Chłopaki nie płaczą. Z zasady. Jeśli powiem, że nie wyobrażam sobie, żeby facet płakał ze strachu, z powodu fizycznego bólu, bo kobieta, bo zły szef, to może bym przesadził, ale w każdym bądź razie nie akceptuję tego, neguję jako słabość nidopuszczalną dla rodzaju męskiego. No faceci nie płaczą i już. Tak długo, aż znajdzie się powód.
Z trzech powodów mężczyzna uroni łzę:
1. Gdy ktoś się rodzi
2. Gdy ktoś umiera
3. Gdy ... gra muzyka.
W każdym z powyższych chodzi o wzruszenie. O wzruszenie tak silne, że potrzebuje fizycznego wentyla, wyrównania ciśnienia, ujścia. Właśnie w postaci słonej wody. Kropli z takim ładynkiem energii, że można by nią kruszyć beton. Bo pokłady uczuć w męskim ego są nie do zważenia.
Wydaje mi się, że to nie była reakcja alergiczna, czy efekt wirusowego zapalenia spojówek. Fakt faktem, że coś tam z kącika oka się posączyło jakoś. Byłbym skłonny pomyśleć, że mi się wydawało, ale jeszcze długo po seansie zmęczona przepona dawała znać o sobie, jakby ktoś ją nieźle zmaltretował. A ona tylko starała się powstrzymać niepożądaną reakcję na zasłyszane dźwięki. I mógłbym też powiedzieć, że to jednak może nie to, gdyby nie wielokrotnie pojawiające się ciary na całym ciele w ciągu ostatnich dwóch godzin. No i jeszcze te spocone dłonie, jakby tarczyca niedomagała. No nie wiem. Chyba nie ma co się stawiać. Tak to jest, gdy muzyka gra.
Pogodynka.
Jeszcze dwa dni temu pisałbym o listopadzie w lutym. Ale dzisiaj, przy akompaniamencie słońca, termometr pokazywał 10-11 st.C. Bajka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz