Ludzie z wielkimi głowami, najpewniej tzw. Amerykańscy Naukowcy, popytali, wyśledzili, spisali i policzyli, że po raz pierwszy od powstania internetu to nie pornografia jest tym, czego przeciętny internauta szuka w sieci. Wow! Pewnie statystyczny jeden z drugim, żachnie się lekko, lub z powątpiewaniem uniesie lewą (lub prawą - whatever) brew. Jednak skoro naukowcy tak prawią, to pewnie coś w tym jest. Natomiast od razu ciśnie się pytanie: Jeśli nie porno, to co?!
Taki nastał dla świata czas, że to co przyciąga do sieci, to media społecznościowe. Dookoła tak wszystko zapierdala, że trudno połapać najbliższe skórze własne istnienie, a co dopiero mówić o współistnienie z bliźnim w realnym świecie. Panaceum jest jedno jedyne i na wyciągnięcie ręki - net i jego dobrodziejstwo. Wszystkie ćwierkacze, twarzoksiążki i inksze naszoklasy dają nieograniczone możliwości nie tylko odszukania dawnych znajomych, ale i nawiązywanie nowych, nawet jeśli złudnych znajomości. To jednak tylko czubek góry lodowej.
I tu znowu powróćmy do porno (co pewnie niejednego statystycznego nieco wybudzi przed monitorem). Przecież jeśli już kogoś mamy po drugiej stronie ekranu, na drugim końcu światłowodowego kabla, i na dodatek ten ktoś jest już moim "znajomym" (ba, może przyjacielem), to dlaczego by nie otworzyć przed nim duszy ... a może i coś więcej. Tak oto powstają społecznościowe media pornograficzne. Hmm, robi się ciekawie?
Ale ja nie pociągnę tematu. Sorry, ale jednak nie. Bo ciut o inkszym chciałem.
Te prawe, pozbawione pornograficznego smaczku społecznościowe media, dają okazję do bezkosztowego, bez tracenia krztyny energii, uzewnętrznienia siebie samego i to wobec 463 bardziej lub mniej znajomym naraz. Jest mi źle? Proszę bardzo: buźka z rogalem w dół. Jest mi fajnie?: jest! emotikon z bananem od ucha do ucha. Kurde, ale to proste, co nie ...? I zanim się wyloguję przed pójściem spać, to pewnie 73 osoby polubią mój dobry stan ducha, lub pochalają po głowie, aby ulżyć mi w cierpieniu.
W realnych czasach - czyt. sprzed ery internetu - jeśli chciałeś się kumplowi wyżalić, że z dziewczyną ci się nie układa, to trzeba było i zainwestować przynajmniej w dwa browary (w trudniejszych przypadkach w 0,7), ale przede wszystkim zastanowić się nad sobą, wagą swojego problemu i podjąć męską decyzję o otwarciu duszy przed bliźnim. Potem mijały godziny, nieczęsto zastawał was przy rozmowie świt kolejnego dnia, a ty po takim katharsis czułeś, że oto stało się coś poważnego, istotnego, a twój interlokutor realnie zdjął ci przynajmniej połowę ciężaru z duszy. Tak było też, gdy z już innego powodu dzieliłeś się szczęściem i radością, a twój optymizm zarażał wszystkich w krąg.
Teraz nie. Teraz nie trzeba.Teraz nie wymagasz. Teraz informujesz i zapominasz. Nie oczekujesz żadnej głębszej, treściwszej reakcji. Wylewasz z siebie najgłębszy żal, największą radość, a ona leci hen w świat i ... I nic. Taki ekshibicjonizm dający sekundę satysfakcji. Cieszący ułudą, że ktoś to zauważy. To ma wystarczyć, zaspokoić chęć nie bycia samym czy to z wielką, czy mikroskopijną, sprawą, problemem, radością.
Wiemy o tym, że to nic, że to chłam tylko - no ale co z tego?
Taki suplement diety. Niczego nie zastąpi, ale jednak warto go łykać. Nie pomoże, nie zaszkodzi (raczej), a daje ułudę dbania o siebie, a w tym przypadku ... bycia. Wyciąga z kąta, z najgłębszej dziury i stawia na równi ze wszystkimi "znajomymi" przy jednym stole. Oto jesteśmy, istniejemy, funkcjonujemy. Jesteśmy. Pamiętamy.
Media społecznościowe są areną otwarta dla każdego i na wszystko. No bo kogo obchodzi wyczytywanie co dziś jadłem na kolację, hę? Albo czy aż tak bardzo mnie interesuje to, że twoje ukochane dziecię zrobiło dzisiaj kupę? Wygląda na to, że aby podtrzymać wysoki poziom istnienia w wirtualnym świecie, godzimy się na zasypywanie treściami do granic możliwości nieistotnymi, ba, "lubimy" je.
Ale czy to jest złe ... ? Czy trzeba się tego wstydzić ...?
Nie byłbym aż tak twardy w kreowaniu tezy, że wszystko to warte zaorania. Jeśli taka namiastka społecznego współistnienia zbliża ludzi, to dlaczego to potępiać. Nawet jeśli "to lepsze, niż nic" jest miałkie i bezbarwne, to zawsze to więcej niż ... nic.
Ale tęskno mi do tych czasów, gdy żyło się bardziej.
Gdy żyło się ... bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz