Początek kwietnia wypizgał solennie. Co za q*** się obwiesiła, że tak przedmuchało świat, to ja nie wiem. Tyle dobrego, że atmosfera się odświeżyła i jest czym oddychać. Od wczoraj dmuchało, pluło deszczem, zawiewało jakimś niby-śniegiem. Jeszcze dzisiejszy poranek był tak ponury, tak ciemny, że do śniadania trzeba było światło zapalić, żeby trafić widelcem do talerza. Ale po południu zrobiło się całkiem przyjemnie. Jeszcze rześko, jeszcze kołysało solidnie wciąż łysymi drzewami, ale słońce tak miło i z szczerym zaangażowaniem zaświeciło, że rogal na gębie chyba każdemu zakwitł na ten widok. Czy to początek początku? Oby! Słońca i ciepła trzeba tej zarobaczonej krainie, jak życiodajnego tlenu.
I po świętach. I dobrze. Czas na nowe rozdanie.
Tyle we mnie niepokoju, co optymizmu, że ten tydzień będzie początkiem lepszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz