"Mam prawo do ... !"
Ostatnimi czasy to stwierdzenie powoduje we mnie reakcję alergiczną. Dlaczego? Otóż dorastająca, znacznie szybciej niż by na to kalendarz wskazywał, latorośl sypie jak z rękawa hasłami o swoich prawach, "prawach do ...". Wiem skąd się to bierze, a co więcej widzę jakie spustoszenie wywołuje.
Dzisiejsza szkoła uczy młodych ludzi, ba, dzieciaki smarkate jeszcze, że mają" swoje prawa". Spotkania, prelekcje, na temat praw dziecka i tym podobne pochodne tematu wbijają w te młode głowy, że wszystko im wolno. Wiem, że nie taki zamiar w tym wszystkim. Jednak traktowanie po macoszemu, bez przygotowania i fachowości tak istotnej, mega ważnej sprawy, przekłamuje idee i utrwala patologiczną wiarę, że oto ja, jednostka, nawet tak mała i młoda "mam prawo!" do wszystkiego. Mogę mieć, mogę chcieć i nie chcieć, mogę się buntować, mogę podejmować decyzje wbrew, mogę wszystko ... i wara ode mnie! A to przecież tak nie działa. Szkoła uczy haseł, nie rozwija idei, nie uczy myślenia. Jak naprostować te splątane ścieżki podane w tak atrakcyjnej formie? Nie jestem przygotowany na opisywanie kolorowych haseł szarymi prawdami. Nie potrafię (i chyba nie powinienem) burzyć i negować z natury słusznych prawd ... tylko niedopowiedzianych. Za późno jednak zaczynać wszystko od nowa, pozbierać niedobitki, formować na nowo, to co "ktoś" zepsuł. Chyba. Ale czy jest inne wyjście ...? Chyba (znowu) nie.
Kiedy tak obserwuję Tuśkę i jej rówieśników, kolegów i koleżanki, cierpnie mi skóra. Co się dzieje?! Gdzie druga strona medalu? Czy szkoła uczy tylko praw, a obowiązków już nie ...? Wszechobecny bunt wobec wszystkiego, arogancja i upadek autorytetów,nawet jeśli duża w tym wina rodziców i pieprzonego zapierd*****a od 10-tego, do 10-tego, skąd się bierze ??? Jeśli nie w domu tkwi całe zło, to może TV i internet są winne, hę? Dalekim od takiego myślenia. Szczególnie, że w najbliższym mi przypadku, te opcje odpadają.
Miałem wrażenie, że nawet jeśli nie tresowałem, to jednak dobrze ułożyłem i wpoiłem zasady przed wysłaniem do szkoły młodego człowieka. I wszystko dobrze się zaczęło. Jednak czym dłużej, tym jest gorzej. Zabrzmi to absurdalnie, ale zaczynam się bać, co jeszcze wyniesie te Moje Szczęście ze szkoły, ze środowiska, w którym się obraca. Mógłbym powiedzieć jeszcze, że "za moich czasów ..." itd. Zgredliwe zrzędzenie jednak jest psu na budę wobec problemu, który narasta. Pomału brakuje mi pomysłu, gdy wszelkie rozsądne argumenty są, jak groch o ścianę ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz