niedziela, 31 stycznia 2016
Rocznik 2015
Tak. Rocznik 2015 po pierwszym zlaniu. Jeszcze nigdy dotąd nie trzymałem surowego nastawu tak długo. Ma to oczywiście swoje konsekwencje. Poza nasyconym burgundowym kolorem, który zawdzięcza krajowym gronom przerobionym wraz ze skórkami, wino jest mocne, soczyste, bardzo wytrawne i mocno pestkowe. Dla mnie trochę zbyt ... hardcorowe. Mając na uwadze, że i tak trzeba było zlać je z powrotem do baniaka na dalsze klarowanie, postanowiłem jeszcze je troszkę rozbudzić porcją cukru do przerobienia. Powinno sobie poradzić, bo nadal się dziko pieni, więc sił witalnych mu nie brak. Myślę, ze będzie z tego dobry trunek. Za parę tygodni się przekonamy.
środa, 27 stycznia 2016
Zawieszenie
Zszedłem z drogi i stanąłem na poboczu.
Przeświadczenie, że ta fala niedobrych zdarzeń, dziwnych sytuacji, niekorzystnych czasów, szybko przepłynie sprawiło, że kołyszę się na krawężniku w niemym oczekiwaniu na chwilę, gdy cały ten peleton brudów przewali się, a ja będę mógł dalej pójść własną drogą. Wszystko to przepuszczę przodem, niech płynie w cholerę!. Tyle, że nie pamiętam już czoła tej fali, a końca peletonu też nie widać. A mnie już bolą nogi od tego stania.
W zawieszeniu.
Dokoła czeka pełen worek zwykłych spraw, które zarastają pajęczynami. Patrzą na mnie tymi wielkimi oczami pełnymi wyrzutu, a ja odwracam wzrok, bo ... jeszcze nie czas, bo jeszcze chwilę, a będzie normalnie, ja będę normalny też.
To kołysanie się z palców na pięty, z pięt na place, trwa i trwa. Stało się normą, czymś niezdrowo normalnym, chorą makabreską. Tkwię po uszy w tym marazmie i rdzewieję.
Czekam kolejnej wiosny, jak zbawienia. Wyglądam światełka w tunelu, wierząc że to nie pędzący na moją zgubę pociąg, lecz wyjście ku lepszemu. Łapię każdą nić, z której mógłbym utkać bardziej optymistyczną wersję dzisiaj. Pieczołowicie zliczam na niebie gwiazdy, które nie świecą fałszywym światłem. Układam najtrudniejsze puzzle skomplikowanej układanki. Wyznaczam cele, które są, które będą, zwieńczeniem planu, ukoronowaniem starań, nagrodą za trud.
A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- Polska została rozgromiona w ME w piłce ręcznej. Jako gospodarze ulegliśmy Chorwatom 23:37. Medalu nie będzie ...
- Paliwo na stacjach w centrum ON-3,63 PLN; Pb-3,88 PLN.
Przeświadczenie, że ta fala niedobrych zdarzeń, dziwnych sytuacji, niekorzystnych czasów, szybko przepłynie sprawiło, że kołyszę się na krawężniku w niemym oczekiwaniu na chwilę, gdy cały ten peleton brudów przewali się, a ja będę mógł dalej pójść własną drogą. Wszystko to przepuszczę przodem, niech płynie w cholerę!. Tyle, że nie pamiętam już czoła tej fali, a końca peletonu też nie widać. A mnie już bolą nogi od tego stania.
W zawieszeniu.
Dokoła czeka pełen worek zwykłych spraw, które zarastają pajęczynami. Patrzą na mnie tymi wielkimi oczami pełnymi wyrzutu, a ja odwracam wzrok, bo ... jeszcze nie czas, bo jeszcze chwilę, a będzie normalnie, ja będę normalny też.
To kołysanie się z palców na pięty, z pięt na place, trwa i trwa. Stało się normą, czymś niezdrowo normalnym, chorą makabreską. Tkwię po uszy w tym marazmie i rdzewieję.
Czekam kolejnej wiosny, jak zbawienia. Wyglądam światełka w tunelu, wierząc że to nie pędzący na moją zgubę pociąg, lecz wyjście ku lepszemu. Łapię każdą nić, z której mógłbym utkać bardziej optymistyczną wersję dzisiaj. Pieczołowicie zliczam na niebie gwiazdy, które nie świecą fałszywym światłem. Układam najtrudniejsze puzzle skomplikowanej układanki. Wyznaczam cele, które są, które będą, zwieńczeniem planu, ukoronowaniem starań, nagrodą za trud.
A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- Polska została rozgromiona w ME w piłce ręcznej. Jako gospodarze ulegliśmy Chorwatom 23:37. Medalu nie będzie ...
- Paliwo na stacjach w centrum ON-3,63 PLN; Pb-3,88 PLN.
niedziela, 17 stycznia 2016
Liczba dnia
Jest przerażająca. Jest okropna. Jest odrażająca.
Na tyle, że nie przejdzie mi przez gardło, albo raczej przez klawiaturę, z której powinienem wydłubać te dwa klawisze. Liczba dnia jest dobijająca. Powiem jedynie tyle, że dla polskiego futbolu ta liczba była dużo lepsza, niźli dzisiaj jest dla mnie.
Co z tym zrobić ???
Jeszcze dwie godziny temu, leżąc w wannie, miałem mocne postanowienie podjęcia walki. Teraz mi nieco przeszło. Ale nie ma co, coś zrobić trzeba. Bo jest klasycznie źle. Natomiast zniechęca mnie to ile trzeba zdziałać, żeby miało to sens. I od razu robię się głodny ...
(właśnie dostałem przed nos dwie zachęcające kanapki)
Mnom, mnom ... Ehh ...
Ale się wezmę. Zanim na poważnie, to od jutra zero słodzenia, nawet zimowej herbaty z cytryną. Zero słodyczy; akurat to będzie najłatwiejsze. Kolacje ... hmm ... będzie trudno się im oprzeć; ale spróbujemy ... jakoś ... może. Co jeszcze? Tyle na początek. Z czasem może na poważnie wejdę w temat. Ale nad tym muzę jeszcze pomyśleć ... (już się boję).
Na tyle, że nie przejdzie mi przez gardło, albo raczej przez klawiaturę, z której powinienem wydłubać te dwa klawisze. Liczba dnia jest dobijająca. Powiem jedynie tyle, że dla polskiego futbolu ta liczba była dużo lepsza, niźli dzisiaj jest dla mnie.
Co z tym zrobić ???
Jeszcze dwie godziny temu, leżąc w wannie, miałem mocne postanowienie podjęcia walki. Teraz mi nieco przeszło. Ale nie ma co, coś zrobić trzeba. Bo jest klasycznie źle. Natomiast zniechęca mnie to ile trzeba zdziałać, żeby miało to sens. I od razu robię się głodny ...
(właśnie dostałem przed nos dwie zachęcające kanapki)
Mnom, mnom ... Ehh ...
Ale się wezmę. Zanim na poważnie, to od jutra zero słodzenia, nawet zimowej herbaty z cytryną. Zero słodyczy; akurat to będzie najłatwiejsze. Kolacje ... hmm ... będzie trudno się im oprzeć; ale spróbujemy ... jakoś ... może. Co jeszcze? Tyle na początek. Z czasem może na poważnie wejdę w temat. Ale nad tym muzę jeszcze pomyśleć ... (już się boję).
Dwa drzewa
Pierwszy brat codziennie doglądał swoje drzewo. Sprawdzał czy gałązki są zdrowe, przycinał je, pielęgnował. Usuwał szkodniki, plewił chwasty, które chciały rosnąć w cieniu młodego drzewa. W czasie suszy podlewał, przed zimą ogacał pień, aby chronić go przed tęgimi mrozami i zębami głodnych zajęcy. Na wiosnę bielił pień chroniąc drzewo przed szkodnikami. Usuwał połamane gałązki, a co słabsze podwiązywał, żeby silne wiatry nie uszkodziły ich podczas burzy. Drzewo co roku odwdzięczało mu się zielenią gęstego listowia i pięknymi, największymi w okolicy owocami, które były słodkie i soczyste. Jabłoń były wysmukła i dorodna.
Drugi brat też kochał swoje drzewo. Ale albo nie chciał, albo po prostu nie potrafił tak zajmować się swoją jabłonką. Dlatego w czasie suszy brakowało jej wody, a liście kurczyły się z pragnienia. Często też letnie burze i jesienne zawieruchy łamały słabsze gałęzie. W czasie ostrej zimy drzewo walczyło z przejmującym mrozem i głodnymi zwierzętami, przez co jego pień pokrył się grubą kostropatą korą. Nieusuwane szkodniki i połamane gałęzie sprawiały, że drzewo nie było tak wysmukłe i dorodne, jak jabłoń pierwszego brata. Stało na grubym mocnym pniu, a jego poskręcane gałęzie tworzyły zwartą gęstwinę. Nie było ani wysokie, ani dostojne, za to jego krępa sylwetka pozwalała mu walczyć z wiatrami i niesprzyjającą pogodą. Jednak ani brak wody, ani zimowe mrozy, ani silne wiatry i burze nie przeszkodziły mu każdej jesieni dawać słodkie owoce. Może nie tak wielkie, jak bliźniacze drzewo obok, może nie było ich tak wiele, ale były równie smaczne i cieszące podniebienie drugiego brata.
Pewnej zimy dwaj bracia rozchorowali się i pomarli.
Drzewa jak co wiosnę się zazieleniły, rozkwitły biało-różowym kwieciem, zawiązały owoce. Mijały dni, tygodnie, miesiące; minęła wiosna, przyszło, lato, potem jesień. Drzewo drugiego brata, jak co roku walczyło z przeciwieństwami i opierało się wiatrom, suszy, burzom i szkodnikom nadgryzającym jego gałęzie. I jak co roku wydało słodki plon.
Drzewo pierwszego brata pozbawione oparcia w swoim opiekunie, miało się dużo gorzej. Niepobielony delikatny pień wręcz zapraszał szkodniki na ucztę. Niepodwiązane wiotkie gałązki, obsypane jak co roku owocami uginały się po ich ciężarem, a wiatry uszkadzały je i łamały. Owoce spadały i gniły nieuprzątane przez nikogo. Któraś letnia burza ułamała czubek. Jesienią jednak, jak co roku, drzewo wydało obfity plon.
Pierwszy listopad, pierwsza zima, jesienne zawieruchy i lodowate śnieżyce. Drugie drzewo, jak co roku walczyło dzielnie z mrozem i wiatrami, Dzięki zwartej sylwetce i krępemu pniu pokrytym grubą korą, skutecznie opierało się pogodzie. Wiosną znowu pokryło się kwiatami. Ale pierwsze drzewo nie radziło sobie tak dobrze. Piękne, ale wiotkie, targane zimowymi wiatrami, którejś nocy z trzaskiem zmrożonego pnia, złamało się w połowie. Wiosną wypuściło liście, a kwiaty z rzadka już tylko pokryły nieliczne zdrowe gałęzie. Tym razem to drugie drzewo wzbudzało zachwyt, a nie pierwsze. Tego roku to drugie drzewo wydało obfity plon, nie pierwsze.
Mijały lata. Zahartowane drugie drzewo trwało i rodziły dobry plon. Pierwsze drzewo, choć tyle lat górowało nad swym bliźniakiem, pozostało już tylko cieniem tego, czym było za życia swego opiekuna. Żyło, ale nie mogło się równać swemu sąsiadowi.
Morał z tej opowieści jest prosty. Jakiej drogi nie wybierzesz, to nigdy nie zaszkodzi, aby była ona trudniejsza i bardziej wypełniona wyzwaniami. To w końcowym rozliczeniu zawsze daje dobry plon.
A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- Mróz! Wczoraj sypnęło nieco śniegiem - na tyle aby pobielić świat. Jest zimno. W nocy paręnaście stopni poniżej zera, już wczoraj pod wieczór było -7 st.C.
- Paliwo na sieciowych stacjach w centrum Zabrza: ON 3,70-3,75 PLN. Tak tanio dawno już nie było.
środa, 6 stycznia 2016
Życie zaczyna się po północy
Godzina 00:54
Niektórzy mówią, że życie zaczyna się po czterdziestce. Twierdzę, że przede wszystkim zaczyna się po północy. Chociaż w moim przypadku jedno nie wyklucza drugiego, a raczej jedno dopełnia drugie.
Mam za sobą długi krótki tydzień urlopu. Był równie długi, co krótki; tak samo krótki, jak długi. Natomiast wśród wielu doznań i przemyśleń około noworocznych, jest też to, że żyjemy w doskonale uporządkowanym chaosie, idealnie przewidywalnym, dokładnie taktowanym, z powtarzającymi się w stałym rytmie frazami.
Wszystko co się dzieje, cała ta kotłująca się masa zdarzeń i stanów, mieli się gdzieś poza czasem, poza harmonogramem, poza planem. Równolegle płynie obok czas. Płynie, a właściwie spływa wartkim nurtem nieskalanie czystej wody, jak z pełnej wanny. Po jednej stronie natłok spraw, które nie mieszczą się w rachubie czasu, na które ciągle brak minut, godzin, dni. Po drugiej stronie, za transparentną, niewyczuwalną zasłoną, równolegle ucieka, marnuje się, jak źródlana czysta woda, niewykorzystany czas; bezpowrotnie, beznamiętnie, bez skrupułów.
Czasami na stycznej tych dwóch światów powstaje wir, który porywa krztynę czasu i rąbek spraw, by ustawić je w porządku zdarzeń. Zbyt rzadko ...
Godzina 01:12
poniedziałek, 4 stycznia 2016
Smuta
Tak się jako porobiło, że z początkiem roku mrozy dają nam się we znaki. Dwucyfrowe liczby poniżej zera ni stąd ni zowąd dobrały nam się do skóry. To, że rury pękają - to raz, to że z domu wyjść się nie chce - to dwa, ale to że akumulator w samochodzie zdechł - to trzy bardzo bolesne. Ale nie o temperaturze chciałem, i nie o zatroskanym wyglądaniu na oszroniony świat za oknem. Natomiast taka krótka refleksja na dzisiaj.
Zauważyliście, że jeszcze parę miesięcy temu Polacy nie rozmawiali o polityce? Poglądy i sympatie polityczne były czymś osobistym, nikt się nie afiszował zdaniem na temat (poza oczywiście zawodowymi politykami, pieniaczami, aferzystami itp. itd ...) z kim, kogo, po co i dlaczego w polityce widzi lub nie. Był taki zdrowy układ, że sprawa własnej politycznej alkowy była zasłonięta dla gawiedzi. Teraz jest inaczej. Aktywacja społeczna (i polityczna) Polaków rozpętana zdarzeniami, których przytaczać już mi się nie chce (kto by nie wiedział o co chodzi...?), jest faktem niezaprzeczalnym. Wojna Polsko-Polska tak skutecznie podsycana przez obydwie strony, trwa, ba, ma się doskonale. Niepokojące jest to, że wojna, która oddolnie wybuchła, potem odbiła się od elit (za przeproszeniem), by powrócić do maluczkich, wśród których zaczyna zbierać jednostkowe, nazwane z imienia i nazwiska, ofiary. Kowalski z Nowakiem wymieniają swe polityczne poglądy, biorą się za łby, tarmoszą swoją godność w imię ... No właśnie, w czyje imię? Ktoś tam na górze obserwuje i zaciera ręce, bo nic tak nie cieszy, jak to, że poddani walczą między sobą, a nie z władzą (jaka by nie była). Polacy dali się podpuścić. I zanim ta rozpędzona machina, miażdżąc po drodze niejedno istnienie (dosłownie lub nie), się zatrzyma, to minie jeszcze sporo dni w tych czasach naszej czarnej narodowej smuty. Opamiętania nam trzeba. Ale w gorących rodakach głowach prędzej bratobójcze mordobicie prorokuję, niż otrzeźwienie styczniowymi mrozami.
Po co to wszystko?
Mleko się już rozlało. Przy okazji szybko zaczęło śmierdzieć, bo rozlane na gorący piec i wszędzie unosi się już nieznośny swąd spalenizny - cytując klasyka, czuć "dymem z bratnich ciał". Obawiam się, że samo wietrzenie i otwieranie okien nie przewietrzy nam w głowach. Niesmak w ustach i niestrawność będzie trzeba jakoś przeboleć. Czas leczy rany, a doświadczenie, zwłaszcza bolesne, najlepszą naukę daje na przyszłość.
(Idę sobie zrobić kawę. Z mlekiem.)
Zauważyliście, że jeszcze parę miesięcy temu Polacy nie rozmawiali o polityce? Poglądy i sympatie polityczne były czymś osobistym, nikt się nie afiszował zdaniem na temat (poza oczywiście zawodowymi politykami, pieniaczami, aferzystami itp. itd ...) z kim, kogo, po co i dlaczego w polityce widzi lub nie. Był taki zdrowy układ, że sprawa własnej politycznej alkowy była zasłonięta dla gawiedzi. Teraz jest inaczej. Aktywacja społeczna (i polityczna) Polaków rozpętana zdarzeniami, których przytaczać już mi się nie chce (kto by nie wiedział o co chodzi...?), jest faktem niezaprzeczalnym. Wojna Polsko-Polska tak skutecznie podsycana przez obydwie strony, trwa, ba, ma się doskonale. Niepokojące jest to, że wojna, która oddolnie wybuchła, potem odbiła się od elit (za przeproszeniem), by powrócić do maluczkich, wśród których zaczyna zbierać jednostkowe, nazwane z imienia i nazwiska, ofiary. Kowalski z Nowakiem wymieniają swe polityczne poglądy, biorą się za łby, tarmoszą swoją godność w imię ... No właśnie, w czyje imię? Ktoś tam na górze obserwuje i zaciera ręce, bo nic tak nie cieszy, jak to, że poddani walczą między sobą, a nie z władzą (jaka by nie była). Polacy dali się podpuścić. I zanim ta rozpędzona machina, miażdżąc po drodze niejedno istnienie (dosłownie lub nie), się zatrzyma, to minie jeszcze sporo dni w tych czasach naszej czarnej narodowej smuty. Opamiętania nam trzeba. Ale w gorących rodakach głowach prędzej bratobójcze mordobicie prorokuję, niż otrzeźwienie styczniowymi mrozami.
Po co to wszystko?
Mleko się już rozlało. Przy okazji szybko zaczęło śmierdzieć, bo rozlane na gorący piec i wszędzie unosi się już nieznośny swąd spalenizny - cytując klasyka, czuć "dymem z bratnich ciał". Obawiam się, że samo wietrzenie i otwieranie okien nie przewietrzy nam w głowach. Niesmak w ustach i niestrawność będzie trzeba jakoś przeboleć. Czas leczy rany, a doświadczenie, zwłaszcza bolesne, najlepszą naukę daje na przyszłość.
(Idę sobie zrobić kawę. Z mlekiem.)
piątek, 1 stycznia 2016
A po nocy przychodzi dzień ...
No to go mamy. 2016. Jaki będzie ... ? Porozmawiamy o tym za mniej-więcej 12 miesięcy.
Dzisiejszy dzień był niesamowity. Już nie pamiętam aż takiego rozprężenia. Od samego przebudzenia, aż do chwili obecnej, godziny upływały ... na niczym. Błogie lenistwo, błogosławiona bezmyślność, czysta, niezmącona poezją nie-dziania się.
Zanim wpadłem w tą noworoczną słodką apatię, uczciwie pożegnaliśmy miniony rok. W gronie rodziny, naszej czwórki, w domu; na osobistym balu, wcale nie "białym". Stół zastawiony wg naszych potrzeb, bez rozbuchanej fantazji, każdemu to, co miłe. Lotniskowiec koreczków, półmisek śledzi, wiadro popcornu. Szampan dla pijących i nie; alkohole do wyboru do koloru, choć jakoś bez zbytniej zapalczywej chęci ich spożywania, bardziej dla zabawy, jako kolorowy fajerwerk dla rozjaśnienia niezwykłej nocy.
Tańce. A jakże! W pełnym składzie, z Najmłodszym też.
Zdjęcia. Są, ku pamięci.
Rodzinne granie w planszówkę, jak tylko Najmłodszy "odpadł" z imprezy.
Toast. Zimne ognie. Ziębnięcie na ulicy przy podziwianiu kolorowych fontann ognia na niebie.
Tradycyjne cygaro odpalone tuż po północy...
W końcu sen. Nienachalny, nie powodowany zmęczeniem, raczej trudny do uskutecznienia, bo dobre żywe jeszcze emocje, po udanej zabawie.
I poranek w nowym roku.
Mroźno za oknem. Śniegu brak, ale zimno na tyle, że wyciek z uszkodzonej rury wodociągowej tworzył lodową strugę biegnącą ku ulicy. Ciekawe jak to jest, że takie awarie zwykle maja miejsce w dni świąteczne, hmm ...
Nie ruszaliśmy się dzisiaj z domu. Zresztą wczoraj też nie - nawet brak musztardy w lodówce nie był wystarczającym powodem do wyprawy do sklepu. Gdyby nie te parę minut podziwiania sztucznych ogni tuż po północy, to miałbym na koncie 48h bez wychylania nosa z domu. Zapadłem w domowe pielesze, jak w puchatą, pierzastą poduchę.
I dobrze mi.
A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- Stary rok żegnaliśmy z miłymi portfelowi cenami paliw na stacjach. W centrum Zabrza, na sieciowych stacjach ON - 3,95-4,01 PLN; Pb95 - 4,09-4,11 PLN
- Rząd i organ jego wykonawczy - tzw Prezydent, raczą nas kolejnymi prawami uchwalanymi pod osłoną nocy. Coraz bliżej nam do powrotu do komuny, lub popadnięcia w groteskową dyktaturę bez precedensu w czasach nowożytnej Europy.
- Zima nie chce nas przysypać śniegiem. Ostatnie dnie mroźne, po kilka stopni poniżej zera i w dzień, ale śniegu nie widać nawet na odległym horyzoncie.
Dzisiejszy dzień był niesamowity. Już nie pamiętam aż takiego rozprężenia. Od samego przebudzenia, aż do chwili obecnej, godziny upływały ... na niczym. Błogie lenistwo, błogosławiona bezmyślność, czysta, niezmącona poezją nie-dziania się.
Zanim wpadłem w tą noworoczną słodką apatię, uczciwie pożegnaliśmy miniony rok. W gronie rodziny, naszej czwórki, w domu; na osobistym balu, wcale nie "białym". Stół zastawiony wg naszych potrzeb, bez rozbuchanej fantazji, każdemu to, co miłe. Lotniskowiec koreczków, półmisek śledzi, wiadro popcornu. Szampan dla pijących i nie; alkohole do wyboru do koloru, choć jakoś bez zbytniej zapalczywej chęci ich spożywania, bardziej dla zabawy, jako kolorowy fajerwerk dla rozjaśnienia niezwykłej nocy.
Tańce. A jakże! W pełnym składzie, z Najmłodszym też.
Zdjęcia. Są, ku pamięci.
Rodzinne granie w planszówkę, jak tylko Najmłodszy "odpadł" z imprezy.
Toast. Zimne ognie. Ziębnięcie na ulicy przy podziwianiu kolorowych fontann ognia na niebie.
Tradycyjne cygaro odpalone tuż po północy...
W końcu sen. Nienachalny, nie powodowany zmęczeniem, raczej trudny do uskutecznienia, bo dobre żywe jeszcze emocje, po udanej zabawie.
I poranek w nowym roku.
Mroźno za oknem. Śniegu brak, ale zimno na tyle, że wyciek z uszkodzonej rury wodociągowej tworzył lodową strugę biegnącą ku ulicy. Ciekawe jak to jest, że takie awarie zwykle maja miejsce w dni świąteczne, hmm ...
Nie ruszaliśmy się dzisiaj z domu. Zresztą wczoraj też nie - nawet brak musztardy w lodówce nie był wystarczającym powodem do wyprawy do sklepu. Gdyby nie te parę minut podziwiania sztucznych ogni tuż po północy, to miałbym na koncie 48h bez wychylania nosa z domu. Zapadłem w domowe pielesze, jak w puchatą, pierzastą poduchę.
I dobrze mi.
A tymczasem we wszechświecie i okolicach.
- Stary rok żegnaliśmy z miłymi portfelowi cenami paliw na stacjach. W centrum Zabrza, na sieciowych stacjach ON - 3,95-4,01 PLN; Pb95 - 4,09-4,11 PLN
- Rząd i organ jego wykonawczy - tzw Prezydent, raczą nas kolejnymi prawami uchwalanymi pod osłoną nocy. Coraz bliżej nam do powrotu do komuny, lub popadnięcia w groteskową dyktaturę bez precedensu w czasach nowożytnej Europy.
- Zima nie chce nas przysypać śniegiem. Ostatnie dnie mroźne, po kilka stopni poniżej zera i w dzień, ale śniegu nie widać nawet na odległym horyzoncie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)