FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Nie będzie grzanki... i już!

Inteligentne technologie maja to do siebie, że nie zawsze są ... mądre. O tak! Ile razy okazuje się, że mega wypasiona sztuczna inteligencja okazuje się być głupkiem z IQ na poziomie świnki morskiej, hę? No tak jest.
Znana każdemu kierowcy inteligentna sygnalizacja świetlna. Pomyślana, jako zbawienie dla stojących całą wieczność na ulicy podporządkowanej na skrzyżowaniu z drogą, po której nieprzerwanie płynie fala samochodów. I ni ch***! nie włączysz się do ruchu! A tu masz! Światła, które reagują, które zmieniają się w chwilę po tym, jak dojeżdżasz do takiego armagedonowego skrzyżowania. Ciach! -  i zielone. Ha! No wiem, są też patologiczne odmiany takiego rozwiązania, takie które generują pytanie nie tylko o inteligencję twórców, ale o ich najzwyklejszy zdrowy rozsądek. Sam codziennie nadziewam się na takiego "potworka" na drodze 78 przy węźle autostradowym z A1. Tam oto, jakiś ćwierćinteligent zaprogramował światła tak, że jadących główną drogą wyłapuje "czerwone" zmuszając ich do zatrzymania się. I nie ważne, że jest 5 rano i oczywiście nikt na podporządkowanej nie czeka.
Potrafię też dać się przekonać, że to iż ekran telefonu mojego nie gaśnie dopóki na niego spoglądam, to nie przypadek. Zielonego pojęcia nie mam, jak to działa, choć oczywiście czytałem tu i ówdzie co-nieco na ten temat. Sprytne to to. Nie będę zgrywał inżyniera z Doliny Krzemowej. Powiedzmy, że technologia wyprzedza tu moją percepcję co do jej istoty. Jest, jak jest.
Natomiast są sytuacje, kiedy zaprogramowana inteligencja maszyny, jaka by nie była, jest tak irytująca, że ... hmm. Przykład z dzisiejszego dnia. Obiekt: kuchenka mikrofalowa. Z funkcją grilla, żeby nie było. Marka urządzenia ta sama, co telefon 😀. Do niedawna funkcja  grillowania nie tylko nie używana, co zupełnie zapomniana. No i się zaczęło! Jakim prawem to cholerne urządzenie nie pozwala mi na przypalenie jedzenia??? Ja wiem, że to dla mojego dobra. Ale jak w takim razie zrobić grzankę, taką pyszną, przyrumienioną, natartą aromatycznym czosnkiem, z roztopionym masełkiem i oprószoną grubą solą? No-nie-zro-bisz! Prędzej wysuszysz sznitę na wiór, niż złotem ją przyrumienisz 😀. Inteligentne rozwiązania, kurna jego mać! 😉
Tymczasem za oknem pogoda, jak marzenie. Temperatura dnia dzisiejszego to 28-30 st.C, przy akompaniamencie słońca na pełnej mocy. No brawo! Po prostu - BRAWO! Szkoda tylko, że wszyscy jakoś pochorowani mniej lub bardziej, i skorzystać z dobrodziejstwa za oknem można jedynie w ograniczonym zakresie. 

niedziela, 29 kwietnia 2018

Długi weekend

Dotarliśmy. A raczej to ja dotarłem, bo nie będę się wypowiadał za wszystkich wokoło. W moim przypadku "dotarcie" w pełni oddaje to, w jakim stylu chwytam się wyczekiwanej Majówki. Pazurami, za włosy, zaciskając palce, że aż kłykcie bieleją. I nie puszczę! 😉
To był ciężki miesiąc, z jeszcze bardziej ciężkim ostatnim tygodniem. Mówiąc, że gonię resztkami sił, to nie będzie zbyt dramatyczna ocena stanu cielesności i ducha mego. Zewsząd zwalają się na mnie lawiny wszelakie, które przygniatają mnie do gleby. Łącznie ze zdrowiem, które nie specjalnie mi dopisuje. Nawet Najlepsza z Żon artykułuje swe zaniepokojenie "moim stanem zdrowia". Nigdy się do tego nie przyznam, choć podskórnie czuję, że coś w tym jest. Nie jestem w najlepszej formie. Ba, są chwile, że martwię się sam o siebie. To zupełnie nie w moim stylu. Nawet jeśli czasami "przymarudzę", to w głębi ducha jestem w tabeli o parę pozycji wyżej, niż wskazywało by na to oficjalne powiadomienie. Natomiast teraz, w ostatnich dniach, toczy mnie dziwy niepokój, że coś nie gra. Dzień po dniu wypatruję jaskółki zmian na lepsze, a codziennie budzę się jak rozdeptany. I znowu kładę się spać z nadzieją, że po kolejnej nocy przyjdzie wreszcie lepszy dzień. Tak będzie i dzisiaj.
Ale dość rozdzierania szat! Weekend! Majówka! Jest! Jeszcze dzisiaj, mimo że to niedziela, byłem w pracy, bo sytuacja taka, że nie darowałbym sobie jakbym czegoś nie dopilnował. Dopilnowałem. Teraz już tylko niebiosa mogą dopilnować, żeby wszystko się udało, albo strącą mnie w czeluście piekielne👿. W każdym bądź razie nie mam nic sobie do zarzucenia. No może nie nic, bo pewnie coś tam można było lepiej, ale w każdym bądź razie nie zaniechałem niczego, aby otworzyć drzwi do sukcesu. Sukcesu, jaki by nie był, to jednak na miarę możliwości. Teraz więc już tylko weekend! Czas na zasłużony, ze wszech miar, wypoczynek.
To już za trzy dni! Nie mogę się już doczekać. Jeszcze tyko trzy dni... Eh! Suma oczekiwań jest tak wysoka, że aż się jej boję. Chciałbym wystudzić nieco tą ekscytację, żeby nie spalić, żeby się nie rozczarować, żeby skonsumować ten czas i nie przypłacić tej uczty niestrawnością. Ale głodny jestem, jak wilk!

czwartek, 19 kwietnia 2018

Czarny koń

Chyba właśnie doświadczyłem lokalnego załamania nerwowego. Gdyby nagle zmierzch nie uciął sennym nożem tego jazgotu, pewnie nie doczołgałbym się do klawiatury z misją spisania ostatniej woli. Ale, że zrobiło się cicho ... to poczynię ten krótki zapisek, ku pamięci, jak dzielnie walczyłem z obezwładniającą siłą przeciwnika. I nie poległem jednak. Jeszcze.

Do tej pory myślałem, że jeśli przedwcześnie kopnę w kalendarz, to - wyłączając zdarzenia losowe - doprowadzi mnie do tego Pierworodna. Jako nastoletnie stworzenie płci przeciwnej, jest genetycznie wyposażona w broń biologiczną mogącą wywołać nagły atak serca, rozległy wylew, czy nagłą myśl samobójczą u ofiary. I nie ma się co oburzać. Tak to już jest skonstruowane przez Najwyższego. Hmm...może i mądrze? Sam nie wiem. Może na tym etapie rozwoju młodej modliszki stary samiec, a w szczególności ojciec (!), jako nieużyteczny, podświadomie jest odhaczany i przeznaczony do destrukcji. Taki emancypacyjny darwinizm.
Natomiast ostatnio mam wrażenie, że Nadzieja na Przedłużenie Rodu, równie skutecznie podkopuje i podtruwa starego samca alfę. I znowu powiem - nie ma się co oburzać. Taki jest świat. Co więcej, jego bezpretensjonalne metody, wciąż nacechowane niezmąconą niewinnością pacholęctwa, są jadowite, jak jad kobry. Jest tak nieświadomie skuteczny w doprowadzaniu mnie do krawędzi, że ... ręce opadają. Upatruję w nim czarnego konia tych zawodów.
Mam katar. I kaszel. I cholernie napięte, do granic możliwości, nerwy. Wszystko razem wzięte sprawia, że lont do bomby jest teraz wyjątkowo krótki. Króciuteńki. 

niedziela, 15 kwietnia 2018

Piękni i młodzi

To był bardzo intensywny weekend. Na tyle, że trzeba by dopiero teraz zacząć odpoczywać😀. 
Piątek 13-go był w wersji all inclusive. Zwłaszcza pierwsza, robocza część, była "po kokardę". Ale i wieczorna odsłona tego dnia była na maxa. Tak więc zje*** po pracy, wybiegany po korek i z fajnym endem w postaci wieczornego chill out'u.
Sobota niezgorsza. Głównym elementem dnia popołudniowo-wieczorna impreza z okazji 18-tych urodzin pewnej młodej damy. Było naprawdę fajnie. Przy okazji nieco mnie naszła taka refleksja nad przemijaniem. Dziewczyna obchodzi 18-tkę, a przecież jeszcze przed chwilą była niesfornym bąblem pełzającym po podłodze. A teraz jest młodą kobietą w otoczeniu innych młodych, gotowych życie brać garściami. Jacyż oni piękni i młodzi! Eh, ależ ten czas ucieka ... Nawet człowiek się nie spostrzegł, że minęło tyle lat.
A tak zupełnie na marginesie, to doskonały trunek miałem okazję popróbować - ukraiński koniak Shabo. Ujmujący smakiem i aromatem. 
Niedziela. Jak to niedziela. Od rana krzątanina. Tym razem trochę większa, bo popołudniowe wyjście z domu. Tym razem na urodziny innej młodej damy, znacznie młodszej od wczorajszej solenizantki. 
I tak kończy się ten weekend.
A jutro poniedziałek i trzeba walczyć, póki sił starczy. 😉

piątek, 13 kwietnia 2018

Dialektyka arystotelesowska

Hmm...Ponbóczek jest wszechmogący i doskonały. Także więc i mądry... bardzo. Wymyślił taką naturę rzeczy, że alkohol rozpuszcza tłuszcz. Przypadek? Nie sądzę... Ergo, chcą pozbyć się tłuszczu - pij alkohol. Czyżby to było aż tak proste? Hmm ... 😀 W każdym bądź razie sałata ani szpinak nie rozpuszczają tłustego żarcia i sadła około-brzusznego - tego nie udowodni żaden naukowiec. Zresztą sam to sprawdziłem. Może więc zawierzyć zamiarom Najwyższego, który nie na darmo obdarzył nas produktami fermentacji. Powtórzę raz jeszcze: to nie może być przypadek. Tak więc wszystkim , zwłaszcza tym bardziej zawiesistym w sobie, na zdrowie! 

P.S.: Wiosna nadal da się kochać. Pogoda tuląca i kołysząca.

czwartek, 12 kwietnia 2018

Gdzieś pomiędzy

Aaaa bo się wqrwiłem...
Może nie tyle wqrwiłem, co ...hmm ... zirytowałem. W każdym bądź razie poziom mojego samopoczucia zaliczył chwilowe, bo chwilowe, ale jednak pikowanie.
Nie dla żartu, nie dla hecy, bardziej dla eksperymentu, dla potwierdzenia "... a nie mówiłem?", jednak z odrobiną nadziei, że jednak się mylę. Mylę się niezwykle rzadko w ocenie rzeczywistości, więc tez szanse były niewielkie, ale jednak jakieś tam prawdopodobieństwo było. Złożyłem czas jakiś wniosek o tzw "dodatek mieszkaniowy". Już sam fakt jego złożenia nie napawał mnie nijak dumą, czy samozadowoleniem. Raczej nieco peszył. Taki jakiś jestem dziwny, że nie wyciągam (staram się) i nie wyciągałem nigdy ręki po pomoc mniej lub bardziej potrzebną. Zwłaszcza do obcych. Jakoś zawsze stawiałem sobie za honor, że sam dam sobie radę we wszelakich kłopotach. Głupota? Niezrozumiała bezmyślność? Kopanie się we własny zadek? Nie wiem. Ale jakaś taka duma osobista gniotła mnie strasznie gdy tylko pomyślałem o czymś takim. No tak mam i już.
Złożyłem. Dlaczego jednak się przemogłem? A bo słyszę i widzę dokoła, jak szeroko rozumiana polityka społeczna i jej instrumenty są wykorzystywane do dojenia wspólnej kasy, niemalże z taką samą skutecznością, jak tego dokonuje #dojnazmiana elit nam miłościwie panujących. To wkurza. Raz bardziej, raz mniej, ale czasami doprowadza do szewskiej pasji. Zebrałem więc wszelakie dokumenty i wniosek do władz miejskich dostarczyłem.
Dzisiaj municypalni urzędnicy raczyli odpowiedzieć. Jakby odpisali proste "NIE", to nie byłoby tematu, tylko szybki lot pisma do niebieskiego pojemnika z napisem "Papier". Ale niestety pismo zawierało szeroki wywód "dlaczego NIE", co poruszyło mą duszę dogłębnie. Nie przywołując szczegółów, pismo stwierdza, że jestem tak zajebiście zamożny, że wyliczenie mojego potencjalnego dodatku wyniosło .... <werble: trrrrrrrrr....> ... ponad połowę moich podstawowych opłat za mieszkanie, tyle że .... "na minusie" 😁😁😁. Ni mniej, ni więcej, jako dobry obywatel powinienem natychmiast(!) skonstruować przelew z wyrównaniem do tyłu (tylko jak daleko?) opłat za mieszkanie. Ponadto grzecznie przeprosić na łamach poczytnej prasy lokalnej i wykupić baner w Onecie z obietnicą, że "więcej nie będę" naciągać współmieszkańców mego miasta ukochanego, na koszty utrzymania mych metrów kwadratowych i poprosić zarządcę o natychmiastowe(!) podniesienie miesięcznych opłat do wysokości wyliczonej w rzeczonym piśmie, które jako nieświadomy oszust do tej pory niechcący zaniżałem.
Ja coś, kurna, podejrzewałem. A tu masz! W końcu wiem! Tyle, że ktoś musiał mi to rzucić prosto w twarz. Jestem bogaty! Ta-dam!!! 😊 Może to bogactwo nieco honorowe, tyle samo warte i pożądane, co honorowe obywatelstwo Korei Północnej, ale jednak. Jak biedna szlachta, która miast barwnego kontusza na grzbiecie, poszarpane łachy przepasuje powrozem. Pieprzona middle class po polsku. Tylko taka lower middle. Gdzieś o dwa kroki od romantycznie nieszczęśliwej biedy, nieporadności społeczno-ekonomicznej i niewiele dalej od hipisowskiej patologii i doskonale zorganizowanego pasożytniczego podziemia żerującego na nieudolnym systemie. Systemie, które państwo tworzy, akceptuje i co więcej, promuje (sic!).
Dalej niczego nie oczekuję. Jedynie patrzeć nie mogę na to co mnie otacza i słuchać tego kpiącego rechotu "przystosowanych". Nie mam też złudzeń, że coś się zmieni. Świat, który nieustannie ewoluuje w kierunku wypaczonego pojęcia humanitaryzmu i opieki nad słabszym, jest coraz bardziej podatny na wyruchanie bez wazeliny przez sprytniejszych. Tak było, jest i jeszcze bardziej będzie. Ja mimo wszystko podziękuję i pozostanę wierny sobie. A to, że wyświechtany frazes, że uczciwość nie popłaca, jest tak beznamiętnie prawdziwy, no cóż. Zresztą uczciwość coraz bardziej jawi się, jako poczciwość. Tej poczciwości pokornego, miękkiego misia, którego można poklepać po plecach i czule wyruchać, nikt nie szanuje. A uczciwość? Też...? 
Poza tym wiosna na całego! Słońce i dzisiaj słodkie 27 st.C. No żyć się chce! 😊

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Wiosna!

Za nami przepiękny weekend z pogodą na najwyższym poziomie. Ciepło, słonecznie, no może tylko nieco zbyt wietrznie. Ale nawet ten wiatr jakiś taki ciepły. Grzechem byłoby przesiedzieć takie dni w, zatęchłych od zimy, czterech ścianach. 
Sobota, choć dla mnie wyjątkowo robocza, okazała się całkiem udana. I na świeżym powietrzu, bo u znajomych na ogródku. Jeszcze bez grilla, jeszcze bez piwka (bo wieczorem wyjazd na zakupy w planie), ale przy kawce z ryjkami do słońca wystawionymi. A nad głowami jeno szum gołych jeszcze gałęzi renklody i błękit nieba soczysty.
Niedziela natomiast, całkiem niespodziewanie zrobiła się bardzo zaawansowanie przyjemna. Otóż chorzowskie zoo nas wezwało, by odwiedziny uskutecznić. Toteż pojechalim. I mimo to, że za każdym razem oczekiwania nieco przerastają rzeczywistość, to i wczoraj wróciliśmy wielce kontent z tego co było. A że było niewiele...? No cóż, nawet puste klatki i wybiegi nie mogły nam zepsuć tej wycieczki. Tak rzadko mamy okazję gdzieś rodzinnie spędzić czas, że takich chwil nie można tracić przez niepotrzebne dąsy na to czy owo.
Dzisiaj poniedziałek. W pełnym, poniedziałkowym, wydaniu. Ale nie o poniedziałku i jego przywarach pisał będę. Powiem tylko tyle: 26 st.C . I na tym poprzestanę. Albo nie, dodam jeszcze, że magicy od prognozy pogody obiecują takie ciepełko przynajmniej jeszcze do czwartku. Ja osobiście wierzę, że nie ma już odwrotu od tego, co dobre. 

Zmartwychwstanie

Taaaak. No to mam dwa pierwsze treningi po "zmartwychwstaniu". Jeden za drugim, co by ból wczorajszego szybciej zapomnieć 😉 Można śmiało powiedzieć, że to taki bardzo spóźniony początek sezonu; bo o lutowym strzale nie warto nawet już wspominać. I co? Ano ... jako-tako, tyle że ciężko. Ale czego tu oczekiwać, skoro po dwóch miesiącach na prochach, mam teraz kondycję nie lepszą niż Maks Paradys po odhibernowaniu 😀. Zresztą to, że po tej chemicznej kuracji będę się teraz zbierał przez następne pół roku, to jedno. Natomiast druga sprawa, że od zeszłej jesieni skrupulatnie kolekcjonowałem nadbagaż. I byłem w tym konsekwentny i nad wyraz skuteczny. I teraz mam, co mam. Wielu powie, że większa masa to i siła większa. Tyle, że w moim przypadku ani mięśnie nie urosły, ani więzadła bardziej elastyczne nie są, ani stawy bardziej sprawne i mocne się nie stały. U mnie raczej to bieganie z dwoma 4-kilogramowymi hantlami w rękach, abo ze zgrzewką wody mineralnej na plecach. A już najbardziej obrazowo, to mam teraz tak, jakby ktoś wcisnął mi pod skórę 40 (słownie: czterdzieści) kostek smalcu. I nieważnie czy tłoczonego na zimno, czy to topiona szpyrka ze skwarkami. Jakby nie było, miło nie jest. I teraz mam targać ten nadbagaż po asfaltowych ścieżkach...
Prześladuje mnie też myśl taka mało apetyczna, że naiwny nieco jestem, że moja bieganina będzie coraz lepsza. Abstrahując od tego, że te kilogramy są bolesne, to przecież swój wiek jakiś już mam. Zacząłem tak bardziej na poważnie pomykać w trampkach w roku moich 40 urodzin - przypadek? Nie sądzę... 😉. No i naiwnością jest myśleć, że z roku na rok będę coraz silniejszy. Ba, bardziej by celować w to, żeby nie być słabszy - to byłby cel sam w sobie całkiem rozsądny. Pytanie więc rodzi się takie, czy aby nie zbastować nieco i nie nastawiać się na poprawianie wyników, hę? A może jednak nie. Może warto jeszcze ścisnąć poślady i wytargać serce, wypluć płuca i sprawdzić czy aby tam nie drzemie we mnie jakiś lepszy ja. Nęcąca myśl. Zresztą pogoń za wynikiem jest mobilizująca. Samo bieganie, dla biegania jest zajebiste, ale ... No właśnie. Fajniej jest z objawami zawału serca, drżącymi rękami próbować zatrzymać rekordowy czas na stoperze 😀 Ok, ale zanim się rozpędzę, to muszę realnie spojrzeć na to, gdzie jestem w tym sezonie. A jestem na cholernym starcie i to z minusowymi punktami karnymi na koncie. No ale! Nie ma się co łamać. Może jesienią, kiedy sezon będę zamykał, okaże się, żem nie do końca dziad jeszcze😉 

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

No! Kwiecień, spraw się.

Początek kwietnia wypizgał solennie. Co za q*** się obwiesiła, że tak przedmuchało świat, to ja nie wiem. Tyle dobrego, że atmosfera się odświeżyła i jest czym oddychać. Od wczoraj dmuchało, pluło deszczem, zawiewało jakimś niby-śniegiem. Jeszcze dzisiejszy poranek był tak ponury, tak ciemny, że do śniadania trzeba było światło zapalić, żeby trafić widelcem do talerza. Ale po południu zrobiło się całkiem przyjemnie. Jeszcze rześko, jeszcze kołysało solidnie wciąż łysymi drzewami, ale słońce tak miło i z szczerym zaangażowaniem zaświeciło, że rogal na gębie chyba każdemu zakwitł na ten widok. Czy to początek początku? Oby! Słońca  i ciepła trzeba tej zarobaczonej krainie, jak życiodajnego tlenu.
I po świętach. I dobrze. Czas na nowe rozdanie. 
Tyle we mnie niepokoju, co optymizmu, że ten tydzień będzie początkiem lepszego.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Chrzanić to!

Chrzanić to! 
Oczywiści chrzanem, żeby nie było wątpliwości. Jest Wielkanoc, ten jedyny w roku czas, kiedy można oficjalnie, i bez krztyny wyrzutów sumienia, chrzanić wszystko co się da 😀. Zwłaszcza surową, wędzoną wędlinę. Surowa szynka z chrzanem, to kulinarna kwintesencja świątecznego menu. Oczywiście poza jajkiem, ale jajko jest zbyt oczywiste, zbyt powszechne. To chrzaniona szynka jest smakiem tych dni. Tak samo wyjątkowo, jak smak makówek wpisuje się w Boże Narodzenie.
Nie tylko czas, ale i miejsca mają swój smak. Każdy dom smakuje inaczej, to oczywiste. Ważne dla mnie miejsca, oprócz obrazami, zapisują się także w pamięci zapachami i smakami. To nie muszą być smaki wykwintne. Wręcz przeciwnie. Przeważnie są tak banalne, że aż zaskakujące.
Takie Międzybrodzie na zawsze już będzie pachniało wysuszonym sianem i smakowało jedyną w swoim rodzaju kawą i herbatą. Nieważne na jakiej wodzie parzone, czy mineralnej, czy przywiezionej z domu, były niepowtarzalne. To chyba kwestia powietrza, tak myślę. Kawa i herbata pita na tarasie z widokiem na góry, łąki, jezioro, zawsze smakowała zjawiskowo.
Albo takie wspomnienie sprzed 35 laty. Szklarska Poręba. Gorące lato. Niewyraźne, wręcz bajkowe, wspomnienie ogrodu do którego wychodziło się przez okno. Muzyka. "Lato z Radiem" zapodaje z radioodbiornika Śnieżka kołyszące "Dmuchawce, latawce, wiatr". I tak silne wspomnienie smaku ogromnego arbuza. Słodkiego, soczystego, pachnącego.
Mija parę lat. Znowu lato. Tym razem nad Bałtykiem. Zapach jałowca porastającego piaszczyste pagórki Jastrzębiej Góry. I smak frytek i małosolnych ogórków.
Mija kolejne, mniej więcej, dziesięć lat. Zapach jezior oblewających Łagów. Znowu lato. Ciepłe i wilgotne. Niesforne chmary komarów, z którymi nie ma jak walczyć. Od tamtej pory zapach repelentu Off jest tak głęboko zapisany w pamięci, że poznałbym go nawet przez  sen. Ale jeśli chodzi o smaki, to tamte dni kojarzą mi się z lodami Cortina i białym serem z dżemem.
Dwa tygodnie wcześniej przed powyższym Łagowem. Lato nad prapiastowskim Bałtykiem. Chałupy. Smak paprykarza szczecińskiego. Tak, serio, nie żartuję. 
Kilka lat wcześniej. Niesamowity trip po Beskidzie Żywieckim. Jajecznica z Bacówki pod Rycerzową - nigdy bardziej mi nie smakowała. Do granic możliwości słony rosół w puszkach z amerykańskich darów, jeszcze z czasów komuny, który wyciągnięty z piwnicy targaliśmy potem po górach, żeby koniec końców przygrzewać go w ognisku, bo denaturowy kocher nie fungował. Jakże smakował!, mimo tego że meszki cięły po nogach niemożliwie. Albo smak wody z wszelakich strumieni, którą gasiliśmy pragnienie w te tak gorące lato.
I jeszcze raz smak wody. Tym razem metafizyczny wręcz. Pragnienie picia wody wywołane opowieścią usłyszaną w szkole. Miałem może z osiem lat. Do dzisiaj pamiętam, jak nie mogłem się doczekać aż dotrę do domu, żeby napić się wody z czajnika.
I można by tak dalej i dalej i dalej ... Ehh, chyba zrobiłem się głodny. Idę coś przekąsić. Święta, to Święta 😉