FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

sobota, 26 marca 2016

Liczba dnia: -6,4

Nieeeee, to nie to :) Wiem, że Wielkanoc zobowiązuje, i te sprawy, ale tym razem to nie nawrót zimy, śnieg i mróz. Dzisiaj -6,4 brzmi, jak sukces. Sukces na miarę możliwości ... i chęci. Bo gdyby chęci były bardziej silne i konsekwentne, to pewnie liczba dnia byłaby jeszcze bardziej zadowalająca. Ale i tak jest good :)
Mamy jednak Święta. Pierwsze konsekwencje, to chcica niezmierna na słodkości, które chcąc nie chcąc (bardziej chcąc) niegrzecznie spróbowałem. I teraz łażą za mną smaki węglowodanowe o indeksie glikemicznym nie przystającym do przyzwoitości. Że tak przytoczę klasyka:

"Tyle jest różnych pokus,
Strasznie dużo,
Jak się im wszystkim nie dać,
Bardzo trudno
Co raz to jedna z drugą lezą pod oczy
Oj pełno jest okazji, żeby się stoczyć ..."

Brrrrr, i po co dałem się złakocić, hę ?

Ale ...

Jajca malowane wyświęcone. Inksze maszkety też.
Baba upieczona, babeczki też.
Pasztet z żurawiną zaiste zacny.
Sałatka jarzynowa na razie przechodzi ze sfery planów, do realizacji
Kaczka jeszcze się nie rozmraża, ale ona ma czas.
Zające pluszowe i inne takie osternowo-kurczątkowe czyhają na swoje miejsca zdobne.
Nastrój świąteczny - jest.

Można rozpocząć świętowanie.


Tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- Mecz towarzyski Polska vs Finlandia, miło, 5:0

wtorek, 22 marca 2016

Grafomania

Zawsze miałem pociąg do pisania. Jakby nie były te ciągoty nieuzasadnione i niepoparte krztyną talentu, to zawsze mnie ciągnęło do pióra. Miałem lat naście, gdy pierwszy raz pisałem opowiadanie ... nigdy niedokończone. Ile bym dał, żeby odnaleźć tamten rękopis ! Rękopis- bo wtedy pisało się odręcznie, nie na klawiaturze nieistniejących komputerów. Oczywiście tamten zeszyt z opowiadaniem nie istnieje. Dawno zeżarły go robale i powrócił do Matki Ziemi. Pamiętam jeno, że rzecz się działa nad jeziorem, ze bohater był twardzielem, ze jakiś kryminał, że coś takie jakieś mroczne klimaty były, które końca nigdy nie ujrzały.
Wiele lat później zabrałem się za moją "powieść", która miała być zupełnie nową jakością w mojej pisarskiej karierze. Tytułu do dzisiaj nie wymyśliłem, więc funkcjonuje to coś jako
"Powieść pod roboczym tytułem" . Nie wiedzieć czemu właśnie podczas dzisiejszej kąpieli przypomniałem sobie o moim wiekopomnym dziele, które ... nie powstało. Ale coś tam, kiedyś, zacząłem skrobać, a właściwie klikać na klawiaturze. Pomysł był, ale łatwości przelewania myśli na papier - zabrakło. I zapału. Pewnie dzisiaj napisałbym to zupełnie inaczej, zupełnie innymi słowami, na pewno z większym polotem, odważniej, swobodniej. Wtedy, a już lat parę minęło, chyba zbyt bardzo chciałem. I spaliłem się w tych własnych chęciach.
Jednak mam sentyment do tego co poczyniłem. Bo to moje jest. Kiedy pisałem, i teraz kiedy wspominam, to widzę te krajobrazy, czuję te zapachy, słyszę dźwięki, szelest światła i zimny bruk. Czuję pod stopami chrzęst żwiru na podjeździe, widzę pomieszczenia, postacie. Wszystko to takie realne, takie namacalne i jednocześnie tak niepowtarzalnie tylko moje, bo nikt inny tak samo tego nie wyczyta. Ciekawe czy to pcha ludzi do pisania ? Tworzenie własnego świata, który zaklęty w słowa jest tylko jednym z niezliczonych równoległych wymiarów tworzonych przez każdego kolejnego czytelnika, jest zaiste pociągające. Megalomania twórcy, który stawia siebie w roli stwórcy. Coś w tym jest ...

Wybuchło ...

Znowu wybuchło ...
Bruksela po terrorystycznym ataku. Prawdopodobnie ponad trzydzieści osób nie żyje. Znowu świat się solidaryzuje i śle kondolencje. I tyle ...
Pytanie czy Europa da się wyrżnąć miłującym pokój wyznawcom spod sztandaru Mahometa ? W imię jakich wartości ? W imię europejskiego humanizmu ? W imię politycznej poprawności ? W imię wyższości naszej cywilizacji, nad dziką kulturą bliskiego wschodu ??? Żeby poczuć się lepszymi, to dać się zabić? Fuck!
Zionę językiem nienawiści ? A jakże! Uważam, że kolejny raz dostaliśmy w ryj i zastanawiamy się, jak tu nie urazić oprawcy. To słabość, która pokazuje w jak fatalnej kondycji jest Europa, Europejczycy, ludzie wychowani w kulturze tzw "zachodu". To pokazuje, jak można takiemu wejść z butami, a ten się nawet nie odezwie, że mu dywan zadeptują. Uważamy, my Europejczycy, że gdy powiemy, że "nic się nie stało", że "wybaczamy", to zostanie to przyjęte jago gest pojednania, dobrej woli do porozumienia, Niestety, tak nie jest. Takie gesty są odczytywane, jako uległość, poddanie i zezwolenie na dalsze przejawy terroru. Niestety, agresora w tym przypadku należy traktować, jak psa. Żeby okiełznać psa nie wolno uciekać wzrokiem, okazywać strachu - trzeba patrzyć mu prosto w oczy i jeśli trzeba to warknąć, albo podnieść kija.
Wykorzystywanie Boga do wszczynania wojny - we czasach nam współczesnych - jest niestety przypisana tylko jednej religii. Wskażcie mi jakikolwiek konflikt na podłożu religijnym, gdzie jedna ze stron nie łopocze sztandarem z półksiężycem ...
Nasza cywilizacja, schemat społeczny i wypracowana przez wieki kultura zepchnęła nas na margines wydolności. W dzisiejszych czasach zderzają się dwie kultury: współczesna, i ta która nadal tkwi w moralnych realiach średniowiecznego bliskiego wschodu. To przykre. Nie potrafimy się bronić przed agresją nieokrzesanych hord ze wschodu, które za nic mają nasze wartości i zasady, którymi tak się szczycimy, które czcimy i hołubimy. Zgrana płyta europejskości coraz wyraźniej zaczyna przeskakiwać pod igłą gramofonu. Skończyła się piękna aria złotych lat, pozostał zgrzyt i chrzęst zniszczonego winylu.
Obudzimy się jeszcze ...?

A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- Paliwo drożeje. Na tanich stacjach ON już po 4 PLN
- Pogoda wciąż przedwiosenna.



poniedziałek, 14 marca 2016

Wyrwa w czasoprzestrzeni

Jako że ostatnimi czasy zmagam się z nadmiarem mej cielesności, to regularnie (a jakże!), co wieczór zapodaję sobie krótkie (na razie) katusze w postaci gimnastyki prawie na poważnie. Natomiast w naszym Uniwersum trudno znaleźć i czas, i miejsce dla zniknięcia choć na kilka minut z oczu Młodego. Nie skoczę przecież w nadprzestrzeń naszych 33 m2, nie zrobię wyrwy w czasoprzestrzeni, aby zniknąć z radaru Jego Młodzieńczości. 
Jednak czasami się udaje siłą woli zniknąć na chwilę. Wtedy na szybko pompuję te swoje niezbyt eleganckie pompki, wygniatam na chybcika brzuszków porcyjkę. Jednakowoż kiedy Młody jednak mnie nakryje, to aż krzyczy w swym nie do końca zrozumiałym krzyku, że "Jak to?! Tak beze mnie tato?!". I wtedy opcje są dwie. Albo kładzie się obok mnie i z przejęciem próbuje robić to co ja, albo - i to najciekawsze - włazi mi na plecy i tata pompuje (o f**k!) z dodatkowym ciężarkiem na plecach :)) Albo też siada mi na brzuchu i, jakby nigdy nic, patrzy mi głęboko w oczy, jak z dodatkowym balastem męczę kolejne brzucho-skłony. Ha! Tak to bywa w naszym małym wszechświecie gdy bycie fit realizuję na dywanu niskości.

Dogorywa poniedziałek. Ostatnimi czasy jakoś ciężko je znoszę. O wiele cięższe są te marcowe, niż te z zeszłego miesiąca. Może to zmęczenie przedwiosenne, może to brak słońca, kto wie ... Dzisiejszy był taki, że rzygać się chce, jak po przebiegnięciu 10 km na maksa. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej, normalniej, mniej poniedziałkowo. A już było tak, że ogarniałem mentalnie cały ten cholerny bajzel ...

Znowu zimno. Rano drapałem szyby z zewnątrz i od wewnątrz. Trochę to już irytujące. Jak na przekór mojemu narzekaniu na brak słońca, te dzisiaj świeciło od samego, mroźnego poranka. Na tyle optymistycznie się zrobiło, że po południu poszliśmy na spacer. No i ... wypiździało nas tak, że łeb chciał odpaść (bo czapki nie było, a jakże ...). Czy wreszcie wiosna nas nawiedzi ?


wtorek, 8 marca 2016

Przyzwyczajenia, fobie i inne dewiacje

Każdy je ma.
Ja na tan przykład, na swojej już dosyć długiej ścieżce życiowej, miałem ich wiele. Miałem i mam. Choć w różnych okresach życia bywało różnie. Z takich aktualnych, to np. nie lubię niepozamykanych szamponów, żelów do mycia etc, które okupują okolice wanienne. Banalne, prawda? No ale mnie złości. Musze je domknąć :)) Tak samo jak nieschowane solniczki w kuchni. Ale bywało też groźniej. 
Kiedyś, dawno temu, nieustannie kreśliłem w myśli figury składające się z ciągu liter tak, aby rysunek tworzył prostokąt bez przerwanego obwodu - nie umiem tego obrazowo opisać, ale nie oto chodzi, lecz o to że było to dosyć natrętne i nazbyt wciągające. Zresztą takie natręctwa słowno-geometryczne zawsze były mi bliskie. 
A tak klasyczne "nie nadeptywanie" linii na chodnikach ? Ha! Z czasem wszechobecne brukowanie betonową kostką zabiło wirtuozerię chodzenia po niepopękanych płytkach chodnikowych. Pewnie niejednego maniaka pozbawiło to na dobre możliwości opuszczania domu :))
Bardzo fajna fobia związana z symetrią. Wyleczona przez fotografię. Oduczyłem się patrzenia na świat z jedynie słusznej symetrycznej perspektywy, gdy nauczyłem się fotografii. Jednak gdzieś tam pod skóra jednak drzemie lubość układania wedle jednej, lub kilku osi symetrii. Ot np budowanie z klocków dla Młodego - tu zawsze musi być symetryczny porządek w budowlach.
A muzyka ?! Ileż to razy budzimy się z melodią w głowie, która nie chce wyparować przez cały dzień. Zresztą potrzeba słuchania muzyki to takie fajne natręctwo, które gdzieś zatraciłem pomiędzy latami młodzieńczymi, a dorosłymi. Tej straty akurat bardzo mi żal.
Fajnie jest je mieć. Fajnie, bo dają poczucie ładu, jakkolwiek to zabrzmiało. Mieć wpływ, nawet urojony, na materię, okiełznać burze myśli budując pewne zależności, tworząc ramy i zasady ich porządkowania, pozwalają czasami realnie tonować, układać, ustawiać prawdziwy świat. To taki wentyl bezpieczeństwa, gdy nagle zbyt wiele się dzieje, zbyt dużo się myśli, zbyt wiele umyka. Jedne zwariowane, drugie pożyteczne, trzecie jeszcze inne, ale wszystkie - jeśli nie groźne - nie są złe.

niedziela, 6 marca 2016

Liczba dnia: -5

Nie, to nie temperatura. Tym razem "minus 5" brzmi, jak sukces. Od kiedy wziąłem swoje spasione dupsko na dietę - jaka by nie była mało restrykcyjna, to jednak - minął prawie miesiąc. No i do dzisiejszego ważenia podchodziłem spokojnie, co więcej, typując wynik całkiem trafnie. Rezultat wielce zadowalający. Ustrzelona piąteczka dorodna i obiecująca. W ramach nagrody zafundowałem sobie dzisiaj "normalne" jedzenie na obiad. Od jutra jednak wracamy na właściwą ścieżkę. Wiosna za pasem, a lato tuż tuż.

Niedziela. Bardzo krótka jakoś. Wszystko przez to, że Młody w chorobie swej, ciężko i niedobrze obudził się daleko przed świtaniem. Koniec końców, zanim znowu usnął, zaczęło szarzeć na niebie. Efektem tej wyrwy w nocy było to, że pospaliśmy wszyscy prawie do południa. Jednak niedziela ma swoje rosołowo-obiadowe obyczaje, którym uczyniliśmy zadość. Ba, nawet makaron robiony do rosołu był! 
Co dalej z tak nieźle rozpoczętą końcówką weekendu? Godzina na zegarze jest, jaka jest - dnia nie naciągniesz. Wygląda na to, że pomalutko, jak najwolniej, żeby nie uronić ani kropli, nie zepsuć ani już jednej weekendowej minuty,po cichutku dopełzam do wieczora w oparach optymistycznego bezruchu. Let it be. Szczególnie, że weekend mam okrojony do jednego dnia - wczoraj byłem w pracy. Zresztą, kilka słów o tym.
Sobota pracująca, jak to sobota pracująca. Bardzo treściwa, bez namolnych telefonów, bez irytujących mejli - czysta substancja robocza, 100% pracy w pracy i efektywność dwukrotnie, albo i trzykrotnie wyższa, niż w dzień powszedni. Zawsze tak było, zawsze tak będzie i dużo by można o tym pisać (może kiedyś...). Ale nie o tym chciałem. 
Ponieważ wczoraj musiałem spotkać się z paroma osobami, nie wdając się w szczegóły, musiałem wyjść z własnego biura. I przez chwilę poczułem się jak za starych dobrych czasów. Kiedy to drzwi szeroko pootwierane, ludzie względem siebie życzliwi, uprzejmi i pomocni. Gdy można wszystko zrobić bez krzyku, tupania nogą, a rzeczowe argumenty są pod dyskusję, a nie jako paliwo do sporu. Wygląda na to, że można ... normalnie. Tylko trzeba sprzyjających warunków.

sobota, 5 marca 2016

Dietetyczna whisky i inne stany chorobowe

Jako że dieta, to absurdalne nawet staje się whisky z colą ... dietetyczną.
Ogólnie rzecz biorąc tydzień pod znakiem szarpania się ze zdrowotnością zwichniętą. Najpierw Młody, dzień później ja. I tak sobie "do nadal" obydwa dwa facety, chorujemy. Młody znosi to dzielnie, ja mniej. Zarówno jego chorowanie, które mnie dobija psychicznie, jak i moje własne, które znoszę z wielkim niesmakiem. 
Jeśli chodzi o chorowanie, to jestem normalnym, prawdziwym facetem w tej kwestii. Jak choruję, to od razu walczę o życie. Serio, nie jestem stworzony do chorowania. Cierpię zarówno fizycznie, jak i psychicznie, bo jestem sam na siebie zły, że ... choruję. Zresztą samo chorowanie jest jakieś takie ... niemęskie. Więc skoro tak je widzę, to czemu mam zgrywać twardziela, hę? O ile jest już dzisiaj znacznie lepiej niż we wtorek, kiedy mnie rozłożyło, to w czwartek i wczoraj fatalnie się czułem. No ale dzisiaj sobota, a to też przecież wiele dla zdrowia znaczy - no to zdrowie! (... z dietetyczną).
Natomiast chorowanie dzieci totalnie mnie przerasta. Tracę resztki rezonu, jak widzę że dzieciaki się rozchorowują. Bezsilność rozbija mnie zupełnie. Całe szczęście, że Najlepsza z Żon jest twardsza, bo ja to wtedy najchętniej dałbym się uśpić i kazał obudzić, jak będzie po wszystkim.