Jako że ostatnimi czasy zmagam się z nadmiarem mej cielesności, to regularnie (a jakże!), co wieczór zapodaję sobie krótkie (na razie) katusze w postaci gimnastyki prawie na poważnie. Natomiast w naszym Uniwersum trudno znaleźć i czas, i miejsce dla zniknięcia choć na kilka minut z oczu Młodego. Nie skoczę przecież w nadprzestrzeń naszych 33 m2, nie zrobię wyrwy w czasoprzestrzeni, aby zniknąć z radaru Jego Młodzieńczości.
Jednak czasami się udaje siłą woli zniknąć na chwilę. Wtedy na szybko pompuję te swoje niezbyt eleganckie pompki, wygniatam na chybcika brzuszków porcyjkę. Jednakowoż kiedy Młody jednak mnie nakryje, to aż krzyczy w swym nie do końca zrozumiałym krzyku, że "Jak to?! Tak beze mnie tato?!". I wtedy opcje są dwie. Albo kładzie się obok mnie i z przejęciem próbuje robić to co ja, albo - i to najciekawsze - włazi mi na plecy i tata pompuje (o f**k!) z dodatkowym ciężarkiem na plecach :)) Albo też siada mi na brzuchu i, jakby nigdy nic, patrzy mi głęboko w oczy, jak z dodatkowym balastem męczę kolejne brzucho-skłony. Ha! Tak to bywa w naszym małym wszechświecie gdy bycie fit realizuję na dywanu niskości.
Dogorywa poniedziałek. Ostatnimi czasy jakoś ciężko je znoszę. O wiele cięższe są te marcowe, niż te z zeszłego miesiąca. Może to zmęczenie przedwiosenne, może to brak słońca, kto wie ... Dzisiejszy był taki, że rzygać się chce, jak po przebiegnięciu 10 km na maksa. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej, normalniej, mniej poniedziałkowo. A już było tak, że ogarniałem mentalnie cały ten cholerny bajzel ...
Znowu zimno. Rano drapałem szyby z zewnątrz i od wewnątrz. Trochę to już irytujące. Jak na przekór mojemu narzekaniu na brak słońca, te dzisiaj świeciło od samego, mroźnego poranka. Na tyle optymistycznie się zrobiło, że po południu poszliśmy na spacer. No i ... wypiździało nas tak, że łeb chciał odpaść (bo czapki nie było, a jakże ...). Czy wreszcie wiosna nas nawiedzi ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz