastego, listopadowego anturażu. 
Może choć na chwilę (czyt. parę tygodni) Niebiosa by uchyliły nieco magazynu z białym puchem, co? Niechże i te stare konie, jak ja, ale przede wszystkim młodsze egzemplarze trochę się nacieszą zimową atmosferą ze śniegiem i mrozem szczypiącym w policzki. Chyba nikomu by nie ubyło z powodu takiego wybryku natury w środku kalendarzowej zimy :)) No chyba, że biały puch na święta Niebieska Administracja szporuje dopiero na Wielkanoc ;)

Egzystencjalna nawalanka

Chciałbym wierzyć, że kiedyś, gdy nadejdzie ten czas, to wypełnię swoje dni na moich warunkach. Taka harda myśl, gdzie głęboko zapisana towarzyszy mi od zawsze. Bo jakoś nie pasuje mi myśl taka, że zostanę wzięty przez zaskoczenie i wystąpię nie w takim finale tego przedstawienia, jaki sobie założyłem.

Dzisiaj, chyba po raz pierwszy, przez chwil parę poddałem w wątpliwość moje młodzieńcze przekonania. Zwątpiłem. Może nawet ciut się przestraszyłem. Zupełnie niepotrzebnie spanikowałem.

Czego bym nie chciał, to odejść niespodziewanie, w katastrofie mniej lub bardziej wyrafinowanej. Byłbym zły na siebie i na los - na siebie, że się dałem, na los, że się wtrącił. Byłbym autentycznie rozczarowany i niepocieszony tym, że ktoś się wpierdala w moje - jak by nie patrzeć - życie. Nie chciałbym też być pokonany toczony nieuleczalna chorobą, która z dnia na dzień wysysa ze mnie siły, wokół bezradność, ból, cierpienie i ... koniec. Gdzieś tam we mnie tli się przypuszczenie, że kiedyś po prostu wysiądzie mi - o ironio! ;) - pompa. Zakładam, że nie nastąpi to już teraz, ale w arsenale, który sprzątnie mnie z tego łez padołu, taka haubica dumnie pręży lufę, z dużą szansą na celne uderzenie.
Przetoczyło się przeze mnie dzisiaj parę czarnych myśli. Teraz, z tępym już tylko bólem głowy, wypada mi tylko bym sam z samego siebie się śmiał, ... choć z lekko krzywym grymasem na gębie.

niedziela, 16 listopada 2014

Ekshibicjonizm epoki postporno

Ludzie z wielkimi głowami, najpewniej tzw. Amerykańscy Naukowcy, popytali, wyśledzili, spisali i policzyli, że po raz pierwszy od powstania internetu to nie pornografia jest tym, czego przeciętny internauta szuka w sieci. Wow! Pewnie statystyczny jeden z drugim, żachnie się lekko, lub z powątpiewaniem uniesie lewą (lub prawą - whatever) brew. Jednak skoro naukowcy tak prawią, to pewnie coś w tym jest. Natomiast od razu ciśnie się pytanie: Jeśli nie porno, to co?!
Taki nastał dla świata czas, że to co przyciąga do sieci, to media społecznościowe. Dookoła tak wszystko zapierdala, że trudno połapać najbliższe skórze własne istnienie, a co dopiero mówić o współistnienie z bliźnim w realnym świecie. Panaceum jest jedno jedyne i na wyciągnięcie ręki - net i jego dobrodziejstwo. Wszystkie ćwierkacze, twarzoksiążki i inksze naszoklasy dają nieograniczone możliwości nie tylko odszukania dawnych znajomych, ale i nawiązywanie nowych, nawet jeśli złudnych znajomości. To jednak tylko czubek góry lodowej.
I tu znowu powróćmy do porno (co pewnie niejednego statystycznego nieco wybudzi przed monitorem). Przecież jeśli już kogoś mamy po drugiej stronie ekranu, na drugim końcu światłowodowego kabla, i na dodatek ten ktoś jest już moim "znajomym" (ba, może przyjacielem), to dlaczego by nie otworzyć przed nim duszy ... a może i coś więcej. Tak oto powstają społecznościowe media pornograficzne. Hmm, robi się ciekawie?
Ale ja nie pociągnę tematu. Sorry, ale jednak nie. Bo ciut o inkszym chciałem.
Te prawe, pozbawione pornograficznego smaczku społecznościowe media, dają okazję do bezkosztowego, bez tracenia krztyny energii, uzewnętrznienia siebie samego i to wobec 463 bardziej lub mniej znajomym naraz. Jest mi źle? Proszę bardzo: buźka z rogalem w dół. Jest mi fajnie?: jest! emotikon z bananem od ucha do ucha. Kurde, ale to proste, co nie ...? I zanim się wyloguję przed pójściem spać, to pewnie 73 osoby polubią mój dobry stan ducha, lub pochalają po głowie, aby ulżyć mi w cierpieniu.
W realnych czasach - czyt. sprzed ery internetu - jeśli chciałeś się kumplowi wyżalić, że z dziewczyną ci się nie układa, to trzeba było i zainwestować przynajmniej w dwa browary (w trudniejszych przypadkach w 0,7), ale przede wszystkim zastanowić się nad sobą, wagą swojego problemu i podjąć męską decyzję o otwarciu duszy przed bliźnim. Potem mijały godziny, nieczęsto zastawał was przy rozmowie świt kolejnego dnia, a ty po takim katharsis czułeś, że oto stało się coś poważnego, istotnego, a twój interlokutor realnie zdjął ci przynajmniej połowę ciężaru z duszy. Tak było też, gdy z już innego powodu dzieliłeś się szczęściem i radością, a twój optymizm zarażał wszystkich w krąg.
Teraz nie. Teraz nie trzeba.Teraz nie wymagasz. Teraz informujesz i zapominasz. Nie oczekujesz żadnej głębszej, treściwszej reakcji. Wylewasz z siebie najgłębszy żal, największą radość, a ona leci hen w świat i ... I nic. Taki ekshibicjonizm dający sekundę satysfakcji. Cieszący ułudą, że ktoś to zauważy. To ma wystarczyć, zaspokoić chęć nie bycia samym czy to z wielką, czy mikroskopijną, sprawą, problemem, radością.
Wiemy o tym, że to nic, że to chłam tylko - no ale co z tego?
Taki suplement diety. Niczego nie zastąpi, ale jednak warto go łykać. Nie pomoże, nie zaszkodzi (raczej), a daje ułudę dbania o siebie, a w tym przypadku ... bycia. Wyciąga z kąta, z najgłębszej dziury i stawia na równi ze wszystkimi "znajomymi" przy jednym stole. Oto jesteśmy, istniejemy, funkcjonujemy. Jesteśmy. Pamiętamy.
Media społecznościowe są areną otwarta dla każdego i na wszystko. No bo kogo obchodzi wyczytywanie co dziś jadłem na kolację, hę? Albo czy aż tak bardzo mnie interesuje to, że twoje ukochane dziecię zrobiło dzisiaj kupę? Wygląda na to, że aby podtrzymać wysoki poziom istnienia w wirtualnym świecie, godzimy się na zasypywanie treściami do granic możliwości nieistotnymi, ba, "lubimy" je. 
Ale czy to jest złe ... ? Czy trzeba się tego wstydzić ...?
Nie byłbym aż tak twardy w kreowaniu tezy, że wszystko to warte zaorania. Jeśli taka namiastka społecznego współistnienia zbliża ludzi, to dlaczego to potępiać. Nawet jeśli "to lepsze, niż nic" jest miałkie i bezbarwne, to zawsze to więcej niż ... nic.
Ale tęskno mi do tych czasów, gdy żyło się bardziej.
Gdy żyło się ... bardziej. 

niedziela, 9 listopada 2014

Zaczarowanie

Niby niedziela, a jakby nie. Bo niedziela to nie czerwona kartka w kalendarzu, jeno stan ducha.
Tak oto znowu mamy duchowy piątek, jutro słodką sobotę, a niedziela dopiero pojutrze nadejdzie. Oczywiście w ujęciu duchowym, gdzie czas można nagiąć w ten sposób, że po niedzieli nie ma poniedziałku, wtorku, środy ni czwartku i piątku. Czary? Niech będzie to magia najbielsza z białych. Gdy weekend splata się w czułym pocałunku z następnym weekendem, a ze związku tego rodzi się dziecię miłości zwane "Długim (przechwalebnym) Weekendem".
Radujmy się więc bracia i siostry! Ładujmy akumulatory!  I pamiętajmy, że w następnym tygodniu nie będzie poniedziałku ani wtorku, a od środy już na prawdę blisko do ... kolejnego weekendu. :)

niedziela, 2 listopada 2014

Prawo do praw

"Mam prawo do ... !"
Ostatnimi czasy to stwierdzenie powoduje we mnie reakcję alergiczną. Dlaczego? Otóż dorastająca, znacznie szybciej niż by na to kalendarz wskazywał, latorośl sypie jak z rękawa hasłami o swoich prawach, "prawach do ...". Wiem skąd się to bierze, a co więcej widzę jakie spustoszenie wywołuje.

Dzisiejsza szkoła uczy młodych ludzi, ba, dzieciaki smarkate jeszcze, że mają" swoje prawa". Spotkania, prelekcje, na temat praw dziecka i tym podobne pochodne tematu wbijają w te młode głowy, że wszystko im wolno. Wiem, że nie taki zamiar w tym wszystkim. Jednak traktowanie po macoszemu, bez przygotowania i fachowości tak istotnej, mega ważnej sprawy, przekłamuje idee i utrwala patologiczną wiarę, że oto ja, jednostka, nawet tak mała i młoda "mam prawo!" do wszystkiego. Mogę mieć, mogę chcieć i nie chcieć, mogę się buntować, mogę podejmować decyzje wbrew, mogę wszystko ... i wara ode mnie! A to przecież tak nie działa. Szkoła uczy haseł, nie rozwija idei, nie uczy myślenia. Jak naprostować te splątane ścieżki podane w tak atrakcyjnej formie? Nie jestem przygotowany na opisywanie kolorowych haseł szarymi prawdami. Nie potrafię (i chyba nie powinienem) burzyć i negować z natury słusznych prawd ... tylko niedopowiedzianych. Za późno jednak zaczynać wszystko od nowa, pozbierać niedobitki, formować na nowo, to co "ktoś" zepsuł. Chyba. Ale czy jest inne wyjście ...? Chyba (znowu) nie.

Kiedy tak obserwuję Tuśkę i jej rówieśników, kolegów i koleżanki, cierpnie mi skóra. Co się dzieje?! Gdzie druga strona medalu? Czy szkoła uczy tylko praw, a obowiązków już nie ...? Wszechobecny bunt wobec wszystkiego, arogancja i upadek autorytetów,nawet jeśli duża w tym wina rodziców i pieprzonego zapierd*****a od 10-tego, do 10-tego, skąd się bierze ??? Jeśli nie w domu tkwi całe zło, to może TV i internet są winne, hę? Dalekim od takiego myślenia. Szczególnie, że w najbliższym mi przypadku, te opcje odpadają.
Miałem wrażenie, że nawet jeśli nie tresowałem, to jednak dobrze ułożyłem i wpoiłem zasady przed wysłaniem do szkoły młodego człowieka. I wszystko dobrze się zaczęło. Jednak czym dłużej, tym jest gorzej. Zabrzmi to absurdalnie, ale zaczynam się bać, co jeszcze wyniesie te Moje Szczęście ze szkoły, ze środowiska, w którym się obraca. Mógłbym powiedzieć jeszcze, że "za moich czasów ..." itd. Zgredliwe zrzędzenie jednak jest psu na budę  wobec problemu, który narasta. Pomału brakuje mi pomysłu, gdy wszelkie rozsądne argumenty są, jak groch o ścianę ...

Takie chwile

Ja to z natury cholernie podatny jestem. Może tak na pierwszy rzut oka się nie wydaję, ale jednak. W całym tym rwetesie codzienności wiele rzeczy trafia mnie celnie i dotkliwie. Jak by na to nie patrzeć, mimo grubej skóry, siniaki jakieś pozostają. Że nie widać? No cóż, jestem dużym chłopcem.
Czasami jest tak, że wystarczy moment, jeden gest, krótka chwila, żeby diametralnie wszystko się odwróciło. Jest taka jedna istota na tym świecie, której uśmiech powoduje, że robi mi się mokro w kącikach oczu. Szczerość i bezpretensjonalność gestu, niepohamowana radość bijąca z oczu i autentyczne szczęście emanujące z twarzy jest lekiem na całe zło. Nieważne co było wczoraj, godzinę temu, 60 sekund do tyłu, wszystko mija, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 
Co może cieszyć? Co, które jest niczym, jest na tyle silnym bodźcem, że wywołuje uśmiech na twarzy? Pierwotna radość, nieskażona tłem, nie dla poklasku i bez celu, żywa i czysta. Kiedy się traci tą zdolność uśmiechania się do siebie? Nawet nie do własnych myśli, lecz jeszcze głębiej, bez definiowania przyczyny, bez oceny czy to dobre, złe, potrzebne, zbyteczne, bezpieczne, groźne, moje, nie moje etc. 
Tylko chwile ... Bywają. 
Dzieci, te małe, całkiem malutkie, nie usztywnione świadomością, potrafią uśmiechać się bez celu i bez skutku. Wiele razy zastanawiałem się, z czego on się tak cieszy, do czego szczerzy swoje całe dwa zęby? Widzi ducha babci Jadzi, czy co? A może jakieś inne wróżki latają mu nad głową, hmm. Bo czyż kolorowa plama, światło żarówki, tańczące cienie na ścianie są na tyle istotne, że powodują reakcję tak silną? I to jak bardzo pozytywną! A tak się dzieje. Tak jest. I to mnie porusza. Odbieram to, jakby ta mała istota była przekaźnikiem emocji zawartych w nieczytelnych dla mnie źródłach mpcy. Ja już nie czytam, nie słyszę, nie odbieram tych sygnałów. Potrzebuję takiego małego medium, które ładuje we mnie, jak z armaty energią tak radosną, że rozbija głazy niepokoju, chandry i zwątpienia wszelakiego.
Takie chwile ... Bywają.
Bezcenne momenty. 
Przywracające wiarę i chęć.