To już pół roku, jak wpadłem w ramiona nowej kochanki. Zdarza się co prawda jeszcze, odbierając telefon, czy przedstawiając się "skąd ja", że muszę ugryźć się w język, ale raczej imion już nie mylę. Sześć miesięcy, a wydaje mi się, że to było wczoraj. Nowy związek okrzepł, motyle z brzucha pouciekały, teraz jest to już dojrzałe małżeństwo, mimo że to docieranie było w trybie przyspieszonym. Dogadujemy się.
Po starym prochy już rozwiał wiatr. Dystansu nabrałem nadspodziewanie szybko. Pozostały już jeno wspomnienia dobre, pozytywne. Czasami tylko wraca wywołujące torsję uczucie, które w mig otrzeźwia umysł i odgania ciepłe sentymenty, np kiedy słyszę jak koledzy "biurko w biurko" ucztują częstując się wzajemnie zupą pomyj, a na deser serwują sobie pikantne porcje szantażu. Aż nie chce się wierzyć! Dosłownie - nie chcę w to wierzyć, bo nie chcę stracić szacunku do tych tak nielicznych, a jednak mi bliskich z dawnych dni. Paradoksalnie te złe głosy i wieści jeszcze głębiej wpychają mnie w ramiona nowej kochanki.
Pół roku doświadczeń zupełnie nowych. Nie mnie siebie samego oceniać, jednak odsiewając zdarzenia i sytuacje z natury patologiczne lub przynajmniej nielogiczne, ułożyłem sobie katalog zupełnie nowych doświadczeń, które - i to choć może słowa zbyt donośne - ubogaciły mnie niesamowicie. Zupełnie szczerze mogę powiedzieć, że nie spodziewałem się tak szerokiej palety barw do okiełznania, a zestawu pędzli, do rozbełtania tych farb, tak bogatego.
Nie jest tak, że jestem już w tym miejscu, na tym etapie, gdzie chciałbym być. Niektóre zamierzenia odpuściłem, inne zrealizowałem, jeszcze inne okazały się błędne i trzeba było je na bieżąco korygować, jeszcze inne są na etapie realizacji, czy nawet planowania, jednak wciąż porządkuję materię. I ducha też. Moje dotychczasowe doświadczenia opierały się na pełnym zaufaniu i partnerskim traktowaniu ludzi, nowością jest dla mnie sytuacja, gdy nie mogę ufać - to chyba jedyne, co mnie frustruje. Ale hartuję ostrze miecza.
Nowa kochanka jest kapryśna. Jednego dnia jest do rany przyłóż, innego sypie sól w rany, Jednego dnia kocham, innym razem nienawidzę tej bestii. Jednak w końcu zawszę przytulę na koniec dnia. Ot normalny związek bez dorabiania romantycznej ideologii. I niczego więcej mi nie trzeba ... na razie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz