Taaaak. No to mam dwa pierwsze treningi po "zmartwychwstaniu". Jeden za drugim, co by ból wczorajszego szybciej zapomnieć 😉 Można śmiało powiedzieć, że to taki bardzo spóźniony początek sezonu; bo o lutowym strzale nie warto nawet już wspominać. I co? Ano ... jako-tako, tyle że ciężko. Ale czego tu oczekiwać, skoro po dwóch miesiącach na prochach, mam teraz kondycję nie lepszą niż Maks Paradys po odhibernowaniu 😀. Zresztą to, że po tej chemicznej kuracji będę się teraz zbierał przez następne pół roku, to jedno. Natomiast druga sprawa, że od zeszłej jesieni skrupulatnie kolekcjonowałem nadbagaż. I byłem w tym konsekwentny i nad wyraz skuteczny. I teraz mam, co mam. Wielu powie, że większa masa to i siła większa. Tyle, że w moim przypadku ani mięśnie nie urosły, ani więzadła bardziej elastyczne nie są, ani stawy bardziej sprawne i mocne się nie stały. U mnie raczej to bieganie z dwoma 4-kilogramowymi hantlami w rękach, abo ze zgrzewką wody mineralnej na plecach. A już najbardziej obrazowo, to mam teraz tak, jakby ktoś wcisnął mi pod skórę 40 (słownie: czterdzieści) kostek smalcu. I nieważnie czy tłoczonego na zimno, czy to topiona szpyrka ze skwarkami. Jakby nie było, miło nie jest. I teraz mam targać ten nadbagaż po asfaltowych ścieżkach...
Prześladuje mnie też myśl taka mało apetyczna, że naiwny nieco jestem, że moja bieganina będzie coraz lepsza. Abstrahując od tego, że te kilogramy są bolesne, to przecież swój wiek jakiś już mam. Zacząłem tak bardziej na poważnie pomykać w trampkach w roku moich 40 urodzin - przypadek? Nie sądzę... 😉. No i naiwnością jest myśleć, że z roku na rok będę coraz silniejszy. Ba, bardziej by celować w to, żeby nie być słabszy - to byłby cel sam w sobie całkiem rozsądny. Pytanie więc rodzi się takie, czy aby nie zbastować nieco i nie nastawiać się na poprawianie wyników, hę? A może jednak nie. Może warto jeszcze ścisnąć poślady i wytargać serce, wypluć płuca i sprawdzić czy aby tam nie drzemie we mnie jakiś lepszy ja. Nęcąca myśl. Zresztą pogoń za wynikiem jest mobilizująca. Samo bieganie, dla biegania jest zajebiste, ale ... No właśnie. Fajniej jest z objawami zawału serca, drżącymi rękami próbować zatrzymać rekordowy czas na stoperze 😀 Ok, ale zanim się rozpędzę, to muszę realnie spojrzeć na to, gdzie jestem w tym sezonie. A jestem na cholernym starcie i to z minusowymi punktami karnymi na koncie. No ale! Nie ma się co łamać. Może jesienią, kiedy sezon będę zamykał, okaże się, żem nie do końca dziad jeszcze😉
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz