FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

czwartek, 30 listopada 2017

Listopad

Za oknem sypie śnieg. Sypie tak przez cały dzień. Zaczęło prószyć już w nocy, a z upływem godzin coraz odważniej i bardziej tłusto niebiosa serwują biały puch. W nocy ma złapać słaby mróz, więc rano czeka mnie dłuuuugie odśnieżanie samochodu i jeszcze dłuuuuuuższa podróż do pracy. Czy ja już wspominałem, że nienawidzę zimy? Nie? Jeśli nie to oznajmiam niniejszym, że nie darze sympatią tej suki, nawet jeśli z kalendarza wciąż jeszcze zerka umęczona jesień. I nie przemawia do mnie fakt, że to tylko niby taki psikus, żart, jeno próba taka,i że się nie mam tym denerwować. Otóż denerwuję się. Co więcej, każdego dnia rano (choć to noc jeszcze), gdy wychodzę w tą zimną, czarną (teraz i białą) przestrzeń, to mam wrażenie, jakbym przekraczał front, a wróg tylko czyha aby mnie ustrzelić. Nigdy się nie przyzwyczaję, nikt mnie nie przekona do tego, że to normalna pora dnia/nocy na rozpoczynanie codziennej aktywności. Ja tak kocham spać! Zwłaszcza, gdy zimno na dworze.

To dobry miesiąc był. Okey, już precyzuję. Wiem, że chorowanie level master całej domowej ekipy, to porażka nad porażkami. Ale gdzieś tam, coś tam, się jednak dobrego wydarzyło. Coś tam się udało w tym "smutnym, jak p***a" listopadzie. Otóż jeśli nie w domu, to zawodowo zapisuję ten miesiąc po stronie aktywów.
Zdecydowanie ten miesiąc był najlepszym od początku mego rządzenia królestwem "hałasu i pyłu". Dzisiaj ostatni dzień miesiąca, więc już nic nie zmieni tego dobrego obrazu. Wygląda na to, że organizacyjnie wycisnąłem z tego co mam, to co się da. Co więcej, to wyciskanie przyniosło taki oto skutek, że wykonałem plan z nawiązką. Mój plan, a co więcej, nawet oderwany od rzeczywistości plan z baśniowej krainy sprzedaży 😉 A wszystko przez konsekwencję, przez drążenie kroplą po kropli kamienia. Sprawdza się coraz lepiej odchodzenie od linearnego toku realizacji, na rzecz równoległego, lawinowego toku produkcji. Trzeba tylko konsekwentnie przekonywać wszystkich wokół, że dobry plan, nawet jeśli na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie chaosu, koniec końców przynosi spektakularne efekty w postaci uginających się od dobroci półek magazynu (nawet jeśli półek nie ma). Nawet sam siebie nieco zaskoczyłem, bo plan miałem dopięty na powiedzmy 80%. Ale miałem też odrobinę niezbędnego szczęścia, a gwiazdy mi sprzyjały, jak rzadko. Jednak czy bez szczęścia można cokolwiek osiągnąć?Jestem, szczerze i bez udawanej skromności, dumny z siebie 😎, jak cholera!  

niedziela, 26 listopada 2017

Dyskretny urok zatwardzenia

Ach te reklamy ... ! To, co akurat TERAZ konsument potrzebuje najbardziej, bez czego żyć nie może, o tym decyduje moda. Żadne odkrywanie Ameryki. Kreowanie mody przy pomocy agresywnej reklamy urabiającej mózgi, jak drożdżowe ciasto, było, jest i będzie. Były już czasy dominacji proszków do prania, kiedy to wszyscy mieli na potęgę prać swoje brudy. Były lata, w których ludzkość tak bolały głowy, że sam nie wiem, jak przetrwaliśmy tę epokę i nie wyginęliśmy. Swój czas miały podpaski ze skrzydełkami, piwo bez którego wypicia byłbyś nikim, cudowne pasty do zębów zapewniające sukces, leki na hemoroidy i potencję i wiele innych produktów, bez których cywilizacja by upadła. Natomiast teraz mam wrażenie, że w najlepszym tonie, takim swoistym must have, jest ... mieć zatwardzenie 😀. Wręcz głupio się czuję, że cały świat cierpi, a ja bezczelnie żyję sobie, jak pączek w maśle. Co więcej, nie stare pryki mają problem, a śliczne, ponętne, młode dziewczyny wiodą prym w spowiedzi przed światem z problemów z wypróżnianiem. Umęczone, udręczone buzie z ekranu TV bombardują mnie emocjonalną amunicją. Co to się porobiło ...? Eh, biedne te dziewczęta, które padły ofiarą potrzeby zażycie "Wysralexu" czy innego magicznego specyfiku. Cywilizayjo nasza stoi na progu zagłady ... coś tak czuję. Nie wiem co robić? Może trzeba, jakiś fundusz powołać do życia, co to by się zajął tym dręczącym naród problemem. Coś spektakularnego, jak 500+, nie przyrównując 😉 

Weekend dogorywa. Tenże w atmosferze kolejnej rundy rodzinnej zabawy w chorowanie. Które to już okrążenie? Hmm ... nie wiem. Teraz prym na planszy wiedzie Najlepsza z Żon; dzieciaki jako-tako, ku lepszemu idzie. Ja natomiast u zarania czegoś co che się wykluć. Ciekawe kiedy się to skończy. Już nie pamiętam takiego serialu w naszym wydaniu. Jakąś klątwę ktoś na nas rzucił, czy co??? Faktem jest, że jutrzejszy poniedziałek zacznę pociągając zapchanym nosem.

Tymczasem we wszechświecie i okolicy:
- w 17 kolejce Ekstraklasy górnik pokonuje 3:1 Jagielonię. Legia poległa w Kielcach. A to oznacza, że Górnik wraca na pozycję lidera!
- pogoda listopadowa. Po dwóch dnia ocieplenia, wszystko wróciło do nieakceptowalnego poziomu

niedziela, 19 listopada 2017

Poradnik dla wroga

Jeśli jesteś moim wrogiem, jeśli zamierzasz nim być, to dam ci radę, jak rozpętać ze mną wojnę psychologiczną, w której mnie pokonasz. Zostań więc Szanowny Łotrze dzieckiem. To krok pierwszy. Następnie w drugim szybkim kroku, bardziej nawet skoku, rozchoruj się. Rzygaj, gorączkuj gdzieś pod 39,5 st.C, niech ci werble w płucach, a piszczałki w krtani grają. Wytocz całą artylerię dział strzelających objawami od A do Z, niech ci się poprawia i pogarsza, dawaj nadzieję, oszukuj. Takiego zmasowanego uderzenia nie przetrwam, no way! Co, jak co, ale taka broń paraliżuje mój ośrodek dowodzenia i rozbija nawet pancerne dywizje okute w grubą stal. Kiedy kiedyś tam dawno temu tworzyłem strategię bycia ojcem, gdzieś chyba pominąłem rozdział o chorowaniu przychówku. A może ktoś wydarł te kartki bezczelnie, jak z paszportu, hę? 

Jak już o dzieciach i obszarach ich bytu, które wymykają się rozumowi, to jest coś takiego, jak ... nieposłuszeństwo. Ha!, to zwykłe, banalne, wyprowadzające z równowagi nieposłuszeństwo. Tomy już całe napisane o szukaniu rozwiązania problemu i sposobu na dojście do porozumienia z agresorem. To mniej więcej, jak szukanie kamienia filozoficznego. Tyleż nęcące, co skazane na niepowodzenie przedsięwzięcie. Jeśli ktoś złamie ten tajemny kod do skarbca wiedzy o obsłudze dziecka niepokornego, to nagrodę Nobla ma, jak w banku. Ale do rzeczy.
W którymś momencie, po wyczerpani wszelkich pokojowych sposobów, po wypaleniu parzącego palce ogarka ostatniego rzeczowego argumentu, kiedy grunt porozumienia zaorany jest grubą skiba, pojawia się: "... bo dostaniesz w tyłek/kapsa/w pysk* (niewłaściwe skreślić)". Słabe, co? Ano słabe. Ale w desperacji nietrudno o irracjonalne odruchy. W tym miejscu nierzadko pojawia się głos rozsądku. Nie nie nasz, tylko ten stojący obok, taki "wujek dobra rada", albo kaznodzieja próbujący z miejsca odległego od linii frontu, strofować: "... za takie coś, za taki drobiazg???". Nieee kochana/kochany, to nie o to chodzi za co, tylko dlaczego. Nieważne, czy nieposłuszeństwo tyczy pierdoły, czy rzeczy fundamentalnej. Przewinieniem jest samo nieposłuszeństwo. Nie ma znaczenia, czego mały buntownik nie chciał zrobić, bo jego wina jest w tym, że NIE WYKONAŁ POLECENIA. Sprawa jest prosta, zero-jedynkowa. Albo słuchasz ojca/matki, albo nie. Nie polecam oczywiście łojenia skóry jakiegokolwiek narybku, ale gdy drogi słuchaczu/słuchaczko, obserwatorze rodzajowej scenki z tekstem j/w, to zważ, że role polecający-wykonujący są z góry obsadzone i nie ma tu miejsca na alternatywny rozwój sytuacji. Wiem, wiem, wiem ... dalej to słabe, ciągnie się ta beznadziejność sytuacji i uśmieszek politowania nad niemożnością rozwiązania sytuacji, tak jak mądre księgi mówią. Ale to jest życie, przez które różne ścieżki wiodą.

Tymczasem weekend powoli dogorywa.Za oknem już cima taka, że żal serce ściska. Poza tym, że Młody taki pochorowany i że noce takie na awaryjnych światłach przejechane, to koniec tygodnia rzeczowo przeżyty. Osobiście czuję się jak Thomas, jak użyteczna lokomotywa. W odróżnieniu od poprzedniego weekendu, ten był znacznie pracowity. Czuję się niemalże spełniony 😉

Tymczasem we wszechświecie i okolicy:
- masło w Lidlu po 4,50 PLN za kostkę ! Jest nadzieja 😉
- pogoda iście listopadowa... czyli do dupy.
- dzisiaj mecz jesieni Legia-Górnik !!!
- wczoraj pierwsze zlanie tegorocznego wina z balonu



piątek, 17 listopada 2017

Nie bądź babą!

A juści będę nadal uczył Krew Z Mojej Krwi, aby "nie beczał, jak baba"! I w nosie mam poprawność i wychowanie w duchu miękkiego humanizmu czasów współczesnych. Mój syn ma się nauczyć, że płakać mu nie wypada. Nawet, jak boli; nawet, jak mu smutno; nawet, jak z bezsilności opadają ręce. I nie jest tak, że płakać to nie wstyd - o nie! Facet może płakać tylko... ze szczęścia, jak się wzruszy, bo takie łzy są męskie, wręcz ociekają testosteronem. A płacz z innego powodu jest ... niemęski.
I sza!, jeśli lament ma się podnieść, żem cham i prostak, że szowinista ze mnie przebrzydły. Nie mówię przecież, że nie ma "płakać jak kobieta". Nie, to zdecydowanie co innego. Kobiecie genetycznie wypada płakać, bo ... jest kobietą. Bycie kobietą ma wpisany w porządek dnia kwadrans płaczu, lub zwilżenia powiek, raz na jakiś czas. Natomiast także kobieta, nie powinna "beczeć, jak baba". Baba bowiem, to istota niższego rzędu, tak inna od kobiety i mężczyzny, jak ma się tani bimber do dobrej whisky. 
Nie becz więc młokosie! "Trzeba twardym być, a nie miętkim" - że tak zacytuję klasyka. A gdy przyjdzie moment, że płakać będzie wypadało, to na pewno się spostrzeżesz. A wtedy rycz!, jak bóbr ... byle nie, jak baba.

czwartek, 16 listopada 2017

Czas

Czas zapierdala. Żadne to odkrycie. Natomiast nie jest już tak oczywiste, że czas jest wartością niezmienną i bezwzględną. Nie, no owszem, jest bezwzględny w sensie metafizycznym, bo dojeżdża każdego, ale dla każdego waży inaczej. Powiedzieć: "nie mam czasu", wcale nie jest takie irracjonalne, czy banalne. Ważne jest bowiem na co "posiadany" czas można zamienić, czym go wypełnić, ile się zmieści w tym dniu, godzinie, minucie. Wycisnąć z czasu max, przegrzać silnik, wykręcić obroty na czerwone pole...i zatrzeć ... się. 
Upływ czasu nie jest linearny, nie biegnie niezmiennie z tą samą prędkością. Wręcz przeciwnie. Im więcej go upływa, tym szybciej zapierdala. Kartki kalendarza spadają, jak liście z drzew podczas listopadowej zawieruchy. Im więcej na liczniku zliczonych dni, tym każdy następny mija szybciej. W pewnym momencie nie odhaczasz lat, nie liczysz miesięcy, nie odnotowujesz dni, tylko ... odliczasz minuty. Z potoku czasu wyłapujesz już tylko te minuty i nimi zaczynasz żyć. Stają się wartością do ogarnięcia, czymś bardziej namacalnym nawet od zwykłej godziny.
Życie liczone w minutach. Ja pierdole! Idę spać ... 
Dobrych nocnych minut.

sobota, 11 listopada 2017

Święto Niepodległości

To, że nie wyskoczyłem dzisiaj z piżamy, nie oznacza, że kompletnie nic nie zrobiłem w tę świąteczną listopadową sobotę. Jednak łóżko, łóżeczko, łożunio było symbolem tego dnia, to niezaprzeczalny fakt. Nurzałem się w pościeli z niekłamaną rozkoszą przez nieprzyzwoicie długie godziny. Jak już wylazłem jednak z wyra, w końcu obrobiłem do końca zdjęcia z wakacyjnego urlopu! Ta-dam!
A tak na poważnie. Święto niepodległości... no i Dzień Św. Marcina. Świętowałem z poziomu łóżka, bo pogoda nijaka, dzieciaki na tyle chore, że nie do wyciągnięcia na coroczne uroczystości Marcinowe. W mieście obchody niepodległościowe, ich plan, nie zachęcały do wyjścia z domu, zwłaszcza samemu. Włączyłem więc TV z zamiarem obejrzenia oficjalnych, państwowych obchodów przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Z drżeniem serca, ale i z nadzieją, że może będzie ... normalniej. No i było. Prezydencka mowa sprawiła, że odetchnąłem. Bez mowy nienawiści, bez wykluczania "niewygodnych", bez promowania kogokolwiek- tak ja to słyszałem, takie moje jest osobiste odczucie. Dobrze. I nie zmieni tego wybuczenie Tuska podczas składania wieńca - wszak "wszystkiemu winien". A to, że nie pojawił się dzisiaj kurdupel, to tym razem sam sobie zrobił kuku - i to mi się podoba, bo może właśnie dlatego tak spokojnie było dzisiaj na placu Piłsudskiego. 
W całym tym naszym polskim świętowaniu wciąż jednak dołuje mnie jedynie ta wszechobecna martyrologia i odarcie faktu niepodległości z chociażby krztyny radości, wesołości, pogodnego nastroju. Tylko armatnie salwy, wielkie słowa, zapalanie zniczy. Ok, ale mi brakuje zabawy i dumy z tego czym Polska jest teraz, współcześnie. Dlaczego nie możemy przy tej okazji chwalić się światu tym co teraz mamy najlepsze i stawiać na piedestały osiągnięcia tej wolności, którą przed 99 laty odzyskaliśmy? I nawet nie można powiedzieć, że to teraz nie wypada się uśmiechać, jak wszyscy widzimy, że ta wolność chwieje się i podupada. Przez te wszystkie lata III RP nie wyrobiliśmy w sobie tego radosnego nastroju z mieszkania w wolnym kraju.
Sobotni wieczór się zaczyna. Jeśli Młody szybko zaśnie, to kilka godzin ciszy będzie wisienką na torcie dzisiejszego lenistwa. Brakowało mi takiego dnia, bo już nie pamiętam weekendu bez genetycznego obciążenia "czymś co trzeba", "czymś co wypada", lub "czymś co warto". Ta sobota była w 100% domowa i zajadam się nią na maxa. A jeszcze cały wieczór ucztowania przede mną 😉

piątek, 10 listopada 2017

Bez coli, a polityka boli

Tak. Kawa bez cukru, zero czekolady, whisky bez coli. Tak wygląda pierwszy tydzień. Kolacji nie jadam, no prawie nie jadam, właściwie ... nie jadam. I lepiej nie ciągnijmy tematu, bo ... bo nie.
Ale dzisiaj tak przysiadłem do klawiatury, bo niechcący dostałem po oczach i uszach TV wieściami. Bagno to byłby komplement. Toż to przebierające górą szambo. Nic więcej. Gdy tak sobie obserwuję te nasze polityczne pseudo-elity, to niezmiennie dźwiga mi się na megalityczne rzyganie. Już trudno z tego gówna wysupłać cokolwiek ludzkiego. To, że obrzydzeniem napawa mnie frakcja wiadoma, to boli jeszcze bardziej fakt, że ich przeciwnicy są tak ... beznadziejni. Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd. Płakać się chce, że tego bydła przy władzy nie ma czym zastąpić. Co więcej, te łajzy są w tej chwili tak mocne, że żaden topór łba im nie obetnie. No bo kto miałby siłę ten topór dźwignąć ??? Nawet jeśli jakimś cudem otrząśniemy się za dwa lata przy urnie z tego czarnego snu, to wybór czegoś z niczego dalej jest kompletną porażką. Dobrej zmiany po "dobrej zmianie" nie będzie. Tak to teraz wygląda. Nie widać na horyzoncie żadnego mesjasza dobrej nadziei. Żadna gwiazda nie rozbłysła jeszcze na czarnym niebie, która by wskazała kierunek w którym trzeba pójść. 
Tymczasem weekend. Dzisiejszy piątek wyjątkowo miły. Dniówka zawodowo obcięta do połowy zaledwie. Potem rejs medyczno-handlowy po mieście. Popołudniowa drzemka together z Umiłowaną. Potem Bach relaksacyjnie na uszach. Teraz czekamy na wieczorny seans filmowy. W międzyczasie kąpanie Najmłodszego i opędzanie się przed jego wszędobylskimi paluszkami, które bardzo chcą wcisnąć ENTER. Kolację chyba uda się wyminąć, choć piątkowo mocną wolę mam nieco zachwianą, zwłaszcza że obok sperlona szklaneczka z uisge beatha, na lodzie, z odrobiną limonki, cytrynowej trawy i wyciśniętej pomarańczy. Wieczór ... zapowiada się ... całkiem ... sympatycznie. 

Tymczasem we wszechświecie i okolicy:
- paliwo drożeje. ON już po 4,59 i więcej PLN za litr.
- cena masła nadal jest obiektem kpin i netowych MEMów.

niedziela, 5 listopada 2017

Ta ostatnia niedziela

Ostatnie chwile nieskrępowanej konsumpcji. Zważywszy - nota bene także: się (o nieba!) - na ukiśnięte serum z buraków, które cudownie ma nawrócić mą cielesność na boskie ścieżki szczęścia i hedonistycznej radości z własnego wyglądu (sic!) - no i przy okazji dla zdrowia - od jutra zaczynam detox. Ni mniej nie więcej, pomijając buraczany wyciąg, będę sumarycznie mniej żarł. That's all. A jak Bozia da, to za miesiąc będzie efekt... jakiś... tak myślę...taką mam nadzieję, a przynajmniej dopuszczam takową możliwość. Myślę, że to niezła idea, bom w posiadaniu mniemania o sobie jest, żem przeżartym nieprzyzwoicie. Nie wdając się w szczegóły, mimo że do top-u wszech-ever mi jeszcze brak (choć niewiele), zdecydowanie powinienem powziąć jakieś kroki zaradcze. Toteż czynię.
Weekend listopadowy ze słońcem. Skąd nagle, w tym szaro-mokrych czasach tyle słońca? Skąd ta temperatura dwucyfrowa powyżej zera? Trochę to szokujące. Już bowiem czapkę na łeb wcisnąłem w minionym tygodniu, a tu nagle masz: jesień, nie zima. Nieśmiało sięgam do szafy, do odłożonych już szortów. Już szperam w łazience, roztrącając nieznane flaszeczki i butelki w poszukiwaniu czegoś z filtrem min 10. Sprawdzam, czy letnie zandale jeszcze nie rozpadły się do na po letnich wojażach. I ... i jednak przychodzi otrzeźwienie, walę się po pysku dla pobudzenia dopływu krwi do mózgownicy - to jednak listopad, a to słońce za oknem to propaganda sukcesu na miarę "dobrej zmiany", nic więcej; that's all.
Tak więc, listopad. 
Otrzeźwiałem. Brrr ... 
A jutro poniedziałek jeszcze. 
I będę głodny... wrrr.

środa, 1 listopada 2017

Parostatek na cmentarzu

Jak co roku ...
Polacy tłumnie nawiedzili w ten szczególny dzień, te szczególne miejsca zadumy i pamięci. Towarzyszyła temu równie szczególna i podniosła atmosfera bazarowego gwaru i odpustowej tandety wokół cmentarzy. Wszelaka straganowa badziew, słodycze spod znaku "lepiej nie wiedzieć co w tym", baloniki w kształcie disneyowskich postaci i co tam jeszcze. I tego dnia, jak co roku, od lat, wspominam lata tak odległe, że prawie nieprawdziwe, kiedy na cmentarzu czuć było oprócz zapachu wosku także świąteczną, podniosłą atmosferę.
Tak sobie dzisiaj wykoncypowałem pewną myśl, narysowałem bardzo ciekawy potencjalny obraz pod tytułem: "już za rok, lub dwa...", kiedy to chłonąłem oczyma swymi cały ten kolorowy, impresjonistycznie malarski pejzaż. Te wszech kolorowe znicze i lampiony, gipsowe figurki, porcelanowe aniołki, plastikowe tęczowe kwiaty i żywe chryzantemy, które nigdy nie stały na fortepianie. W całym tym harmidrze brakowało jednego: muzyki. Skoro bateryjne ogniwa zasilają wieczne lampiony, to dlaczego nie wpakować w nie pozytywek, albo i empetrójek w droższych wersjach? Ha! Skoro pod kolor można stroić nagrobki w barwach ulubionych przez lokatora, to może mu uprzyjemnić wieczny spoczynek odpowiednią melodyjką ulubioną z czasów jego żywych. To jest myśl! Oczami wyobraźni (a właściwie uszami) wizualizuję sobie taki oto obraz: późny wieczór, łuna kolorowych świateł nad cmentarzem, a tu znad jednego nagrobka sączą się nuty fugi Bacha, znad innego dobiega "Highway to hell", a gdzieś jeszcze indziej wesoło pomykają takty "Parostatku". Ale by było fajowo!